Ta sztuka stawia najważniejsze dziś pytanie

"Harper" - reż. Grzegorz Wiśniewski - Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach

Widzowie Teatru imienia Stefana Żeromskiego w Kielcach obejrzeli w sobotę kolejną w nowym sezonie premierę. Sztukę "Harper" Simona Stephensa, współczesnego brytyjskiego dramatopisarza przygotował jeden z najbardziej znanych polskich reżyserów - Grzegorz Wiśniewski. Była to polska prapremiera dramatu.

Reżyser zachwycony jest pracą w kieleckim teatrze, chwali zaangażowanie ekipy i doskonałą sprawność warsztatową aktorów. Odnosząc się do repertuaru zapowiedzianego na nowy sezon wróży też scenie ogólnopolską popularność, mówiąc, że Kielce staną się ośrodkiem, w którym wypada bywać. Sam preferuje w teatrze opowiadanie ludzkich historii zamiast formalnych eksperymentów.

Premierowy spektakl wprowadza widzów w historię kobiety, która mimo braku zgody pracodawcy bierze urlop i wyjeżdża spotkać się z umierającym ojcem. Po premierze widzowie podkreślali, że przekaz sztuki jednoznacznie obnaża dzisiejszy kryzys relacji społecznych. Pisarz i reżyser Szczęsny Wroński uważa, że sztuka opowiada o naszej samotności wśród ludzi, także wśród najbliższych. Podobnie uważa reżyser filmowy Konrad Łęcki, dla którego historia Harper to obraz pustki, jaka wypełnia życie współczesnego człowieka.

W trakcie przedstawienia dwoje widzów demonstracyjnie opuściło widownię podczas sceny, w której aktorzy występowali nago. Po przedstawieniu publiczność nagrodziła twórców spektaklu długimi owacjami.

Białe sterylne piekło

Dwojgu widzom spektakl "Harper" w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego najwyraźniej się nie podobał, konkretnie scena w jakiej aktorom przyszło występować nago. Najpierw były komentarze wypowiadane głośnym, rzec by można teatralnym szeptem a później demonstracyjne opuszczenie widowni. No cóż, święte prawo widza. Tak sobie tylko wtedy pomyślałem, że jeżeli o nagość chodzi, to rzecz akurat miała się zupełnie na odwrót, to ja, jako widz, w pewnych momentach czułem się całkowicie obnażony, goły jak święty turecki, bowiem historia opowiadana ze sceny odsłania nasz dzisiejszy kryzys relacji, naszą coraz większą niemożność porozumienia się z innymi, zatracenie zdolności rozmowy z drugim człowiekiem. Mnie też to dotyka, stąd poczucie nagości.

Kielecka "Harper" wystawiona wczoraj na deskach Teatru imienia Stefana Żeromskiego to polska prapremiera sztuki "Harper Regan" młodego brytyjskiego dramatopisarza Simona Stephensa. Grzegorz Wiśniewski planował realizację tego dramatu już jakiś czas i tak się szczęśliwie złożyło, że stało się to akurat w Kielcach. Mówię szczęśliwie, bo Wiśniewski przywraca w teatrze coś, co zawsze było istotą scenicznej opowieści a ostatnio poprzez różne eksperymenty gdzieś się zagubiło, czyli opowiadanie ludzkich historii. "Harper" ma taką prostą fabularną konstrukcję. Podczas spektaklu poznajemy kilka epizodów z życia tytułowej Harper Regan, pracownicy firmy spedycyjnej, która mimo odmowy udzielenia jej urlopu, wyjeżdża odwiedzić umierającego ojca. Wyjeżdża w tajemnicy przed nastoletnią córką i bezrobotnym mężem, bo jej decyzja jest równoznaczna z utratą pracy.

Opowiadanie historii w dramacie przybiera formę dialogów i monologów, narracja pojawia się sporadycznie, w dramacie Stephensa nie ma jej wcale. Porażająca moc utworu Brytyjczyka i jego scenicznej realizacji w Kielcach tkwi w pozornie naturalnych a w rzeczywistości od początku do końca skażonych, złych, raniących i niestety autentycznych tak samo w Manchesterze jak i w Kielcach codziennych rozmowach osób bliskich i obcych sobie. Rozmowa jest albo asekuracją, albo erupcją pretensji a najczęściej jednym i drugim. Rozmowa dziś nie jest słuchaniem drugiej osoby, jest wygłaszaniem własnych racji. Każda ze scen spektaklu jest de facto taką quasi rozmową.

Aktorzy doskonale wpisują się w ten sceniczny zamysł. Znów muszę pochwalić Magdę Grąziowską, odtwórczynię tytułowej roli, na jej grze opiera się cały spektakl, tak jak kilka lat temu "Dzieje grzechu" w reżyserii Michała Kotańskiego. Aktorka przekonująco gra tragiczną postać kobiety, która w wieku 41 lat przegrała swoje życie. To właśnie dzięki niej widzowie czują się nadzy, bo przecież w jej roli widzimy własne sytuacje, gdy świat wokół rozsypuje się na drobne kawałki nie z naszej winy. Każdy przecież coś takiego przeżywa.

Kolejny raz doskonały Wojciech Niemczyk, szczególnie w pierwszej scenie z powtórzonym dialogiem, scenie symbolicznej, bo dalekiej od stereotypu: zły szef i krzywdzona pracownica. Artur Słaboń jako mąż bohaterki niezwykle sugestywnie kreuje postać całkowicie niejednoznaczną, ni to kochającego ojca i męża, ni to ukrytego pedofila. Jak zwykle doskonała Joanna Kasperek w dwóch rolach: pielęgniarki i matki bohaterki, w pierwszej karykaturalnie przerysowana, w drugiej do bólu naturalna. Równie naturalna Anna Antoniewicz jako córka bohaterki, każdy z widzów, kto ma nastoletnie dziecko, zobaczy je w tej roli jak w zwierciadle. Piękną kreację wrażliwego nastolatka ukrywającego tęsknotę za matką pod maską agresywności stworzył debiutujący w Kielcach student łódzkiej filmówki Adrian Brząkała i wreszcie Krzysztof Grabowski jako cyniczny dziennikarz narkoman widzący kres swego zawodu we współczesnym świecie i w drugiej roli jako nieśmiały i czuły James szukający miłości poza domem z żoną i trójką dzieci.

To właśnie ta scena, gdy nagi James przytula się w wannie do nagiej Harper oburzyła dwoje widzów, a przecież w niej zawarty jest cały smutek kryzysu dzisiejszych wartości, gdy bohaterowie zrozumienia i właśnie delikatnego dotyku, nieskutecznie zresztą, muszą szukać przygodnie, gdy nie ma tego we własnym domu, gdy wszelkie próby naprawienia, uleczenia złych emocji kończą się fiaskiem.

Linearna opowieść zamknięta jest w jednej, jakże symbolicznej przestrzeni scenicznej Mirka Kaczmarka. Podziemie, gołe i puste, peron dworca, ale też szpital wyłożony sterylnymi białymi kafelkami oznacza nic innego jak nasze współczesne życie, gołe, bez naturalnego światła, zaś projekcje wideo to nasze obrazy z tyłu głowy i jeszcze ambientowa muzyka w opracowaniu Rafała Kowalczyka potęgują wrażenie jakby cała rzecz działa się w piekle, tyle że bez ognia i siarki. W jakimś sennym koszmarze, z którego chcemy się przebudzić.

Chcemy, ale czy potrafimy? Ta sztuka stawia najważniejsze dziś pytanie. Gorąco polecam.

Ryszard Koziej
www.radio.kielce.pl
11 października 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia