Sztuczna róża

"Carmen" - reż: Laco Adamik - Opera Krakowska

Z plakatu, na którym widnieje nagi tors, a męskie spojrzenie ukrywa modny kapelusz, spodziewać się można odważnej zabawy operą Bizeta. Forma pozostaje jednak tradycyjna, a współczesność wchodzi w spektakl nieśmiało, na krótko i w taki sposób, że można jej wcale nie zauważyć. "Hiszpańskość" zaś boleśnie kłuje w oczy.

Pierwszy (dosłownie) obraz, jaki ukazuje się oczom widza po uwerturze to "Rodzina kuglarzy" Picassa. Światło na moment wyławia z tłumu aktorów przebranych za żonglerów po to, by za chwilę wtopili się w czarno-czerwoną gromadę. Szerokie, zakurzone okna fabryki cygar, ukazują niewyraźne postacie pracownic w białych sukniach. Żołnierze snują się po placu w oczekiwaniu na przerwę w pracy robotnic, zaś kobiety lekkich obyczajów łowią tych mniej cierpliwych. Karczma funkcjonuje leniwie, wartownicy się nudzą. Sewilski dzień toczy się. 

Uroczą karykaturą relacji damsko-męskich jest jednoczesne ukazanie zachowań dzieci i dorosłych. Spacer ministrantów prowadzonych przez księdza i grupka pensjonarek pod opieką guwernantki odznaczają się na tle frywolnych zachowań kokot i wojskowych. Wiadomo, w co rozwiną się nieśmiałe zaczepki chłopców i jak czerwieniące się dziewczynki będą reagować na nie za lat kilka. 

Czerwone kwiaty, rozpuszczone włosy i kipiące falbanami kostiumy projektu Barbary Kędzierskiej doskonale wpisują się w stereotypowe wyobrażenie ludowych hiszpańskich strojów. Trochę szkoda, że róża między piersiami Carmen jest sztuczna. Na tle wyuzdanego towarzystwa wyróżnia się wieśniaczka Micaela. Nosi prostą, niebiesko-białą suknię, zasłaniająca dekolt i skromnie upięte włosy. Taki wizerunek doskonale pasuje do roli "sumienia Don Josego", którą dziewczyna przez trzy akty uparcie realizuje. Wydaje się być jedyną kobietą na scenie, niepozbawioną złudzeń. 

Oberża z aktu drugiego przypomina podejrzany salonik, w którym w kłębach cygarowego dymu załatwia się brudne interesy. Tu właśnie Carmen (Agnieszka Cząstka) poznaje Escamillo (Przemysław Firek). Torreador wtacza się do gospody, otoczony orszakiem kolorowo ubranych panienek. Jego biały garnitur budzi jednoznaczne skojarzenia.

Ponad pięćdziesięcioosobowy chór nie pozostaje bezczynny ani na sekundę. Sceny są przeładowane gestem, co skutecznie odwraca uwagę od pierwszoplanowych bohaterów. W takim zagęszczeniu czynności scenicznych z pomocą przychodzi światło, śledzące główny wątek. 

Kobiety w przedstawieniu definiuje zdanie wyśpiewane przez jednego z mężczyzn: "Gdy idzie o kłamstwo, oszustwo, czy kradzież, dobrze mieć przy sobie kobietę". Carmen, od pierwszych sekwencji, jawi się jako dziewucha bezczelna i wyzywająca, właściwie nic się nie zmienia przez kolejne trzy akty. Jej śmierć jest odarta z intymności. Beznamiętna grupa turystów leniwie wtacza się na scenę, przez obiektywy aparatów i kamer, obserwując nagranie z korridy. Rytualne zabijanie byka tak mocno przykuwa uwagę grupki, że całkowicie obojętnie traktują oni tragiczną śmierć pięknej Cyganki. Zwierzę ginie od szpady Escamilla, Carmen zostaje zasztyletowana przez Don Josego. Komiczne. 

Silny głos Tomasza Kuka wspaniale pasował do roli kapryśnego amanta Don Josego, dojrzała aparycja trochę mniej. Próżno szukać w operze głębokiego dramatyzmu... i bardzo dobrze, wszak w podtytule "Carmen" stoi "jak byk": "opéra comique" - Laco Adamik hołduje woli twórcy.

Adrianna Markowicz
Dziennik Teatralny Kraków
14 marca 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia