Ta niegodziwa codzienność

"Apokalipsa..." - reż. Agata Duda-Gracz - Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

Taki teatr możemy oglądać w Łodzi tylko dzięki Agacie Dudzie-Gracz. Śmiało nazwać go można wizyjnym, bowiem drugiej reżyserki o tak nieposkromionej wyobraźni trudno szukać w polskim teatrze. Przestylizowani aktorzy, bombardowanie inscenizatorskimi pomysłami, igranie z rozpowszechnionymi kiczowatymi i sentymentalnymi wyobrażeniami, dynamiczne przeplatanie humoru z drastycznym niemal eksponowaniem ciał aktorów - dla Dudy-Gracz teatr to obszar twórczej wolności i frenetycznych scenicznych objawień

Choć można nie podzielać wyznawanej przez nią filozofii, z ducha Beckettowskiej, najnowszym spektaklem w Teatrze im. Jaracza w Łodzi Agata Duda-Gracz potwierdza swój talent reżyserski. Inspiracją dla przedstawienia "Apokalipsa. Skrócona historia maszerowania" był apokryf "Zapytania Jana Apostoła i Ewangelisty na uczcie tajemniczej Królestwa niebieskiego o porządku tego świata, o księciu tego świata i o Adamie" (legł on u podstaw herezji katarów i albigensow), w myśl którego za stworzenie świata i człowieka odpowiedzialny jest zły Bóg lub Szatan, toczący spór z Bogiem dobrym. Ten ostatni człowiekowi i jego stwórcy wymierza karę - wieczne potępienie, i wiedzy o tym bynajmniej nie tai.

Decyzją, iż widownia zasiądzie w drewnianych ławach przeniesionych z rzymskiego senatu, Duda-Gracz podejmuje intrygującą grę. Odcięta od kultury i religii, w których wyrosła, publiczność oglądać może "ludzkie" zmagania niczym adepci medycyny pokazową sekcję zwłok. Jak inaczej odczuwa się "ziemską krzątaninę" utrzymując w sobie ten stan wyłączenia! Grupa wiernych fanów o mentalności klakiera, którzy pojawiają się na każdej premierze Agaty Dudy-Gracz, idealnie "odegrała" rolę rzymskich senatorów: krztusząc się ze śmiechu nawet podczas najbardziej tragicznych scen, nadymając policzki i łapami jak bochny chleba ocierając łzy. Ławy, jak i okalające scenę ściany, pokrywają strony gazet, tych kronik codzienności, ale też dowodów ludzkiej małoduszności, głupoty i niegodziwości, które tak nieubłaganie odmierzają i w pewnym sensie banalizują nasze trwanie na Ziemi.

Samotność i starość, miłość i śmierć, i skorumpowany Bóg o wątpliwej pozycji - oto zestaw obsesyjnie powracających tematów, z jakimi na swej drodze twórczej zmaga się Duda-Gracz. Tym razem w reporterskim (nie inaczej!) skrócie przedstawione zostaje ludzkie krzątanie się wokół spraw ważnych, które z czasem zaczynają swą wartość zatracać, w ciągu luźno ze sobą powiązanych scen (każdy z aktorów gra po kilka ról, przez co kolejne postaci sceniczne nakładają się na siebie). Powstały one na bazie zespołowych improwizacji i osobistych doświadczeń (być może ich rola za słabo została zaakcentowana). Również w pracy z aktorami napisane zostały wszystkie dialogi - także te trącające banałem (rzec można jednak, że ponad połowa naszego życia to głównie banał). Na szczęście i te stwierdzenia znakomity zespół aktorski "Jaracza" potrafi uczynić przejmującymi.

Oglądamy wspaniale graną przez Huberta Jarczaka i Iwonę Dróżdż-Rybińską "etiudę" małżeńską (jedna z najlepszych w spektaklu), w której Duda-Gracz na proch ściera mit "braterstwa dusz" kobiety i mężczyzny. W scenie chuligańskiego wybryku w pomysłowy sposób kat staje się ofiarą (dodany do niej dyskotekowy blichtr to jednak nieco już wtórny chwyt reżyserski). Brawo dla duetu Krzysztof Wach (Śmierć) i Milena Lisiecka ("Gąska", jego ofiara) za nie spłycanie nieco naiwnego dialogu. Po tym spektaklu młody Wach (w 2009 roku ukończył "filmówkę") wydaje się naprawdę cennym nabytkiem "Jaracza". Ludzkie uwikłanie w świeckie i religijne marsze i pochody kończy obrazowa scena z łóżkami (jednocześnie sypialnianymi i szpitalnymi), w których wszystkie postaci spektaklu zasypiają.

Alinearność wydarzeń scenicznych można wytłumaczyć chaosem świata zmierzającego ku zagładzie, chaosem relacji, myśli i doznań oraz reżyserską koncepcją czasu scenicznego. Ale czy także ich jednostronność? Świat według Dudy-Gracz jest tu niemal po "hollywoodzku" jednoznaczny. Trudno doszukać się tonów jaśniejszych, o których mówiła przed premierą reżyserka, a które uczyniłyby tę wizję bliższą, bardziej prawdopodobną, ale też o wiele bardziej tragiczną (migotają gdzieś w scenie tragicznej homoseksualnej miłości). Duda-Gracz bywa jednak przejmująca, a niekiedy przenikliwa: w scenie pogrzebu matki (z genialnym pomysłem na wykorzystanie widowni), czy skandalicznej scenie oddawania hołdu "Najlepszemu" bogowi. Są to jednak tylko teatralne "chwile szczęścia". Za pięknymi, dziarsko granymi scenami kryje się - no właśnie: co? Wydaje się, iż tym razem talent reżyserski nie znalazł poparcia, jak choćby w przypadku spektaklu "Według Agafii", w solidnym tekście, dającym przejrzystość i siłę myśli. Treść "Apokalipsy" doskonale oddaje apokryf i poza niego nie wychodzimy. Reżyserska inwencja służy wzmocnieniu jego treści, ale nie wzbogaceniu jej czy pogłębionej interpretacji.

Po ponad dwóch godzinach w drewnianych ławach pozostaje uczucie zawodu, ale nie straconego czasu. Po "Według Agafii", "Apokalipsa" wydaje się raczej krokiem w tył na drodze artystycznej zdolnej reżyserki.

Łukasz Kaczyński
Dziennik Łódzki
18 maja 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...