Tamási Áron Theatre jak na razie naj

19. Międzynarodowy Festiwal Szekspirowski

Krótkie, wręcz skrócone résumé czterech dni tegorocznego Festiwalu Szekspirowskiego. Wczorajsze przedstawienie rumuńsko-węgierskiej koprodukcji Teatru Tamási Áron z rumuńskiego Sfântu Gheorghe (miasto w Rumunii, 75% mieszkańców to Węgrzy) zasługuje na szczególne wyróżnienie. Nie dlatego, że dostało nagrody za reżyserię i scenografię (folia była w dechę, to fakt) w kategorii najlepszych, rumuńskich przedstawień roku, ale z dwóch zupełnie innych przyczyn.

Pierwszy to najlepsza, jak do tej pory, choreografia ukłonów. Aktorzy mieli dopracowane trzy układy, ale myślę, że gdyby mieli więcej czasu, figur zbiorowych zobaczylibyśmy bez liku.

Swoją drogą nonszalancja, z jaką podawali tekst węgierscy aktorzy, była bezprecedensowa. Nawet późny Marlon Brando nie pozwoliłby sobie na taki luz. Niedbale zagrany, wręcz wypluty monolog Hamleta, najlepiej charakteryzował całościowe podejście do arcydramatu, które można zawrzeć w jednym słowie: "zlewka". Oczywiście była to zlewka artystyczna lub artystowska, wręcz para - lub metazlewka, ale dla mnie ciągle zlewka.

Drugi powód pierwszeństwa węgiersko-rumuńskiego, jeszcze ważniejszy, to miłosierdzie. Nie da się ukryć, że reakcje publiczności nie były żywiołowe. Po niecałych 10. minutach zasnął słynny krytyk (** - "Obiektywny ranking najszybciej zasypiających krytyków" na zakończenie - jak na razie sensacyjna czołówka ogólnopolska, lokalna właściwie bez zmian). Aktorzy, obserwując reakcje publiczności, postanowili skrócić męki swoje i spektatorów o blisko 30 minut! To jak na razie rekord tegorocznego festiwalu, na drugim miejscu plasuje się Grzegorz Bral i jego amatorzy (75 minut zamiast 100) a na pudło zmieścił się jeszcze otwierający Festiwal Jerzy Trela (skromne 10 minut, ale zawsze coś). Pan Jerzy miał chyba wyrzuty sumienia, bo następnego dnia spektakl wydłużył w iście hiczkokowskim stylu. Przed finałową kwestią zatrzymał publiczność w przedłużającym się, montypythonowskim napięciu i szekspirowskiej niepewności: koniec to czy nie koniec? Klaskać czy nie klaskać? Nikt nie wiedział, co czynić, nawet wtajemniczeni. Wreszcie aktor pojawił się i wypowiedział ostatnią kwestię. Na spotkaniu pospektaklowym wyjawiono przyczynę niezaplanowanego wydłużenia: pan Jerzy po prostu zgubił się w piwnicach Teatru Wybrzeże. Więc żadne śmichy chichy, tylko wsparcie proszę. Nie wiem, może oznakować te piwnice, bo wszyscy po Nalepie chcą robić spektakle na "bebechach" Dużej Sceny.

Za nami cztery dni Festiwalu, w tym jedno wydarzenie: Tiger Lillies w "Hamlecie". Powinno być już tylko lepiej, choć jeszcze Gruzini...

Magister Falstaff
Gazeta Świętojańska
6 sierpnia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia