Sztuka patrzenia

"Pina" - reż. Wim Wenders

Ten film miał być inny. Pina Bausch i Wim Wenders, na długo przed śmiercią choreografki, wspólnie planowali film, który nie tylko rejestrowałby spektakle Tanztheater w technologii 3D, stanowił zapis twórczej pracy zespołu. Wenders miał towarzyszyć Pinie Bausch z kamerą podczas jej tournée po świecie. Podążać za jej spojrzeniem, które tak bardzo go fascynowało

Zanim w Wenecji, przed laty, zobaczył po raz pierwszy przedstawienie z Wuppertalu, sądził, że sztuka patrzenia to zdolność, którą nade wszystko posiedli reżyserzy filmowi. Przenikliwość, czułość, precyzja, wrażliwość w postrzeganiu świata, które znalazły przełożenie na język ciała, poruszyły go głębiej niż wszystko, czego dotąd doświadczał w teatrze i kinie – jako widz i twórca.

Ten film miał być z jej udziałem. Wraz ze śmiercią Piny Bausch, w czerwcu 2009 roku, reżyser na krótko odłożył pomysł realizacji, by po kilku tygodniach znów do niego wrócić. To obowiązek wobec zespołu, który przecież istnieje i nadal pracuje, a także wobec samej artystki. Powstał zatem film zatytułowany Pina, o jej dziele, dla niej – bez niej. Na portret choreografki złożyły się głosy tancerzy, a przede wszystkim taneczne obrazy – fragmenty spektakli: Święto Wiosny, Café Müller, Vollmond, Kontakthof (w trzech wersjach, z udziałem trzech pokoleń), a także pojedyncze sekwencje z innych przedstawień, przeniesione w pozateatralne przestrzenie.

Dzięki technologii 3D znajdujemy się „w środku” spektaklu, patrzymy na czerwoną sukienkę Wybranej w Święcie Wiosny oczami tego, który ofiarę przyjmuje. Potrójny wymiar tańca sprawia, że nie pozostajemy jedynie jego obserwatorami – stajemy się uczestnikami zdarzenia. Zaglądamy w twarze, niemal dotykamy zmęczonych ciał, słyszymy przyspieszone oddechy, czujemy smak ziemi i zapach potu.

Choć na różnych etapach twórczość Piny Bausch przybierała odmienne odcienie, mroczne i jasne na przemian, można wyróżnić cechy niezmienne dla języka jej teatru tańca. To indywidualna kreacja każdego z tancerzy, odwołującego się do emocji, która towarzyszy wywołanemu z pamięci doświadczeniu czy też codziennej czynności. Ruch ma ową emocję wyrazić. Na scenie staje się on poetycką metaforą, uniwersalnym przesłaniem.

Miłość, ból, wolność, gniew, zazdrość, pożądanie – do ich ukazania służy tylko taniec. Żadne słowo nie potrafi go zastąpić – sądziła Pina Bausch. Dlatego jej wypowiedzi również w filmie jest tak niewiele, te przywołane zaś są lakoniczne, powściągliwe, skromne. „Tańcz dla miłości!” – powiedziała raz do tancerza, Pabla A. Gimena, który nie był pewny swych gestów i kroków. „Musisz być bardziej szalona” – to znów jej słowa skierowane do Ruth Amarante. Żadnych niepotrzebnych uwag, komentarzy, krytyki. Przez lata Pina Bausch milczała, przyglądając się jedynie uważnie swoim tancerzom. Dziś niektórzy z nich także wolą milczeć przed kamerą, niż wypowiadać się na temat wspólnie przeżytych chwil. Pod jej spojrzeniem mogli czuć się bezpiecznie, twórczo rozkwitać, świadomie szukać, sięgać w głąb samych siebie, coraz to dalej, na drodze samopoznania. Rodzili się jakby na nowo z jej pomocą, w chwilach zwątpienia i frustracji, w których ona potrafiła dostrzec wartość. „Patrzyła na mnie przez ponad dwadzieścia lat – mówi w filmie Julie Shanahan. – Dłużej niż moi rodzice”. „Mogliśmy przynieść jej wszystkie nasze złości, lęki, radości. To, co było ukryte w nas, było też częścią jej samej” – wyznaje Julie Anne Stanzak. Słabość okazywała się mocą. „Była krucha i jednocześnie niezwykle silna” – określa artystkę Dominique Mercy, tancerz, który wraz z żoną, Malou Airaudo, niemal od początku działalności Tanztheater związany był z zespołem. W filmie, pomiędzy ujęciami z Café Müller, w którym oboje z Malou niegdyś występowali, a dziś z dawnej obsady pozostał już tylko Dominique, pochylają się wspólnie nad makietą. Airaudo wspomina zaledwie dwutygodniowy okres prób do spektaklu, a także moment, w którym początkowo pusta scena Café Müller, zaprojektowana przez Rolfa Borzika, na prośbę Piny zapełniła się krzesłami.

Wenders na przemian wykorzystuje obrazy Café Müller – dawne nagrania z udziałem Bausch i nowe, gdy na jej miejscu tańczy Helena Pikon: „Kiedy Pina zaproponowała mi, bym ją zastąpiła, nie chciałam się zgodzić. Pragnęłam, by ona tańczyła jak najdłużej...”.

Tancerze biegają po miękkim torfie (Święto Wiosny), zanurzają się w wodzie spływającej z teatralnego nieba w Vollmond. W filmie ukazana zostaje istota teatru tańca Piny Bausch, w którym ludzkie szaleństwa i pasje współistnieją z żywiołami. Wzajemnie się określają i dopełniają. Wychodząc poza budynek sceny, taniec, by tak rzec, oddycha. W harmonii z otwartą przestrzenią ujawnia się jego „napowietrzna” natura. Spektakl Arien zostaje przywołany przez Josephine Ann Endicott, pływającą w rzece z hipopotamem. W jesiennym pejzażu Helena Pikon, między drzewami, z odkurzaczem w ręku, sprząta liście (Die Klage der Kaiserin). Zielona trawa w parku rzeźb, kamienie, piasek, wyschnięta ziemia wzgórz Wuppertalu, skrzyżowanie jego ulic, podniebna kolejka Schwebebahn stanowią naturalny krajobraz dla artystów opisujących świat, opowiadających swoje historie bez słów – solo, w duetach, we wspólnym korowodzie. Bywają rozbawieni, beztroscy jak dzieci (Regina Advento), kiedy indziej zagubieni, dotknięci cierpieniem (Rainer Behr). Raz czują się silni, wykorzystując umięśnione ręce partnera (Azusa Seyama); upadając, potrafią zaufać ramionom towarzysza (Silvia Farias), wesprzeć się na jego barkach (Dominique Mercy, Andrey Berezin). To znów doznają upokorzeń – w jednej ze scen w Kontakthof grupa mężczyzn nachalnie dotyka Nazareth Panadero – coraz bardziej bezwolną, bezsilną, jak lalkę poddaną torturom. Albo inna sytuacja: głowę i plecy klęczącej Barbary Hampel Mechthild Grossmann, z łopatą w ręku, zasypuje ziemią. Grób powstaje za życia, urodziny są przypomnieniem o śmierci (Viktor, Nelken).

Na widowni zasiadają tancerze. Przed nimi, na ekranie, przesuwają się obrazy z udziałem Piny Bausch. Oni są tu i teraz, jej postać zaś jakby oddalała się coraz bardziej i bardziej. A jednak wydaje się, że zespół nie przyjmuje tego do wiadomości. Czas dla tancerzy się zatrzymał, tak jak w błysku flesza zapisuje się wyraz twarzy albo gest. Bausch jest nadal obecna, spogląda na nich, uśmiecha się. Jean-Laurent Sasportes widzi, jak w chmurach Pina tańczy z Kazuo Ohno. Powraca w snach Clémentine Deluy, która wciąż na nią czeka. Helena Pikon na scenie myśli tylko o niej.

Film Wendersa jest przede wszystkim próbą ukazania dzieła choreografki możliwie najpełniej, w kompozycji obrazów wybranych spektakli. Portret jej samej, artystki i człowieka, wyłania się z intymnych relacji tancerzy. Ale to wizerunek ledwo naszkicowany, nie zawsze wyraźny, niedookreślony. Pina Bausch nie chciała, by jej sztukę zamykać w definicjach. Żadnych ideologii, dogmatów, założeń, wykładni. Reżyser, jak się zdaje, odczytał jej intencje. W filmie, który nie sposób nazwać dokumentalnym, ani też biograficznym (Wenders zresztą także unika przyporządkowań), sztuce Bausch pozwala się mówić za siebie. Ona sama zaś pozostaje w wybranym przez siebie cieniu – tajemnicza, zamyślona, „założycielka zakonu, sędzia sądu metafizycznego, przypominająca królową na wygnaniu” – jak kiedyś nazwał ją Federico Fellini. Z trudem daje się poznać. Jedyna prawda, którą jak credo może chciałaby nam zostawić, to ta zawarta w cicho wypowiedzianym na końcu filmu zdaniu: „Tańcz, tańcz, tańcz – inaczej jesteś zgubiony...”.

Spojrzenie Wendersa wydaje się wyjątkowo uczciwe, wierne, pełne pokory. Wejrzenie wielokrotne, świadome geniuszu, ale też wobec niego w jakiś sposób bezradne – uznające ową niemoc i potencjał trójwymiarowego obrazu jednocześnie.

Pokazy filmu Pina odbędą się 22, 23, 29 i 30 lipca podczas 11. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego „Era Nowe Horyzonty” we Wrocławiu.

Aleksandra Rembowska
Teatr
22 lipca 2011
Portrety
Pina Bausch

Książka tygodnia

Bioteatr Agnieszki Przepiórskiej
Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego
Katarzyna Flader-Rzeszowska

Trailer tygodnia