Tadeusz Różewicz - życie i twórczość

Jeden z najwszechstronniejszych i najbardziej twórczych kontynuatorów literackiej awangardy w kraju i na świecie

Urodził się 9 października 1921 w Radomsku. Zmarł 24 kwietnia 2014 we Wrocławiu.

Tadeusz Różewicz urodził się 9 października 1921 roku w Radomsku. Jego ojciec, Władysław, był niższym urzędnikiem sądowym. Matka, Stefania Maria z Gelbardów, zajmowała się domem. Tadeusz miał starszego brata Janusza i młodszego Stanisława. W gimnazjum im. Feliksa Fabianiego uzyskał małą maturę. Dalszą edukację przerwał wybuch wojny.

Od 1939 roku Tadeusz wspierał rodzinę pracując jako goniec, magazynier, urzędnik kwaterunku, uczeń stolarski w Fabryce Mebli Giętych "Thonet". Janusz Różewicz, pierwszy literacki mentor młodszego brata, wciągnął go do konspiracji. Po półrocznym szkoleniu w tajnej szkole podchorążych, w 1942 roku Tadeusz został zaprzysiężony w Armii Krajowej (pseudonim "Satyr"). Walczył z bronią w ręku od 26 czerwca 1943 do 3 listopada 1944 roku w oddziałach leśnych.

Jednocześnie pisał wiersze, redagował pismo "Czyn Zbrojny". W 1944 roku wraz z bratem Januszem wydał tomik "Echa leśne", zawierający wiersze, fraszki, humoreski, wywiady i utrzymaną w duchu patriotycznym prozę poetycką. W utworach młodego Różewicza widać zamiłowanie do dzieł Juliusza Słowackiego i Stefana Żeromskiego, jak również duchowe rozdarcie typowe dla poetów owych czasów (Krzysztof Kamil Baczyński, Tadeusz Gajcy), na ile wojenne okoliczności rozgrzeszają z zabijania w imię wyższej sprawy.

Stwierdzenie skierowane do Tadeusza: "ty będziesz lepiej pisał ode mnie, będziesz lepszym poetą..." Janusz Różewicz odnotował w 1943 roku. W lipcu 1944 roku został przez Niemców aresztowany i rozstrzelany 3 sierpnia 1944 roku.

Tadeusz Różewicz w 1945 roku ujawnił się w Komisji Likwidacyjnej. Trzy lata później dostał Medal Wojska Polskiego. W 1974 roku - londyński Krzyż Armii Krajowej.

Nowy kształt poezji

Poznany w redakcji "Odrodzenia" Julian Przyboś ściągnął po wojnie Różewicza z Częstochowy, gdzie zdał maturę, do Krakowa. Tadeusz został studentem historii sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim, lecz studiów nie ukończył. Związał się z neoawangardową drugą Grupą Krakowską (Tadeusz Kantor, Jerzy Nowosielski, Kazimierz Mikulski, Andrzej Wróblewski, Andrzej Wajda).

Jego tomiki "Niepokój" (1947) i "Czerwona rękawiczka" (1948) uznano za rewolucyjne. Czesław Miłosz odpowiedział na nie w tomie "Ocalenie". Różewicz nadawał nowy kształt poezji, odbudowującej sens po tragedii Auschwitz (po której, według tezy Theodora Adorno, nie można stworzyć nic autentycznego).

Ekspresjonistycznej i katastroficznej poezji Różewicza zarzucano nihilizm, jak również wpływ poetów z Zachodu (Eliota, Pounda, Russella). Różewicz przyjaźnił się z Tadeuszem Borowskim. Obaj sceptycznie nastawieni do władzy komunistycznej chcieli wyjechać z kraju. Borowski trafił do Berlina, Różewicz do Budapesztu. Tam w 1950 roku wróciła doń fascynacja człowiekiem prostym. Jakkolwiek nie socrealistycznym - szarość ludzkiej egzystencji wynikała tu z filozofii sięgającej ideowo do "Rzęsy" Leopolda Staffa.

Po roku pobytu na Węgrzech Różewicz wrócił do kraju. Z żoną, Wiesławą, zamieszkał w Gliwicach, gdzie urodzili się ich synowie: Kamil (1950) i Jan (1953). Poeta żył w biedzie, z dala od literackiego zgiełku. W tomie "Czas, który idzie" ironizował na temat odgórnie narzuconego porządku: "komunizm ludzi podniesie/ obmyje z czasów pogardy". Wkrótce poznał smak środowiskowej nagonki.

Odwilż po śmierci Stalina, wydarzenia 1956 roku, otworzyły Polskę na Zachód. Zafascynowany awangardą paryską (Beckett, Ionesco) napisał pierwszy dramat "Kartotekę", swoje najbardziej rewolucyjne dzieło, reformujące światowe dokonania teatru absurdu. Abstrakcyjne, neobarokowe i formistyczne poszukiwania poety ujawnią się w poemacie "Zielona róża" oraz tomie "Nic w płaszczu Prospera". (Nic paralelne do "To" Miłosza).

Nowatorskim wynalazkiem Różewicza było kartotekowe, omen nomen, układanie i rozrzucanie tekstu. Przykład: teksty z "Przygotowania wieczoru autorskiego". Kompilowanie zaczerpniętych z pop-artu pomysłów w poetycki collage, "śmietnik", sprowokowało w 1967 Przybosia do ostrego ataku na Różewicza. W 1968 poeta zamieszkał we Wrocławiu.

Książki Tadeusza Różewicza, jednego z najczęściej tłumaczonych polskich autorów, przełożono na 49 języków. W 2000 r. otrzymał Nagrodę Literacką Nike za tom poetycki "Matka odchodzi". Zawiera on intymne wyznania Tadeusza Różewicza - w wierszach, zapiskach z "Dziennika gliwickiego" oraz w wyimkach wspomnień matki autora Stefanii i brata poety Stanisława, uzupełnionych rodzinnymi zdjęciami. Są także fragmenty listu matki do Tadeusza, sprzed Bożego Narodzenia 1943 r., kiedy był w leśnym oddziale. Jest kartka z kalendarzyka poety na rok 1957 z notatką przy dacie 16 lipca: "Mama umarła o godz. 10.20 rano". W takich chwilach słowa poety, nawet tak wielkiego jak Różewicz, ujawniają swoją niedoskonałość.

Efekt swojskości

W poezji współczesnej Tadeusz Różewicz daje wyraz niepokojom i goryczom pokolenia, które dojrzewało walcząc z okupantem. Autor, partyzant oddziałów Armii Krajowej, ukazuje w swych utworach rzeczywistość zrelatywizowanych wartości. Z człowiekiem uprzedmiotowionym, zdominowanym przez biologię, bądź wytwory techniki. Bohaterem lirycznym Różewicza jest osobowość zdezintegrowana, pozbawiona tożsamości, zagubiona w świecie rozpadu form.

Wiersze Tadeusza Różewicza ukazują go nie tyle, jako poetę rozpaczy, ile sceptyka zbuntowanego wobec panującego porządku świata. Piotr Lachmann ochrzcił twórczość Różewicza terminem: efekt swojskości (w opozycji do Brechtowskiego efektu obcości). Przed jego kamerą w 1986 r. Różewicz wiódł swój "Dyskurs o pustce":

"- Pustka się wścieka. Pełnia nie musi się wściekać. Pustka musi się zaznaczyć. Pustka, w której szamoce się biologia. Diabeł to także pustka - jego siła na tym, polega, że go nie uchwycisz, że nie ma kształtu. Ta pustka rośnie. I to, co się w niej dzieje: najbardziej skomplikowane bronie, jakich jeszcze nie było. Biologiczne... [...] Syfilis czy rak już nam nie grożą ani nie przerażają tak jak AIDS. Tworzą się komitety zalecające używanie prezerwatyw, których Święta Kongregacja zabrania używać. To wszystko urozmaica nam życie."

Różewicz obejrzał film podczas multimedialnego wieczoru przygotowanego przez Jolantę Lothe i Piotra Lachmanna w ich Videoteatrze "Poza" w 2003. Czytał wtedy swoje wiersze z tomu "Szara strefa". "Nie jestem filozofem, jestem intuicyjny" - przekonywał zebranych poeta. Gratulacje na temat swoich zdolności aktorskich uciął krótko: "zmarnowałem się". Przykłady perfekcyjnego wyczucia sceny dawał wielokrotnie, choćby podczas wieczoru autorskiego w Teatrze Narodowym (Scena przy Wierzbowej) w 1998:

"- Co jest pierwsze? Pisanie? Nie. Pierwsze jest czytanie. W moim wieku wydaje mi się, że to, co się czyta, jest równie ważne, jak to, co się pisze. Czasem ważniejsze, ciekawsze. Wieczory autorskie powinny się zmieniać. Jak słucham swoich wierszy, czytanych przez innych, nabieram ochoty, by je poprawić. Albo czytać utwory innych. Niedawno wróciłem do 'Biesów' Dostojewskiego, chyba po czterdziestu latach. Jest tam w genialny, arcymistrzowski sposób opisany wieczór autorski. Stary literat, Karmazinow - jego prototypem był Turgieniew - nie potrafił skończyć czytania swojej humoreski 'Merci, merci'. Czytał, czytał, aż młodzi ludzie na sali zaczęli mu dokuczać. Byłem tym opisem dość zdetonowany."

Różewicz zaczął czytać wiersz Leopolda Staffa "Mickiewicz". Po pierwszej zwrotce przerwał, bo nieustannie włączał się sygnał czyjegoś telefonu komórkowego. - Proszę wyjść! - rozległy się głosy. - Kto ma wyjść? Ja nie wyjdę - zaprotestował poeta. - Gdzie straż pożarna? Policja? Ochroniarze? - Gdzie kindersztuba? - padło pytanie z sali. Właściciel rozdzwonionej komórki w końcu wyszedł. - Przez to mamy miłą przerwę - poeta nie tracił rezonu. - Wobec tego przeczytam swój wiersz. "Skąd się bierze zło...". W tym momencie ciszę rozdarł szmer migawki aparatu fotograficznego. Poeta znów przerwał czytanie. Sytuacja zmierzała wprost do wpisania w "Kartotekę rozrzuconą".

Szydercza skromność

Gorzki obrachunek Różewicza z biografią swojego pokolenia, które bezskutecznie usiłuje odnaleźć się w chaosie życia współczesnego, znalazł doskonałe odzwierciedlenie w dramacie. Pisana w latach 1958-1959 debiutancka "Kartoteka", to najbardziej znaczące powojenne dzieło sceniczne. Utwór pionierski, radykalnie poszerzający kanon możliwości inscenizacyjnych teatru, nie tylko w Polsce.

Dramat w wersji ocenzurowanej ukazał się w miesięczniku "Dialog" (2/1960), po czym, wraz ze zbiorem wierszy "Zielona róża", w tomie wydanym przez Państwowy Instytut Wydawniczy (1961). Pełna wersja doczekała się druku dopiero w wyborze "Sztuki integralne" (Wrocław 1972). Prapremiera "Kartoteki" odbyła się 25 marca 1960 r. w Teatrze Dramatycznym w Warszawie w reżyserii Wandy Laskowskiej.

"Kartoteka", jak przypomniał Zbigniew Majchrowski, jest rówieśniczką filmowych "Krzyżaków". Powstała zanim człowiek wzbił się w kosmos. Przed II Soborem Watykańskim, wzniesieniem muru berlińskiego i karierą Beatlesów.

"Siłą sztuki jest owa szydercza skromność, z jaką bohater odnosi się do siebie, a Różewicz do bohatera - pisał Jan Błoński. - W bełkocie, w którym pisarz każe od czasu do czasu grzęznąć akcji, jest metoda i cel, a mianowicie odmowa tragiczności. Tylko drwina może ocalić trzeźwość naszych umysłów, a więc - w ostatecznym rozrachunku - naszą własną wolność... Autor odwołuje się do niejasnej i niezwalczonej nadziei, którą zachował na dnie serca".
[Tadeusz Różewicz "Kartoteka. Kartoteka rozrzucona", Kraków 1997]

"Kartotekę" współtworzą dwa obrazy: pustka wewnętrzna Bohatera i przepływający przez jego pokój, atakujący go potop zjawisk, ludzi i rzeczy. Żaden z utworów scenicznych polskich pisarzy nie zmienił oblicza europejskiego dramatu w podobnym stopniu, co "Kartoteka". Od prapremiery w 1960 r. jej formalne nowatorstwo nie straciło na wyrazistości. Co ciekawe, skomplikowana, mocno osadzona w rodzimej tradycji tematyka, nie przeszkodziła wejść sztuce do repertuaru scen za granicą. Prawie nie ma sezonu, żeby "Kartoteka" nie była gdzieś w świecie publikowana i wystawiana.

Debiutancka sztuka Różewicza stała się klasyką teatralnej awangardy. To teatr wciąż żywy, dotykający sedna problemów współczesności. Konrad Swinarski, reżyserujący "Kartotekę" dwukrotnie: w 1965 r. w Tel Awiwie, a dwa lata później dla Teatru Telewizji (z Tadeuszem Łomnickim w roli Bohatera) uważał, że sztuce brak zakończenia:

"Gdyby Różewicz odważył się na to, żeby dopisać jeszcze jedną scenę końcową - mówił w 1973 r. - wtedy 'Kartoteka' byłaby sztuką współczesną. Jest to sztuka pisana pięknym językiem, jest w niej i kultura literacka, i tradycja, jest ona i zmysłowa, i polityczna, jest w niej wszystko to, co ja sobie najwyżej w dramacie cenię, ale po prostu - nie ma ona dalszego ciągu".
[Tadeusz Różewicz "Kartoteka. Kartoteka rozrzucona", Kraków 1997]

Chroniczny prekursor

Postulat Swinarskiego, jak i autorską ideę "sztuki pisanej na scenie" spełniła "Kartoteka rozrzucona". Tadeusz Różewicz podjął się eksperymentu powtórzenia fenomenu "Kartoteki", w warunkach pełnej wolności wypowiedzi, jaką przyniosła rzeczywistość III RP.

Powstała "Kartoteka rozrzucona", cykl prób otwartych, które autor, a zarazem reżyser, odbył z aktorami od 17 listopada do 2 grudnia 1992 na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego we Wrocławiu. Oprócz drobnych zmian tekstu (typu: Madonna zamiast Lollobrigida) spore jego partie stanowią wypisy z gazet, kazań księdza Skargi czy przemówień Piłsudskiego.

Aktorzy przynosili wyszukane artykuły prasowe. Jeden "Kartotekowy" tekst o piwie, w nowszej wersji dramatu rozrósł się o siedem dalszych. Konstruowanie sztuki na scenie sprawiło, że ostateczny zapis jest o wiele dłuższy, niż kanoniczna wersja. Na żadnej z prób "Kartoteki rozrzuconej" nie czytano jednak wszystkiego, co ukazało się w książce.

Były to gorące wówczas tematy prasowe, między innymi informacje o handlu ludzkimi narządami i narkotykami czy też spór rabinów o prawo do atestowania koszernej wódki z polskich gorzelni. Jest cały poemat złożony z gazetowych ogłoszeń. Drugi, szczególnie ironiczny, to słowolalia skomponowana z fragmentów współczesnych debat sejmowych. Różewicz, chroniczny prekursor, pokazał, że wraz z likwidacją cenzury pojawił się nowy obyczaj - niekontrolowanego gadulstwa i pustosłowia. Wytropił to niebezpieczeństwo i zdrowo wykpił w pastiszu parlamentarnych obrad, zdominowanych przez czcze, rutynowe formalności.

Z kolei w scenie składania egzaminu dojrzałości pytany nie opowiada już historii z rubryki porad sercowych kobiecego magazynu, lecz odczytuje program telewizji. Do czegóż w końcu sprowadza się lektura przeciętnego Polaka?

Eksperyment formalny "Kartoteki rozrzuconej" w niczym nie naruszył integralności i ponadczasowego charakteru pierwotnej wersji. Zapis "Kartoteki rozrzuconej" daje natomiast reżyserom większy zasób odmian tekstu, które można wciąż na nowo rozsypywać i scalać. W 1998 r. Kazimierz Kutz genialnie przeniósł tę sztukę do Teatru Telewizji, z niezmiernie sugestywną wizją Bohatera (granego zarówno przez Jerzego Trelę, jak i Krzysztofa Globisza), uwikłanego w przeszłość oraz teraźniejszość ustrojowej i mentalnej transformacji.

Mędrzec w błazeńskiej masce

Nikt w sposób równie nowatorski i skuteczny jak Tadeusz Różewicz nie przemyca na scenę tradycji, jakże niesłusznie dziś lekceważonej i wyśmiewanej. Miniony wiek nie zna przypadku równego oddziaływania polskiego pióra na kształt światowego teatru.

Siła twórczości Różewicza polega na umiejętności łączenia przeciwieństw. Pisarz z jednej strony hołduje klasycznej, kunsztownej formie, z drugiej - służy mu ona do wyrażania świeżych, niekonwencjonalnych treści. I odwrotnie - tematom z przeszłości autor nadaje często nowatorski wyraz. Dzięki temu utwory Różewicza stają się niejednoznaczne, niepokojące i uniwersalne.

W jego dramatach pobrzmiewa wciąż dwoista tożsamość bohaterów o inteligenckim rodowodzie. (Jakkolwiek znajdzie się miejsce i dla prostych chłopów, jak Waluś w "Do piachu" czy Wrona w "Kartotece"). Osobników niejednoznacznych i duchowo rozdartych, gdyż ich szczytne powinności - wobec Boga, honoru i ojczyzny - w pojałtańskich realiach zostały zakwestionowane i skazane na porażkę. Na jałowy wieczny bunt lub kapitulację, czyli oportunistyczne poddanie się iluzorycznemu wygodnictwu, co autor najdobitniej ukazał w sztuce "Świadkowie albo nasza mała stabilizacja".

Jak nikt inny umie Różewicz oswoić medialny konkret. Nazywanie jego utworów publicystycznymi byłoby jednak grubym uproszczeniem. Jako wnikliwy obserwator rzeczywistości i zamiłowany czytelnik prasy, przyswajane wiadomości czyni tworzywem podatnym do dalszej artystycznej obróbki. Stają się pod jego piórem uniwersalnymi metaforami współczesnego ludzkiego losu. W jego postaciach każdy może odnaleźć odbicie własnego życiorysu, zakotwiczonego w specyfice naszej historii. Takie to już przekleństwo romantycznej tradycji, którą autor zarówno podziwia, jak też wchodzi z nią polemiczne zwarcia.

W sztuce "Wyszedł z domu" czterdziestoletnia Ewa, zaniepokojona przedłużającą się nieobecnością męża, zawiadamia milicję. Z córką Gizelą z trudem podają rysopis: "Tatuś właściwie był nijaki, niepodobny do niczego, jak wszyscy". Dotknięty amnezją Henryk błąka się tymczasem po mieście. Trafia na cmentarz, gdzie jest świadkiem kapitalnej, "szekspirowskiej" sceny z dwoma grabarzami nad mogiłą, w której spoczywa "raz męczennik, raz nikczemnik". Wraca do domu. Szczęśliwy, bo niczego nie pamięta. Żona natychmiast zaczyna uświadamianie. Wbija mu do głowy obiegowe sądy i stereotypowe formułki. Henryk nasiąka komunałami i wraca do rzeczywistości. Żeby ponownie wyjść z domu.

Dramaturgia Różewicza ma w sobie walor nieustannej odnawialności. Sprzyja temu ironiczny nawias, którym autor opatruje poruszane problemy. Sztuki Różewicza, po latach ponownie przywracane na sceny, potwierdzają profetyczne zdolności autora. Jego przewidywania, dotyczące choćby degradacji naturalnego środowiska człowieka, niosą ten sam ładunek emocji, co w chwili prapremiery. Nadal poraża wizja wciąż nowych gór śmieci, wsypujących się przez okna do wnętrza kawiarni w sztuce "Stara kobieta wysiaduje". Postęp polega na tym, że dzisiejsze odpady są poupychane w plastikowe worki. Świat jednak nieodmiennie zmierza ku samozagładzie - trudno znaleźć skrawek czystej przestrzeni i wciąż toczą się gdzieś wojny.

"Na czworakach" opowiada o wiekowym, zdziecinniałym pisarzu, którego (jak u schyłku dni genialnego francuskiego malarza Maurice'a Utrilla) najbardziej cieszy elektryczna kolejka. Laurentemu w zabawie przeszkadza jednak podtykająca zupki nadopiekuńcza gospodyni Pelasia oraz tłum natrętów, chcących grzać się w blasku jego sławy. W gabinecie cenionego twórcy pojawi się Dziewczyna, w celu, jakoby, pisania dysertacji. Nie szczędzi jednak wysiłków, żeby zacnego starca uwieść. Zostać jego żoną, w bliskiej perspektywie - dziedziczką. Zmarły Laurenty nadal będzie chłeptał Pelasiną zupkę w mieszkaniu przerobionym na muzeum, po którym wycieczki profanów oprowadza Wdowa, snująca srodze bałamutne opowieści.

Utwory Różewicza nie pozostawiają odbiorców obojętnymi. Przeciwnie, często drażnią, prowokują. Wystarczy przypomnieć gromy, które nań spadły za obyczajowo śmiałe, prekursorskie "Białe małżeństwo". Nadmiernie rozbudzona seksualność bohaterów rozsadzała atmosferę typowego polskiego dworku, w którym dwie pannice przekraczały próg kobiecości. Sztafaż erotyczny - jakże dziś poczciwy! - wywołał święte oburzenie krytyków, z Arturem Sandauerem na czele. Tymczasem bodaj pierwszy po wojnie toples na scenie (Barbary Sułkowskiej jako Pauliny) ściągał na przedstawienie Tadeusza Minca do Teatru Małego (Narodowego) tłumy żądnych wrażeń widzów.

Ostre protesty środowisko AK-owskich zaskarbiło sobie "Do piachu". Autor z rzadką znajomością rzeczy ukazał znane mu z autopsji partyzanckie życie, wszelako bez patriotycznego upojenia. Pokazał natomiast przemilczaną resztę: błoto, brud, wszy, krew, podłe żarcie, odcięcie od bliskich, dojmujący brak kobiet, ostra dyscyplina. Waluś, wiejski prostaczek, marzący o zwiedzeniu po wojnie Krakowa i Częstochowy, wrócił do oddziału z rozbójniczego wypadu. Odbył go z dwójką przełożonych, którzy zniknęli wraz z łupem. Gniew dowództwa skrupił się na chłopaku. Traktowany gorzej niż pies, nie rozumie swojej winy - słuchał rozkazów zwierzchności. Różewicz stworzył antyepos o antybohaterach. O absurdzie wojny i odczłowieczeniu, jakie powoduje. O daremnej ofierze w imię restrykcyjnego prawa. O odpowiedzialności za bliźniego. Za jego ból, cierpienie i śmierć. Pytał, za co wolno umierać i gdzie przebiega granica ludzkiego upodlenia.

Rozsierdzenie gremiów kombatanckich, które wybuchło po dwóch pierwszych wystawieniach dramatu (Tadeusza Łomnickiego w warszawskim Teatrze Na Woli w 1979 i Kazimierza Kutza w Teatrze Telewizji w 1991), sprawiło, że autor rzadko pozwala na kolejne inscenizacje. Udało się to jeszcze Januszowi Opryńskiemu i Witoldowi Mazurkiewiczowi z Teatru Provisorium i Kompanii "Teatr" z Lublina w 2003.

Jednak nie otoczka skandalu świadczy o wielkości czyjegokolwiek pisarstwa, jak chcieliby wyznawcy rozmaitych modnych kierunków teatralnych, które na polskich scenach plenią się równie bujnie, co zaskakująco krótko. I nie samo łamanie kanonów. Nic by z tego nie wyszło, jeśliby nie miałyby artystycznego uzasadnienia, skłaniając autora do przyjęcia konkretnej konwencji.

Treść sztuki "Trelemorele" najlepiej oddaje podtytuł: "Scenariusz telenowel dla telewizji publicznej i prywatnej". Różewicz jawnie kpi z języka tego medium, który w fałszywie pojętej trosce przypodobania się widzowi zmierza w stronę niekomunikatywnego bełkotu i zamierzonego kiczu z domieszką perwersji. Rodzina siedząca przed odbiornikiem telewizyjnym beznamiętnie wchłania wylewającą się zeń papkę obrazów: ogłupiających teleturniejów, infantylnych reklam, kretyńskich seriali, niewiarygodnych programów publicystycznych. Nerwowy spacer po kanałach niczego nie zmienia. Wszędzie jest podobnie - równie mdło i beznadziejnie.

Nieprzemijającą wartość awangardowych w formie i niepokornych w treści utworów wybitnego poety i dramaturga potwierdzają wcale częste inscenizacje jego sztuk. Mimo kilkudziesięcioletniej metryki wciąż wyjątkowo trafnie oddają stan ducha nas, współczesnych. Z cierpką ironią przygląda się autor codziennemu życiu przeciętnego inteligenta znad Wisły. Pokazuje go w swoich utworach, stając się jednym z najprzenikliwszych kronikarzy polskiej rzeczywistości minionego, jak i obecnego wieku.

Sztuki Różewicza odwołują się do wyobraźni widzów ostrym jak skalpel, przewrotnie inteligentnym, zmetaforyzowanym językiem. Ich kariera na zagranicznych scenach dowodzi, że posługuje się aluzjami czy podtekstami czytelnymi nie tylko w ojczyźnie.

Tadeusz Różewicz o sprawach jak najbardziej serio mówił często w sposób przewrotnie filuterny. Jest jednym z tych prześmiewców, którzy jak Stańczyk wybrali maskę błazna, żeby możnym tego świata móc bezkarnie rąbać prawdę prosto w oczy.

Wielokrotnie wymieniany jako kandydat do Nagrody Nobla.

Janusz R. Kowalczyk
Culture.pl
24 kwietnia 2020

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia