Szepty i zgrzyty z miasta K.

"K. albo wspomnienie z miasta" - reż. Weronika Szczawińska - Teatr im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu

Najnowszy spektakl kaliskiego teatru to jakby ciąg dalszy historii znanej nam już z"Klęsk w dziejach miasta". Ta sama para głównych bohaterów i ten sam motyw powracających wspomnień świata, którego już nie ma. Gdyby to było takie proste, mielibyśmy do czynienia z przedstawieniem udanym. Czego, niestety, o najnowszym przedsięwzięciu "Bogusławskiego" powiedzieć się nie da.

Architekt Van Der i podróżnik Marco Polo trafiają do miasta żyjącego podwójnym życiem. Życie jawne pozostaje utajone. Autorzy spektaklu nie są nim zresztą zainteresowani. Ich interesuje to, co niewidoczne i co rozgrywa się pod powierzchnią zdarzeń. - "K. albo wspomnienie z miasta" to opowieść o fantomowym życiu pewnej społeczności. Opowieść o niepamięci i wywoływaniu wspomnień. Historia o pomieszaniu czasów. Emocjonalne śledztwo prowadzone w widzialnym mieście przez niewidzialną przeszłość - reklamuje swój spektakl Teatr im. W. Bogusławskiego. Brzmi to nie najgorzej, ale tylko pod warunkiem, że za tym anonsem kryje się interesująca fabuła solidnie utkana przez dobrego autora. Nic z tego. U podłoża wszystkich wykonywanych na scenie gestów, padających z niej słów i innych dźwięków, które słyszymy, nie leży żadna sensowna opowieść. Inaczej mówiąc - najsłabszym ogniwem tego przedstawienia jest tekst. Jak określamy takie zjawisko? Od lat określamy je tak samo - przerost formy nad treścią.

Na początku był tekst

Wyobraźmy sobie reżysera, który chce zrobić dobry spektakl. Czy w takiej sytuacji sięgnie on po tekst kiepski lub wątpliwy, czy po taki, który wyda mu się w pełni przekonujący i przemawiający najsilniej? Jest to pytanie retoryczne, bo żaden reżyser przy zdrowych zmysłach nie wybierze tekstu kiepskiego, jeśli może wybrać lepszy. A przecież może. Studnia literatury, w tym również literatury scenicznej, jest niezgłębiona. Istnieje mnóstwo tekstów dobrych i bardzo dobrych, które nigdy nie zostały zagrane w teatrze albo grywane są bardzo rzadko. Wystarczy tylko któryś z nich wyłowić i postarać się nie zepsuć tego, co już osiągnął autor. A w miarę możności dodać coś ciekawego od siebie.

Teatr zmierza do bełkotu

Niestety, tendencje we współczesnym teatrze zmierzają w zupełnie inną stronę i scena kaliska nie jest tu wyjątkiem. Oglądając, "K. albo wspomnienie z miasta", odnosiłem nieodparte wrażenie, że na potrzeby tego spektaklu najpierw wymyślono gesty, ruchy i dźwięki, a dopiero potem ktoś usiłował dopisać do nich historię, o której można by mówić, że dotyczy spraw istotnych, ma swoją wewnętrzną logikę, dramaturgię i przesłanie. Jeśli moje podejrzenie jest niesłuszne i jeśli na początku był tekst - tym gorzej dla tekstu. Nie jest też argumentem przekonującym fakt, że autorka, Agnieszka Jakimiak, nie należy już do debiutantów i może pochwalić się pewnymi osiągnięciami. W takim razie mogła napisać lepszy tekst. Może się spieszyła, jak dzieje się to czasem w przypadku tekstów pisanych na zamówienie? A może nie czuje tematu, którego realizacji się podjęła? Zamiast opowieści ze sceny serwuje się nam wyrazy i zdania powyrywane z kontekstów, wielokrotnie powtarzane, czasem zagłuszane albo nieczytelne. Dużo w tym zabawy dźwiękiem i radości z figlowania z ludzkim słuchem. Może dałoby się z tego zrobić spektakl po prostu rozrywkowy? Ale twórczynie przedstawienia, wspomniana A. Jakimiak i reżyser Weronika Szczawińska, uparły się, że opowiedzą nam o historii Kalisza i że będzie to opowieść z bardzo poważnym przesłaniem. To już lepiej było opowiedzieć o starych magnetofonach szpulowych i kasetowych, które w tym spektaklu "grają" niemal na równi z aktorami. One jedne naprawdę mnie wzruszyły. Ile to już lat minęło od czasu, gdy bawiłem się takimi grundigami?...

Dałoby się osnuć wokół nich niejedną opowieść bardziej sensowną interesującą a nawet zabawną niż "K. albo wspomnienie z miasta".

Pustka z historią w tle

Być może jednak moje zastrzeżenia nie mają znaczenia dla ogółu publiczności. Bo ogół publiczności albo w ogóle nie słyszy w tym spektaklu tekstu, albo nie składa go w żadną znaczeniową całość. Co najwyżej może domyślać się, że twórcom chodzi o te wątki z dziejów Kalisza, które odnoszą się do zniszczenia miasta w 1914 r. i do późniejszej zagłady kaliskich Żydów. Ale ileż razy można opowiadać kaliszanom tę samą historię? Przecież stało się tak w przypadku "Klęsk w dziejach miasta", a sentymenty żydowskie także są już motywem mocno wyeksploatowanym. Co więc pozostaje z najnowszego spektaklu kaliskiego teatru? Pozostaje cieszyć się dźwiękiem i ruchem, których w "K. albo wspomnieniu z miasta" jest naprawdę sporo. Oglądamy bowiem i słyszymy coś w rodzaju pokoju dziecięcego albo gromady rozbrykanych maluchów goniących się dookoła piaskownicy. Van Der i Marco Polo w roli detektywów nie dochodzą do żadnego wniosku, niczego nowego nie odkrywają i ostatecznie muszą pogodzić się z bezowocnością swoich poszukiwań. Cała opowieść zmierza więc ku niczemu. No, chyba że ktoś jest wyznawcą tezy, że sensem podróży jest samo podróżowanie. W takim przypadku nie jest ważne, dokąd się jedzie, po co, jak długo ani czym. I można dalej snuć rozważania w rodzaju: - Jedno życie, widzialne i słyszalne dla wszystkich mieszkańców i dla każdej przyjezdnej osoby zdaje się toczyć tu i teraz. Drugie życie, kiedyś głośne i wyraziste, prowadzone przez ludzi i miejsca, po których pozostały tylko ślady, toczy się podskórnym nurtem, obecnie ledwo zauważalnym...

Do niczego nikogo to nie zobowiązuje i podniesione jest na taki poziom ogólności, że niewiele znaczy albo może oznaczać wszystko. Pustka jest formą, forma jest pustką.

Robert Kordes
Życie Kalisza
20 czerwca 2016

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...