Szpilki do podomki

"Pelcia, czyli jak żyć, żeby nie odnieść sukcesu" - reż. Joanna Szczepkowska - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Spektakl, w którym autorstwo tekstu, reżyseria i główna rola podpisane są tym samym nazwiskiem, z pewnością można nazwać osobistym. Krytyczne wypowiedzi Joanny Szczepkowskiej na temat teatralnego środowiska i bezkompromisowe egzekwowanie własnego poglądu na zawód aktora nie znalazły dotąd miejsca, w którym mogłyby stać się częścią wypowiedzi artystycznej. Przedstawienie powstałe w krakowskiej Łaźni Nowej nie wykorzystało niestety potencjału radykalnej diagnozy.

"Pelcia, czyli jak żyć, żeby nie odnieść sukcesu" jako dramat porusza kilka wątków, które w inscenizacji, przez to, że wybrzmiewają wszystkie na tym samym, wysokim tonie, nie pozwalają na sformułowanie klarownego, mocnego komunikatu. Trudności w porozumieniu dwóch pokoleń, rezygnacja z udziału w życiu artystycznym, samotność i lęk o dawno zapomnianych przyczynach tworzą pejzaż, w którym pojawić się mogą i interesujące postacie, i absurdalny humor, i gorzka refleksja. To wszystko w spektaklu Szczepkowskiej można odnaleźć.

Jego największym atutem jest główna rola, ciekawa, intrygująca i zachwycająca precyzyjną konstrukcją. Obsesje Marty widać w całej jej postawie, ściągniętych do przodu ramionach, splecionych rękach, w sposobie palenia niby-papierosa, jednocześnie wiernie naśladującym rzeczywistość, jakby - niewidzialny papieros tkwił pomiędzy palcami bohaterki i bardzo symbolicznym, kiedy bezwiednie przykłada dłoń do ust, zasłaniając je w geście wycofania, który dla niej samej stał się już przezroczysty. Postać Marty w wykonaniu Szczepkowskiej balansuje między zdziecinniałą kobietą żyjącą w świecie stworzonym dla niej, lecz nie przez nią a artystką pamiętającą jeszcze swą dawną świetność. Najbardziej poruszająca jest jednak wtedy, kiedy wydaje się przenikać obie te kondycje ze świadomością, że każda z nich jest rolą, pozwalającą, nawet jeśli nie widać tego na pierwszy rzut oka, odpocząć od niepewności własnej tożsamości. Kiedy wspomina swoich rodziców, ludzi o niezbyt wysokich ambicjach, i zastanawia się, czy nie odzywają się w niej te "zwykłe" geny, które nie prowokują do zajmowania się wielkimi dylematami świata, bierze w nawias całą dyskusję o możliwości podjęcia suwerennej decyzji artysty o wycofaniu się ze sceny. Przyznaje cicho tak, że widzom z łatwością może to umknąć, że usunięcie się w cień nie zawsze jest politycznym gestem wielkiej wagi, że tragizm polega nie na odtrąceniu przez środowisko i publiczność, ale własnej niemożliwości przekroczenia życia na małą skalę, choćby w jednym pokoju przyległym do kuchni zamkniętej na klucz.

Drugim bohaterem spektaklu jest grany przez Jana Jurkowskiego młody alternatywny pianista, pojawiający się w "kwaterunku" Marty przez przypadek, jako nieproszony gość proszący na początku jedynie o możliwość naładowania baterii telefonu. Postać Piotra uruchamia w sztuce temat trudnej komunikacji między pokoleniami, który z jego udziałem rozgrywa się już między trzema osobami, choć tylko dwie z nich są obecne na scenie. Mimo że tytułowa Pelcia, tajemnicza współlokatorka Marty, jest dla publiczności niewidoczna, jej relacja z główną bohaterką okazuje się dla widza ciekawszą, niż ta między młodym mężczyzną a Martą. Barierę między lokatorkami kamienicy z dziurami po pociskach stanowi doświadczenie wojny, napiętnowanie wiecznym strachem, widmem głodu, oczekiwaniem na wejście gestapo. Główna bohaterka podporządkowuje się teraźniejszości zawłaszczonej przez przeszłość, wiodąc życie na pograniczu własnego dzieciństwa z jego fantazmatami o niesłabnącym oddziaływaniu, czasów młodości Pelci, kiedy to ukrywała ona w piwnicy żydowskiego chłopca i separowanej współczesnej rzeczywistości, świata nieznajomego mężczyzny.

Postać grana przez Jana Jurkowskiego jest naszkicowana jedną wyrazistą kreską, brak jej niuansowania, w jakie bogata jest bohaterka Szczepkowskiej. Na tle gęstej sieci zależności budowanej między Pelcią a Martą, chłopak, którego główną cechą jest niemożliwość oderwania się od telefonu komórkowego, wypada blado i niewiarygodnie. Bardziej jak pobieżny szkic do portretu młodego pokolenia niż reprezentant wartości mających moc zmiany zastanej rzeczywistości. Najlepsze momenty aktorskiego duetu to spory o sztukę, którym nie brakuje żaru ani spójnej, uzasadnionej argumentacji. Widzimy bohaterkę, z własnej woli rezygnującą z blichtru światowej sławy i bohatera, którego wszystkie działania dążą do tego, żeby osiągnąć jakikolwiek blichtr, chociażby lokalny, chociażby przez promocję w pogardzanym programie telewizyjnym. Brak pamięci o doświadczeniu poprzedniego pokolenia nie jest tutaj fundamentem dla własnych, nowych działań, ale zlekceważonym, choć bezwiednie powielonym przez siebie wzorcem. Gorzko wybrzmiewa fakt, że chociaż "Tarantellę" Liszta Marta gra klasycznie, a Piotr od tyłu, to jest to przecież wciąż ten sam utwór.

"Pelcia..". to przedstawienie o zabarwieniu satyrycznym. Od scenografii reprezentującej starą kamienicę, na której remont zarabia wielki baner reklamowy, osłaniający ją ze wszystkich stron, z jej anachronicznym wystrojem romansującym z estetyką PRL-u, przez urągające inteligencji programy radiowe w stylu "Gadanie przed spaniem", po szeroką gamę zawodów wykonywanych przez Piotra w trudnej, kapitalistycznej rzeczywistości, w której wyżyć ze sztuki się nie da.

Pelcia, z całą pewnością wyróżnia się na tle repertuaru Łaźni klasyczną formą, bezpieczną i znaną widzowi, co może być zaskakujące dla stałej publiczności Łaźni, oglądającej na jej deskach spektakle Strzępki, Rubina czy Borczucha. Podejmuje jednak, tak jak inne realizacje nowohuckiego teatru, refleksję nad kondycją teatru i artysty, nie zbaczając jednak zbyt mocno w meandry autotematyzmu, oferuje widzowi przede wszystkim atrakcyjne przedstawienie.

Zuzanna Berendt
Teatralia
24 marca 2015

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia