Tańcząc (do) utraty
„Kiedyś jeszcze będziemy szczęśliwi" - Physical ArtHouse w Zielonej Górze28 lutego 2025 datuje powrót Sceny dla Tańca w „Domu Harcerza". Te cykliczne spotkania pozwalają zielonogórskiej publiczności raz w miesiącu obejrzeć realizacje lokalnych (choć nie tylko) artystów, których materiałem twórczym jest właśnie taniec współczesny. Pomysłodawcą cyklu jest Marek Zadłużny (wraz z zespołem Physical ArtHouse), który stworzył dzięki tej inicjatywie przestrzeń do prezentacji i rozmów. Tematem przewodnim spektakli tego dnia było hasło „Kiedyś jeszcze będziemy szczęśliwi".
„Jutro możemy być szczęśliwi
Jutro możemy tacy być
Jutro by mogło być w tej chwili"
(„Jutro możemy być szczęśliwi" Raz Dwa Trzy, słowa: Adam Nowak)
Jeśli nie jest dobrze, to znaczy, że to jeszcze nie koniec
"n a g l e"
Reżyseria, choreografia oraz wykonanie: Agnieszka Jodłowska i Magdalena Bębenek
Światła: Gabriel Zaborniak
Dwie kobiety (Agnieszka Jodłowska i Magdalena Bębenek) w identycznych, z pozoru karnawałowych (sugeruje to zarówno błysk brokatu delikatnych bluzek oraz elegancka czerń zwiewnych apaszek i spodni, jak też rozbrzmiewająca muzyka) strojach pojawiają się na scenie. Ich taneczna historia to raz synchronizacja na niemal telepatycznym poziomie, innym razem dysonanse definiujące złożoność relacji. Ale pojawia się coś jeszcze, co kładzie się głęboko odczuwalnym ze sceny cieniem wraz ze zmianą akompaniamentu i kroków. Lęk, zagubienie, rozpacz i bezsilność – to one przejmują prowadzenie i emanują. Czerń i srebro - kolory, które wcześniej powiodły myśli w stronę balu - nagle stają się wyrazistymi symbolami żałoby. Ta niosąca nadzieję, że pewnego dnia będzie lepiej i dogłębnie poruszająca opowieść jest kompletna sama w sobie. Tutaj jednak (z dodatkiem wybrzmiewających z offu słów dookreślających dramaturgię wieczoru), nabrała charakteru mocnego i niezbędnego preludium do następującego po niej tryptyku.
Boksując się z życiem
"Kiedyś jeszcze będę szczęśliwy"
Kreacja: Cezary Molenda (Teatr Chrobrego 14)
Dramaturgia: Marek Zadłużny we współpracy z Kaliną Grupą i Radosławem Bajonem
Opracowanie wizualne: Radosław Bajon
Światła: Gabriel Zaborniak
Gdy zajmujemy miejsca, na scenie w takt energicznej muzyki porusza się ubrany w czarny treningowy strój bokserski (podobny do tych, które noszą zawodnicy MMA) mężczyzna (Cezary Molenda). Główną część jego treningu stanowi wymierzanie ciosów w zawieszone na worku bokserskim futro. Scena ta może wywoływać skojarzenie z hasłem „damski bokser" - jest niepokojąca i trudna dla widza. Gdy jednak nagle aktor przestaje to robić, zdejmuje futrzany płaszcz z miejsca, na którym był on zawieszony i zakłada go na siebie, role jakby odwracają się. Odtąd będziemy widzieć taniec/walkę - czymś z zewnątrz? Ze sobą? Powtarzalność gestów wykonywanych rękami przez artystę (znów boksowanie, a nawet duszenie) w swoją stronę, gdy ma na sobie wspomniane odzienie, wygląda jak nieustanna potyczka z sobą samym - z aspektem osobowości, którego był ciekaw, który próbował w sobie zaakceptować. Jednak tak z wewnątrz, jak i z zewnątrz jest za to atakowany. Jednocześnie przypomina to zarzucony na siebie bagaż doświadczeń i trudność w radzeniu sobie z nim. Ta taneczna szarpanina nie ustaje, nawet gdy zrzuci z siebie futro. Pojawiają się wówczas emocje takie, jak smutek czy rezygnacja, którym czasem towarzyszy ogłuszająca cisza. Bohater kogoś/coś traci, ale nie poddaje się, próbując iść do przodu, choć nie raz bywa bardzo ciężko. To intrygujące studium zmagań ze sobą, z odczuciami, wymaganiami świata i nas samych wobec siebie, jest nie tylko ciekawie skomponowaną, ale przede wszystkim doskonale zagraną etiudą, gdzie każdy ruch jest wykonywany z pełną świadomością idącego za nim przekazu.
Trudna droga do siebie
„Kiedyś jeszcze będę szczęśliwa"
Kreacja: Marta Pohrebny-Szwiec
Dramaturgia: Marek Zadłużny i Radosław Bajon
Opracowanie wizualne: Radosław Bajon
Światła: Gabriel Zaborniak
Po raz trzeci, tym razem jako część drugą tryptyku (choć będącą jednocześnie doskonale zamkniętą całością), widziałam monodram w wykonaniu Marty Pohrebny-Szwiec. Po występie Cezarego Molendy gesty i stroje (to samo futro, czarna bielizna), które widzimy w tej prezentacji, nabierają nowego znaczenia, dialogując i łącząc się z obejrzanym przed chwilą wykonaniem (jak scena atakowania samej siebie pięścią czy trzymanie futra na rękach tak, jakby trzymało się dziecko). Opowieść, którą tańczy bohaterka „Kiedyś jeszcze będę szczęśliwa" staje się tym bardziej zajmująca, gdy spostrzegamy niezwykle mocne w swym wydźwięku nawiązania do pierwszej z wystawianych historii. Pojawia się refleksja, że niezależnie od płci, mamy podobne doświadczenia w kwestii straty czy walki ze sobą samym i o siebie samego. Nawet jeśli z pozoru zdają się takie nie być. Po raz kolejny widać nie tylko trudną emocjonalnie drogę, jaką przebywa bohaterka, ale też aktorsko-taneczne wyzwanie, któremu bez wątpienia aktorka podołała w doskonałym stylu.
Anielska nostalgia
"Kiedyś jeszcze będę szczęśliwy"
Kreacja: Angel Dream
Dramaturgia: Marek Zadłużny i Radosław Bajon
Opracowanie wizualne: Radosław Bajon
MUA: Magdalena Bębenek
Światła: Gabriel Zaborniak
Angel Dream wchodzi na scenę z widowni - ostrożnie, z groźną miną i mieczem w dłoni (niczym biblijny archanioł Michał), od czasu do czasu mierząc nim w publikę. Jeśli ktoś oczekiwałby bieli skrzydeł, powłóczystej szaty, ewentualnie zbroi – będzie zawiedziony. Postać anioła ubrana jest bowiem w futro, które już wcześniej mogliśmy widzieć na scenie w dwóch pierwszych spektaklach. Twarz ma spowitą czarną siatką, oczy i usta podkreślone oryginalnym makijażem. Dopiero, gdy zdejmie z siebie wspomniany płaszcz, widzimy, że ta istota przywdziana jest w czarną bieliznę, kabaretki i buty na obcasie (konsekwentna stylistyka drag queen). Czy ten androgyniczny serafin - który (robiąc gwiazdę) zasygnalizował, że spadł na ziemię (jak Lucyfer!) - to może być dziecko, które utraciły poprzednie postaci? Z uwagi na swój kostium (także elementy, które widzimy po odrzuceniu futra!) zdaje się być idealną hybrydą tej dwójki, która opowiadała swoje historie chwilę wcześniej. Sugerowałaby to także chwila, gdy ze smutkiem przygląda się wspomnieniom z dzieciństwa wyświetlanym na ekranie telewizora. Angel Dream to pseudonim idealny. Dlaczego? Postać ta tańczy jak marzenie – w takt raz to nostalgicznej, raz psychodelicznej muzyki, przeplatając wymagające elementy akrobatyczne z pantomimiczną walką z ciałem, które częściowo utraciło sprawność. Czy anioł może być nieszczęśliwy? Wygląda na to, że owszem. Emocje, które przeżywa, korespondują z zaprezentowanymi w dwóch wcześniejszych realizacjach. To kolejna trudna opowieść o stracie, z którą niełatwo było się pogodzić. Ta świetnie zatańczona etiuda to także perfekcyjny drag, który aż chciałoby się „zażywać" jak najczęściej.
Trzy sceniczne historie, które, wraz z poprzedzającym je duetem, skomponowały się w niosącą, mimo wszystko, nadzieję całość, że po tych trudnych przeżyciach, o których opowiadają, (jak mówi podtytuł spotkania) „kiedyś jeszcze będziemy szczęśliwi". Wybrany przeze mnie cytat z utworu zespołu RAZ DWA TRZY sam w sobie jest dobrym wstępem i zarazem nawiązaniem do tego, co w ostatni wieczór lutego na scenie MCKiE Dom Harcerza zaprezentowali artyści. Dodatkowo otwierający go wers „Nadzieja to plan/ On ziści się nam" koresponduje z płynącym ze sceny przekazem, że z czasem zabliźnią się rany i poradzimy sobie z doświadczeniami, których dotyczyły spektakle, gdy nadejdzie wyczekiwane „jutro".