Tajny agent w teatrze ludzi myślących
"Koprofagi czyli znienawidzeni ale niezbędni" - reż. Jan Klata - Narodowy Teatr Stary im. Heleny Modrzejewskiej w KrakowieScenariusz spektaklu "Tajny agent" (dawniej "Koprofagi, czyli znienawidzeni, ale niezbędni") Narodowego Starego Teatru w Krakowie w reżyserii Jana Klaty oparty został na dwóch powieściach Josepha Conrada: "Tajny Agent" oraz "W oczach zachodu". Autorzy scenariusza - Jan Klata oraz Sebastian Majewski - nie po raz pierwszy udowodniają, że świetnie radzą sobie z przełożeniem (i przybliżeniem nieanglojęzycznemu widzowi) prozy na atrakcyjny przekaz wizualny.
Nie podejrzewam, aby wielu spośród widzów zebranych w teatrze mogło pochwalić się znajomością tekstów, które stały się kanwą scenariusza. Nieliczne zatem osoby mogły mieć jakiekolwiek wyobrażenie na temat treści sztuki, którą przyszły zobaczyć. Nie jest to jednak żaden ewenement w czasach, gdy - wybierając się na inscenizacje utworów zaliczanych nawet do tak zwanej "klasyki" (jak chociażby "Kordian" w reżyserii Szymona Kaczmarka czy "Balladyna" w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego) - można napotkać trudność z rozpoznaniem dobrze znanych wątków czy postaci. Jedyną wskazówką na temat treści sztuki wystawianej przez Klatę pozostawał zatem tytuł, zarówno stosowany uprzednio (zmieniony zapewne ze względu na trudne, niezrozumiałe dla większości widzów słowo: Koprofagi), jak i obecny.
Bohaterami historii są osobnicy wykluczeni - ludzie na ogół dobrowolnie ustawiający się poza porządkiem społecznym, przybierający maski anarchistów, osób zaangażowanych w walkę z zastaną rzeczywistością. Czasem jednak i oni wpadają w zasadzkę przypadku i zostają do takiej roli wytypowani przez przywódców ruchu, ze względu na posiadanie bardzo użytecznych cech charakteru, do których, w przypadku agentów, zaliczyć można przede wszystkim brak skrupułów. Właśnie w ten sposób, po zdradzie przyjaciela, w szeregi kolektywu trafił Kirył Razumow, stając się tym samym agentem mimo woli.
Scena teatru została półkoliście otoczona ścianą, na której wyświetlane są bez ustanku towarzyszące akcji projekcje. Ich obrazy często nie mają związku z odgrywaną sytuacją. Faktem jest, że w jakiś sposób uzupełniają to, co przedstawiane na scenie. Można odnieść wrażenie, że odrealniają te zdarzenia, przenosząc je w jakieś nieistniejące, na wpół oniryczne miejsce. Jednak ów sceniczny sen nie jest jednym z tych, w których chcielibyśmy się znaleźć. Rzeczywistość wypełniająca ramy sceny wpisana jest w pewien mechanizm - wydarzenia muszą następować jedno po drugim, jak godziny na tarczy zegara, nieubłaganie. Przypomina o tym zawieszona nad sceną, złożona z różnych kółek i trybików, maszyneria.
Krakowski spektakl składa się z dwóch części. W pierwszej Razumow po wyjeździe do Szwajcarii, gdzie miał pełnić funkcję szpiega w szeregach anarchistycznego kolektywu, spotyka siostrę swojej ofiary i zakochuje się w niej. Powodowany potrzebą szczerości i rozgrzeszenia wyznaje, że brat kobiety zginął z powodu zdrady, a zdradzającym był właśnie on. Kiedy wybranka odwraca się od niego i zaczyna nienawidzić, Razumow nie ma już zahamowań, aby wyznać wszystko także pozostałym członkom organizacji, co prowadzi do tragicznego finału.
Druga opowieść jest historią działacza wciąż stojącego na czele pewnej grupy, która regularnie spotyka się w celu umocnienia swojej anarchistycznej postawy, chociaż już od dawna nie organizuje żadnych akcji terrorystycznych. Nagle ów człowiek staje przed koniecznością sprostania wymaganiom nowego ambasadora - ma za zadanie w ciągu 48 godzin zorganizować zamach. Podobnie jak i w przypadku historii Razumowa, zdarzenia przybierają nieoczekiwany obrót.
Pomimo nośnego scenariusza, krakowski spektakl nie zachwyca. Dlaczego? Już w pierwszej scenie pojawia się pęknięcie, fałsz - coś w rodzaju dysonansu spowodowanego przez brak spójności pomiędzy wysuwającą się na pierwszy plan projekcją i towarzyszącymi jej dźwiękami a toczącą się na scenie rozmową. Zresztą - poza kilkoma sytuacjami, w których puentuje zdarzenia rozgrywające się na scenie - dźwięk pochodzący z projekcji dekoncentruje widzów i wybija z płynnego odbioru spektaklu.
Nadmiar, przesyt i nieuporządkowanie w sferze dźwięku i obrazu, a także wynikający z nich brak dookreślenia przestrzeni performatywnej spektaklu to pierwsze odczucia, jakie towarzyszą jego odbiorowi. Recepcję utrudnia też fakt, że w obu częściach ci sami aktorzy odgrywają różne postacie. Co więcej, w drugiej części przedstawienia akcja sceniczna pozbawiona jest chronologicznego uporządkowania. Niewykluczone, że ta część publiczności, która nie przeczytała żadnej z zapowiedzi programu, czy też nie miała do czynienia z tekstem Conrada, mogła zupełnie pogubić się w wątkach sztuki.
Jednak Narodowy Stary Teatr jak zwykle mierzy wysoko, wystawiając swoje spektakle dla publiczności, którą cechują wyższe niż standardowe oczekiwania wobec kultury.