Szlachetność komedii
„Oszuści" - reż. Jan Englert - Och-Teatr w WarszawieIle lat można oszukiwać samego siebie? Jak długo można udawać samemu przed sobą, że wszystko jest w porządku? Takie pytania zaczęli stawiać sobie bohaterowie spektaklu "Oszuści" w reż. Jana Englerta, zrealizowanego w warszawskim Och-Teatrze. To opowieść o tym, jak jeden wieczór czy jedno spotkanie może zmienić całe życie.
Och-Teatr ma to do siebie, że scena dzieli widownię na pół: akcja dzieje się gdzieś pomiędzy. Wewnątrz społeczeństwa. Jakby symbolicznie były to rzeczy, które mogą zdarzyć się nawet za ścianą naszego bloku. Dwa przeciwległe krańce sceny tworzą wejścia do różnych pomieszczeń. Po jednej i drugiej stronie będziemy mieć delikatnie zasugerowany przez fotele charakter wnętrz: to pokoje gościnne. Na środku stoją cztery szerokie pufy. Początkowo wydaje się, że to pomieszczenia dwóch różnych mieszkań. Szybko jednak okaże się, że nie ma między nimi wyraźnej granicy i mogą się one przenikać, stając się częścią mieszkań kilku różnych par.
Scenografia (autorstwa Arkadiusza Kośmidra) jest tu niezwykle ascetyczna, co pięknie pokazuje, że do stworzenia klimatycznej historii nie potrzeba wielu rekwizytów. Zmiany świateł również są symboliczne: niemal wszystkie sceny odbywają się na świetle ogólnym (choć zdarza się, że postaci nieme, nie biorące udziału w akcji, pozostają w półmroku). Ciekawostka: w spektaklu praktycznie nie ma muzyki (nie licząc dźwięków audycji radiowych): dialogi toczą się w ciszy, dzięki czemu może nawet jeszcze bardziej wyczuwalne jest napięcie, perfekcyjnie budowane między postaciami.
Mimo tego, że autorem komedii jest Amerykanin – nie jest to typowa komedia omyłek, jak np. „Pomoc domowa" (znana mi z realizacji Teatru Komedia z Wrocławia w reż. Wojciecha Dąbrowskiego). W „Oszustach" akcja sączy się niepostrzeżenie i choć nie jest pozbawiona emocji, to nie są one tak żywiołowe jak w „Pomocy domowej". Englert wybrał komedię wysokiej próby, stawiając na inteligentny humor (bohaterami „Oszustów" są zresztą ludzie z wyższych sfer) i akcję nie tyle szybką, co rozwijającą się intensywnie bardziej wewnątrz postaci. W „Pomocy domowej" Dąbrowskiego chodzi o śmiech, zabawę i komiczny absurd.
Na scenie Och-Teatru oglądamy dwa małżeństwa: Grace (Gabriela Muskała) i Howarda (Piotr Grabowski) oraz Monikę (Beata Ścibakówna) i Sama (Zbigniew Zamachowski). Zupełnie nieświadomie wikłają się oni w miłosne, skomplikowane sytuacje. W tym wszystkim są jeszcze ich dzieci: syn Sama i Moniki Allen (Filip Pławiak) wraz ze swoją dziewczyną Michelle (Michalina Łabacz), będącą córką Howarda i Grace. Tworzy się z tego przedziwna i trudna konstelacja relacji międzyludzkich, której apogeum będzie miało miejsce na wspólnej kolacji. Na aktorstwo w „Oszustach" patrzy się z niekłamaną przyjemnością. Artyści, których widzimy na scenie, mają w sobie coś takiego, że każda z postaci posiada nie tylko konkretny charakter, ale też rozbudowane życie wewnętrzne. Widzimy lub wyczuwamy ich rozterki i wątpliwości.
Spektakl charakteryzuje się „czystością" sceniczną: nie ma rozbudowanej scenografii, a kostiumy (autorstwa Doroty Williams) są klasyczne i podkreślają charakter bohaterów. Wszystko rozgrywa się między postaciami, z których każda jest wyrazista, a każde ich słowo świetnie słyszalne.
Wydaje się, że nieco słabiej wypadają młodsi aktorzy (Pławiak i Łabacz), jednak może wynikać to z ich innego podejścia do miłości: są jeszcze na początku drogi i nie mają przemyśleń, dotyczących zabrnięcia w ślepą uliczkę. Miłość młodych jest „niewinna", natomiast starszych naznaczona już przez życiowe doświadczenie: dlatego fakt późnego odkrycia właściwej osoby tak bardzo ich dotyka. Charaktery postaci rodziców zdają się być przez to o wiele głębsze niż ich dzieci.
Szlachetność tej komedii polega na tym, że niesie ona w sobie dużo tragedii. Jest nie tylko śmieszna, ale też życiowa. Naładowana emocjami bez przeładowania środkami. Zachowany jest tu nieprawdopodobny wręcz balans między formą a treścią. Mamy humor, żartobliwe dialogi, ale wyraźnie zauważamy też wewnętrzne dramaty. Nie jest łatwo być szczerym samemu przed sobą i mieć odwagę przyznać się, że chciałoby się zmienić swoje życie, a potem jeszcze naprawdę to zrealizować.
W spektaklu Englerta każdemu z bohaterów wierzy się bez mrugnięcia okiem: sceniczna opowieść wciąga, a częściowo otwarte zakończenie pozostawia dla widza subtelne niedopowiedzenie. „Oszuści" w mądry sposób pokazują, że happy end nie zawsze rozwiewa wszelkie wątpliwości, a po wybuchach śmiechu i nagłym poczuciu szczęścia przychodzi refleksja.