Tak się robi telewizję?
"Głos ludzki" - reż. Michał Znaniecki - Teatr Wielki w ŁodziPandemia znów sparaliżowała sferę kultury. Teatry i filharmonie robią, co mogą by pokazać owoce swojej ciężkiej pracy i podtrzymać relację artysta – widz. Obecnie głównym narzędziem do tego stały się media. Nie trzeba wyjaśniać, że taka forma przekazu koncertów czy spektakli to zawsze zupełnie inne spojrzenie, które bez wątpienia może być ułatwieniem i wskazówką do głębszego zrozumienia.
Widz, który zasiada na widowni, dostaje dowolność wyboru, gdzie i na co chce patrzeć. W ten sposób sam, w jakimś sensie, staje się kreatorem i tworzy niepowtarzalną „taśmę filmową" w swojej pamięci. W realizacji telewizyjnej, taką rolę mają spełniać realizatorzy telewizyjni.
Kilka dni przed ostatecznym pandemicznym zamknięciem instytucji kultury mieliśmy okazję zobaczyć spektakl w pierwotnej scenicznej wersji. Reżyser monodramu Michał Znaniecki postanowił usadzić publiczność dookoła obrotowej sceny, by w ten sposób każdy mógł chociaż przez chwilę stanąć „oko w oko" ze śpiewaczką, posłuchać jak z bliska brzmi operowy śpiew, po mistrzowsku zaśpiewanej roli i z nie mniej wspaniałym mistrzostwem oddania jej dramatycznej części.
Twórcy spektaklu zaznaczali, że tego monodramu nie powinno się obserwować z daleka. Należy w niego wejść, być w środku akcji, zrozumieć każde zmarszczenie brwi artystki, każdy grymas i wysłyszeć nawet najbardziej subtelne drżenie głosu. Jeśli widzowie wezmą w tym udział, nie będą przyglądać się jedynie z daleka, będą o krok bliżej do tego, co chce nam przekazać artystka.
W rolę bohaterki „Głosu ludzkiego" wcieliła się Joanna Woś. Artystka wielokrotnie udowodniła, że jest śpiewaczką operującą wspaniałym głosem, a także warsztatem aktorskim na najwyższym poziomie. Swoimi ostatnimi rolami pokazała również, że potrafi wykreować z ogromną wnikliwością nawet najbardziej skomplikowane postacie kobiece dwudziestowiecznych oper.
Niedzielna transmisja na żywo w TVP3 Łódź rozpoczęła się z kilkunastominutowym opóźnieniem. Telewizja miała zadbać o to, żeby publiczność mogła poczuć namiastkę spektaklu interaktywnego. Żeby każdy z zasiadających przed telewizorem mógł z uwagą słuchać i oglądać ten specjalny pokaz, wyjątkowego w swojej formie spektaklu.
Osią spektaklu jest telefoniczny dramat rozstania się głównej postaci ze swoim ukochanym. Jest pełną dramatycznych zwrotów, godzinną próbą rozpaczliwie pragnącej uratować ostatnie „spotkanie" z ukochanym. Próbą pełną emocji, buntu, radości, smutku, przerażenia, zwątpienia i nadziei, śmiechu, i łez.
Partytura „Głosu ludzkiego" nie jest wielkim kłopotem dla wykonawczyni, tym bardziej dla śpiewaczki tej klasy co Joanna Woś. Jednak trudność największa to umiejętność połączenia wokalu i niezwykle sugestywnego charakteru muzyki z mocno zróżnicowanym emocjonalnie tekstem mówionym. Stawia to przed wykonawczynią olbrzymie wyzwanie i konieczność połączenia umiejętności zarówno muzycznych, jak i opanowania dramatycznego warsztatu.
Wykonawczyni użyła wszystkich niezbędnych atutów do zrealizowania sprawnej, płynnej, ciekawej i emocjonującej roli. Jej i reżyserowi Michałowi Znanieckiemu za kompetencje w zrozumieniu dzieła, za pomysł i za muzyczno-dramatyczne wykonanie tego niecodziennego przedstawienia należą się słowa uznania i podziwu.
Jednak trzeba również z przykrością stwierdzić, że realizatorzy spektaklu telewizyjnego nie poradzili sobie z tą niezwykłą, dramatyczno-muzyczno-wokalną materią jaką mieli okazję się zmierzyć. „Głos ludzki" w telewizyjnym przekazie zamiast zyskać przez możliwości techniczne jakie daje telewizyjna realizacja w bardzo wielu aspektach nie tylko nie wzmocnił, ale nawet osłabił atuty spektaklu.
Można było odnieść wrażenie, że realizatorzy nie tylko słabo przygotowali się do pracy nad tym operowym monodramem, ale wręcz potraktowali go tak, jak przygotowuje się zwykły, codzienny telewizyjny reportaż.
Kamera połknęła wspaniałe dzieło operowe i wyartykułowała na nasze ekrany jego zdeformowany kształt. A żeby jeszcze skuteczniej dokonać dzieła zniszczenia, łódzka telewizja postanowiła przerwać transmisję kilka minut przed planowanym końcem spektaklu. Może z powodu "drastycznych scen", a może ze zwykłego braku szacunku do sztuki? Myślę jednak, że głównym powodem był jednak zwyczajny brak kompetencji telewizyjnych realizatorów.
Czas antenowy minął, teraz mogą państwo zobaczyć reklamy i rozrywkowy program - też muzyczny. Czy tak się robi telewizję?