Tamten świat Rumunów

"Dwoje biednych Rumunów..." - reż. Piotr Ratajczak - Teatr Współczesny w Szczecinie

„Spotkała mnie dziwna taka sytuacja, jadąc samochodem z Warszawy na Tczew" –relacjonuje policjantowi jeden z bohaterów „Dwojga biednych Rumunów mówiących po polsku". Ów składniowy połamaniec, rozpoczynający opowieść o spotkaniu z parą podróżników zagubionych w czasie, przestrzeni, a nawet poczuciu własnej tożsamości stanowi trafne podsumowanie delirycznej historii, pełnej rozmów o żywieniu się ostami i ścinkami wędlin oraz bardzo śmiesznych przygód, które stopniowo przestają być śmieszne.

Akcja sztuki Doroty Masłowskiej rozgrywa się w ciągu jednej doby i opowiada o dwojgu młodych ludzi ubranych w krzykliwe kiczowate stroje – Parchu (Konrad Beta) oraz Dżinie (Adrianna Janowska-Moniuszko), którzy wpychają się do cudzych samochodów, każąc kierowcom wieźć się na „prom-rudowęglowiec do Rumunii", a tak naprawdę w bliżej nieokreślonym kierunku. Para podaje się za biednych Rumunów i – najwyraźniej wspaniale się bawiąc – snuje historie o trudach życia w kraju, gdzie największym marzeniem dzieci jest przysłany pocztą papierek po Snickersie, a kobiety wracające do domu z alkoholowych libacji modlą się do świętej Pyralginy. Wraz z ustąpieniem narkotykowego haju magia zabawy wyczerpuje się jednak niczym baśniowy czarodziejski proszek, a wtedy okazuje się, że stroje Rumunów to tylko stylizacja z wczorajszej imprezy pod hasłem „Brud, smród i choroby". Parcha uświadamia sobie, że oddał nieznajomemu mężczyźnie pięć tysięcy złotych i razem z obcą dziewczyną wyjechał stopem tak daleko od Warszawy, iż nie zdąży już wrócić na plan serialu, w którym gra rolę księdza. Dżina tymczasem zdaje sobie sprawę, że od dwóch dni nie odebrała syna z przedszkola.

Wyreżyserowania „Dwojga biednych Rumunów", kilkakrotnie i z różnym skutkiem realizowanych już na polskich scenach, tym razem podjął się Piotr Ratajczak. Nowy spektakl szczecińskiego reżysera, przeżywającego obecnie wyjątkowo twórczy okres (jest on m.in. kuratorem bardzo ciekawego teatralnego cyklu Pikseloza) okazał się kolejnym dowodem na jego szczytowej formę. Przygotowując przedstawienie Ratajczak podkreślał, że będzie ono traktować o rozwarstwieniu polskiego społeczeństwa, pogardzie, jaką okazują sobie reprezentanci poszczególnych grup oraz wynikającym z niej poczuciu krzywdy. Rzeczywiście, przedstawiciele różnych klas nie przepuszczają tu żadnej okazji, by się nawzajem pognębić i jeszcze podnieść dzielące ich mury. Barmanka podrzędnego lokalu z satysfakcją odmawia pomocy chłopakowi z Warszawki (jakoś trzeba się zemścić na tych bogatych i sławnych, skoro nam samym się nie powiodło), a wielkomiejski yuppie akcentuje przed nią swoją wyższość, którą odczuwa nawet z pomalowanymi na czarno zębami i w kreszowym dresie o pustych kieszeniach. Otumanieni narkotykami i Butaprenem młodzi ludzie nie udzielają pomocy kobiecie w średnim wieku, która spowodowała wypadek (wszak sama jest sobie winna – była pijana), pomimo chłodu nie chcą się też ogrzać wśród plastikowych worków ze śmieciami razem z bezdomnym obłąkanym mężczyzną (nie mogliby się zniżyć do jego poziomu, oni tylko udają szalonych).

Stworzona przez Ratajczaka wizja znacznie poszerza jednak interpretacyjne możliwości, jakie pierwotnie otwierała przed odbiorcami sztuka Masłowskiej. Kiczowata dyskotekowa muzyka, wyznaczająca rytm przedstawienia, w połączeniu z tandetnymi strojami (majtki Dżiny naciągnięte na legginsy, stroik na głowie szatniarki czy noszony przez barmankę kostium Krystle z „Dynastii") i surową scenografią (oba wizualne elementy są efektem doskonałego projektu Kai Migdałek-Kaczmarek) pomogła mu bowiem wykreować rodzaj brzydkiego, nieprzyjaznego, może nawet postapokaliptycznego świata, w którym każdy człowiek jest obcy. Pusta platforma oraz porozrzucane tu i ówdzie części samochodów przywodzą na myśl „beznadziejne widoczki" oglądane przez samotnych wyrzutków z filmu „Tamten świat samobójców". Nieprzemyślany wyjazd z mitycznej Warszawy, rozumiany jako wyjście za próg modnych klubów i strzeżonych osiedli, przenosi bohaterów wprost do krainy Mordoru, który – jak mawia Ziemowit Szczerek – może „przyjść i ich zjeść". Obca przestrzeń staje się tu metaforą pustki, do jakiej doprowadziły sztuczne społeczne podziały i wzajemne animozje – to krajobraz po bitwie, ów – wyciągnięty jakby z wyobraźni bohaterów – biedny świat Rumunów, w którym każdy, absolutnie każdy jest samotny i zdany wyłącznie na siebie. W tej przestrzeni zagrożenie stanowi zarówno dzika natura (choćby zwierzęta wpadające na maskę samochodu) jak i ludzie (ochroniarz-osiłek, policjanci-służbiści czy koleżanka z imprezy uosabiająca „zły wzorzec postępowania").

Podejmowany w sztuce temat Innego jest przy tym bardzo aktualny ze względu na obecną sytuację polityczną. Gorączkowe relacje kierowców opowiadających policjantom o tym, jak to jacyś Rumuni, operujący dziwnym słownictwem, chcieli władować się im do samochodu ze swoimi „bambetlami", a potem rzekomo ich zamordować, trafnie oddają nasze lęki przed imigrantami i stereotypy związane z obcymi kodami kulturowymi.

Największa pochwała należy się jednak całej aktorskiej obsadzie, która nie tylko uniosła ciężar idiomatycznego stylu Masłowskiej, zmuszającego do językowej ekwilibrystyki, ale i poradziła sobie z niebywałą dynamiką spektaklu. Wcielający się w rolę Parchy Konrad Beta był niezwykle przekonujący zarówno jako wulgarny i agresywny dresiarz-Rumun, jak i zestresowany aktor-hipster przejęty grożącą mu porażką zawodową. Charakterystyczna intonacja, sposób poruszania się i gesty wykonywane przez Arkadiusza Buszkę, Marię Dąbrowską i – nade wszystko – fenomenalną Joannę Matuszak rozbawiły widzów do łez.

Jedyny minus spektaklu stanowi, moim zdaniem, jego zakończenie. Dramatyczna decyzja Dżiny, która postanawia, że się powiesi nie tylko nie wywołuje poruszenia, ale wręcz bawi widzów. Olbrzymia dawka humoru, jaką publiczność otrzymuje w trakcie całego przedstawienia sprawia, że ciągle jeszcze znajduje się ona w stanie rozbawienia i nie potrafi się tak łatwo uspokoić. Kiedy wisząca Dżina przemawia do Parchy, wyrzucając mu, że zostawił ją samą na drzewie, wzmaga tylko komiczny wydźwięk całego wydarzenia. Być może odbiór zakończenia byłby inny, gdyby wydzielono je przerwą pozwalającą widzom na „ochłonięcie"? Niestety reżyser nie wziął pod uwagę takiego rozwiązania. Sztuka Masłowskiej jest tymczasem komedią przewrotną, ukazującą, że zbyt długo trwająca zabawa łatwo może zamienić się w koszmar, dlatego kiedyś w końcu wypadałoby przestać się śmiać.

Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
26 lutego 2016
Portrety
Piotr Ratajczak

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia