Tańczący na linie

o powoływaniu nowych dyrektorów teatrów

Konkurs czy nominacja bez konkursu? Ustawa o organizowaniu i prowadzeniu instytucji kultury jej organizatorom daje możliwość wyboru. W województwie śląskim politycy i urzędnicy postawili głównie na konkursy. Kandydatów na dyrektorów teatrów nie brakowało

Czasem - jak w Chorzowie - z dotychczasowym dyrektorem Teatru Rozrywki - zdecydował się zmierzył się tylko jeden kontrkandydat, ale w Bielsku-Białej chcących kierować tamtejszym Teatrem Polskim było aż 31. To zaskakujące.

Tadeusz Bradecki, pod kierownictwem artystycznym którego Teatr Śląski w Katowicach pracował przez ostatnich sześć sezonów, twierdzi, że dziś dyrektor teatru to prestidigitator tańczący na linie. Zanim jednak przedstawię owych prestidigitatorów i omówię zmiany, jakie nastąpiły w kierownictwie niektórych teatrów naszego regionu, chciałabym, po zajrzeniu w teatralne kulisy, podzielić się kilkoma ogólnymi uwagami.

Droga do prawdy pełna paradoksów

Dlaczego decydenci kochają konkursy? Otóż władza lubi pokazywać, że jest transparentna, a konkurs ma być tego najlepszym dowodem. Z nominacji trzeba by się było tłumaczyć - jeśli tzw. opinia publiczna miałaby jakieś wątpliwości, a tego żadna władza nie lubi. Konkurs pozwala takich tłumaczeń uniknąć. Odpowiedzialności za podjętą personalną decyzję - też, bo przecież komisja konkursowa działa demokratycznie, wygrywa ten, który zgromadzi najwięcej głosów, władza tylko zatwierdza kolektywny werdykt, choć oczywiście może konkurs unieważnić i mianować bez konkursu szefa instytucji - takiego, jaki jej, a nie komisji, odpowiada.

W konkursie na pozór wszystko jest jawne: warunki konkursu, Usta kandydatów dopuszczonych do rozmów, a po zakończeniu - warunki kontraktu, wszystkie te informacje można bowiem znaleźć w Biuletynie Informacji Publicznej. Tylko dlaczego często jeszcze przed ogłoszeniem konkursu, a czasem już w trakcie postępowania konkursowego, wróble ćwierkają, kto go wygra? A gdy postępowanie konkursowe się kończy, okazuje się, że wróble dobrze obstawiały. I na ogół żadnych niespodzianek nie ma. Nie jest tajemnicą, że część kandydatów, zrobiwszy sondę środowiskową, kto jest faktycznie typowany na dyrektora, wycofuje się z konkursu, nie stawiając się na przesłuchanie kandydatów. Niektórzy dają publicznie temu wyraz. Prawdziwy artysta ceni bowiem niezależność, od władzy stara się dystansować, choć to trudne, bo z czegoś przecież żyć trzeba.

Co sądzić jednak o decydentach, którzy w styczniu, w obecności zespołu artystycznego, na wyraźnie postawione pytanie odpowiadają bez namysłu, patrząc głęboko w oczy i zapewniając, że zmian na stanowisku dyrektora i dyrektora artystycznego teatru nie będzie (a więc dotychczasowe umowy zostaną przedłużone), a za kilka tygodni zmieniają zdanie i ogłaszają konkurs? Co sądzić o władzy, która zaręcza w zaciszu politycznego gabinetu dotychczasowego dyrektora, że nadal pozostanie na tym stanowisku, a konkurs (ustawa nie nakazuje rozpisywania konkursu) ogłasza po to, by ludzie nie mówili, że nie daje się szansy innym, a potem wybiera jednak innego kandydata? Co sądzić o urzędnikach, którzy organizując przesłuchania konkursowe i wyznaczając datę i godzinę spotkania z komisją konkursową, kandydatów na dyrektora (niektórzy przyjeżdżają z drugiego krańca Polski) trzymają po kilkadziesiąt minut w ciasnym korytarzyku wydziału kultury, naprzeciw toalety?

Nie chcę odpowiadać na te pytania, myślę, że każdy, kto je przeczytał, może wyciągnąć wnioski samodzielnie. Wiem jedno. Światek teatralny jest hermetyczny i wcale nie tak duży. Wszyscy wszystkich znają. Wystarczy kichnąć, a już na drugim końcu województwa, ba, kraju, wiadomo, że ma się katar. Jeśli więc ktoś dzwoni i proponuje komuś piastowane przez inną osobę stanowisko dyrektora teatru, to ta osoba w ciągu godziny i tak się o tym dowie, a że ma wielkie doświadczenie i jest świetnym i wytrawnym graczem, w dodatku mającym niebagatelne atuty w ręku, rozegra tę partię koncertowo - i finalnie, poza konkursem, otrzyma nominację, która pozwoli jej zachować kierownicze stanowisko.

Jeśli więc ktoś, oczekując na spotkanie z komisją konkursową, spędzi pod drzwiami toalety, a nie w salce recepcyjnej, choćby tylko kwadrans, to po kraju rozniesie się wieść, jak władza na Śląsku traktuje twórców i mozolne budowanie image'u miejsca tętniącego pozytywną energią legnie w gruzach. Decydentów to jednak mało co obchodzi. Nie takie drobiazgi burzyły przecież ostatnio wizerunek województwa śląskiego.

Obserwowanie z pewnego dystansu gier i podchodów personalnych jest fascynujące. Oto młody, a tym samym gniewny recenzent, bynajmniej nie związany z prestiżowym tytułem prasowym, jakby na zamówienie, wypisuje brednie pod adresem jednego z dyrektorów, przekreślając wzgardliwymi uwagami cały jego wieloletni dorobek i w ten sposób przygotowując władzy grunt do zmiany. A tuż po serii wypowiedzi bliskich insynuacji powołany zostaje - w nagrodę? - do komisji przyznającej najbardziej prestiżową nagrodę w środowisku teatralnym województwa śląskiego. Przypadek?

Dobrze, że w środowisku teatralnym nie można nic niepostrzeżenie zamieść pod dywan, bo i tak wszyscy wiedzą, jak było i jest naprawdę. Jak mawiał Oskar Wilde, kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób. Autor "Lorda z walizki" wiedział dobrze, że droga do prawdy wybrukowana jest paradoksami.

Nowi i starzy

Nowym, ale i starym, dyrektorom dedykuję kolejne, przewrotne, słowa Oskara Wilde'a: Publiczność jest wspaniale tolerancyjna. Wybaczy wszystko z wyjątkiem geniuszu.

Prezydent Tychów, znany miłośnik hokeja, który w swym miejskim teatrze pokazuje się najczęściej w czasie kampanii wyborczej, wykorzystał znowelizowaną ustawę o organizowaniu i prowadzeniu instytucji kultury do zmian w podległym mu Teatrze Małym.

Od blisko 19 lat kierował nim doświadczony animator kultury i menedżer Tomasz Kordon. Teatr Mały jest w województwie śląskim - obok cieszyńskiego Teatru im. Adama Mickiewicza teatrem impresaryjnym, działa bez własnego zespołu. Repertuar ma więc eklektyczny, a oprócz spektakli wybieranych ze wszystkich scen w kraju, są w nim organizowane zarówno estradowe imprezy, w tym kabarety, jak i koncerty muzyczne. Teatr ten był też prężnym ośrodkiem promującym najlepsze zespoły amatorskie i offowe, jakie zjeżdżały tu na Tyskie Spotkania Teatralne, by prezentować swe najnowsze produkcje. Promował również dokonania tyskich grup, takich jak Teatr Belfegor czy Migreska.

Od trzech sezonów wizytówką Teatru Małego był wymyślony przez Tomasza Kordona, a firmowany również przez powołaną przez niego radę programową, ambitny cykl mistrzowskich przedstawień pod nazwą "Teatr Konesera". Wartością tego cyklu były nie tylko znakomite spektakle, jakie z całego kraju przyjeżdżały do Tychów i na jakie z całego regionu zjeżdżali do Tychów teatromani, ale również skupienie wokół tyskiego teatru grona sponsorów, którzy ten cykl współfinansowali razem z miastem. Za tę inicjatywę Tomasz Kordon otrzymał w tym roku najważniejszą nagrodę teatralną - Złotą Maskę, a od prezydenta "pocałunek Judasza".

W ogłoszonym pod koniec ubiegłego roku przez miasto konkursie na następcę Kordona wybrano Andrzeja Marię Marczewskiego, reżysera z Warszawy, który - choć bardzo płodny - w historii polskiego teatru zapisał się tak naprawdę jednym wybitnym przedstawieniem sprzed góra trzydziestu lat -inscenizacją powieści Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata", jakie potem przez niemal całą swą karierę powielał na różnych polskich scenach. Doliczyłam się blisko dziesięciu takich realizacji, w tym dwóch również w naszym regionie, jedna z nich powstała za czasów dyrekcji Henryka Talara w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej, inna - siedem lat temu w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu.

Razem z Andrzejem Marią Marczewskim do Teatru Małego zawitała postnewage'owska frazeologia charakterystyczna dla mocno podstarzałego pokolenia "dzieci-kwiatów" ("Sensem Sztuki jest: wspieranie Człowieka w rozwoju, pomaganie mu w zachowaniu równowagi psychicznej i fizycznej, wyrażanie jego tęsknoty do życia sensownego, pozytywnego, radosnego, rozwijanie jego wrażliwości, otwieranie na nowe przestrzenie i możliwości, odkrywanie w nim talentów o których często nic nie wie. Nowe Wzorce Sztuki, tworzą Ci wszyscy, którzy Myślą i Czują więcej niż inni, Artyści mierzący się z Filozofią, Sensem i Porządkiem Świata, wykorzystujący jako tworzywo różne wymiary Energii i Ducha. Wymiarem uniwersalnym XXI wieku jest Miłość, współuczestnictwo nas wszystkich w twórczym procesie. Wszelkie działania artystyczne badające ten proces należą do Nowych Wzorców Sztuki".) Scenę zaś zaczęła okupować żona artysty, Jadwiga Andrzejewska, z koncertami improwizacyjnymi "Dotyk Serca", w połączeniu "z tzw. kąpielą w dźwiękach gongów". Kąpieli tej publiczność zażywa popijając wodę nie-gazowaną, leżąc na scenie na karimatach, pod kocykami, "w miejscu w którym spotkają się ze sobą dwie tajemnice - tajemnica teatralnej przestrzeni Sceny z tajemnicą przestrzeni dźwięku Gongu" - cytuję ze strony internetowej Teatru Małego.

Natomiast fantastyczny Teatr Konesera Tomasza Kordona przekształcił się w "Teatr@Konesera - Festiwal Sztuki Teatru", który Marczewski zainaugurował prze flancowanym, a zrobionym przez siebie dwadzieścia lat temu w Bydgoszczy i dwa lata temu w Słupsku musicalem "Cabaret", w październiku pokazał zaś kolejną swą realizację - wersję siódmą - "Przed sklepem jubilera" Woj tyły. Będę z ciekawością obserwować dalsze poczynania nowego dyrektora Teatru Małego, a prezydentowi Tychów już teraz gratuluję wyboru - warszawski powiew Nowych Wzorców Sztuki - jak można mniemać - na pewno przyda ambitnym Tychom splendoru.

Konkurs na dyrektora ogłoszono też w Bielsku-Białej. Miejski teatr, jakim jest Teatr Polski, kierowany przez osiem sezonów przez aktora i reżysera Roberta Talarczyka, właśnie za jego dyrekcji z prowincjonalnej sceny stał się jedną z najciekawszych w kraju. Świetne recenzje i nagrody za takie spektakle jak "Żyd" i "Bitwa o Nangar Khel" Artura Pałygi, "Zbrodnia" w reżyserii Eweliny Marciniak, czy zażarcie komentowane, nie tylko w środowisku teatralnym, przedstawienie Villqista "Miłość w Koenigshütte" uczyniły z Bielska-Białej niezwykle pożądany kąsek. Gdy Robert Talarczyk ogłosił, że kończy pracę w Bielsku-Białej, a miasto rozpisało konkurs na stanowisko dyrektora teatru, przystąpiło doń 31 osób, a wśród starających się było kilka naprawdę dobrych nazwisk.

Władze miasta sprostały takiemu zalewowi zgłoszeń, konkurs -jeśli chodzi o jego stronę organizacyjną - został przeprowadzony wzorowo, kandydatów witano serdecznie, zajmowano się nimi troskliwie, a przede wszystkim stworzono dobrą atmosferę podczas rozmów kwalifikacyjnych. Dobry program, odpowiednie doświadczenie zawodowe i dorobek artystyczny, wsparte akceptacją zdecydowanej większości zespołu aktorskiego (o czym niektórzy kandydaci wydawali się nie pamiętać) przesądziły o wyborze nowego dyrektora, a prezydent Jacek Krywult -jedyny, obok prezydent Zabrza Małgorzaty Mańki-Szulik, znany mi samorządowiec w naszym regionie, który regularnie odwiedza swoje teatry i jest na bieżąco z każdą premierą w nich wystawioną - zaakceptował wybór komisji konkursowej.

Pewniakiem okazał się Witold Mazurkiewicz, bielszczanin z pochodzenia, absolwent białostockiego wydziału sztuki lalkarskiej Akademii Teatralnej w Warszawie, aktor i reżyser, twórca lubelskiej Kompanii Teatr, który w życiorysie zawodowym ma też m.in. współpracę z Teatrem Provisorium i kierownictwo artystyczne Sceny Kameralnej w Teatrze Rampa na Targówku, a także dyrektorowanie lubelskim Festiwalem Teatrów Europy Środkowej "Sąsiedzi". Do dziś pamiętam jego wielkie role w "Ferdydurke" i "Trans-Atlantyku".

Bielszczanom Mazurkiewicz był znany w ostatnich sezonach z reżyserii spektaklu "Pocztówki z Europy" według dramatu Michaela Mckeevera i roli Antonio Saleriego w "Amadeusu" w reżyserii Roberta Talarczyka. Ponieważ Robert Talarczyk zrealizował na kierowanej przez Mazurkiewicza Scenie Kameralnej Teatru Rampa spektakl "Monsters. Pieśni morderczyń" - nie bez przyczyny łączono nazwisko Mazurkiewicza z rekomendacją, jakiej miał mu w mieście udzielić odchodzący z Teatru Polskiego poprzedni dyrektor. Podobnie było, gdy Talarczyk obejmował bielską scenę. Rekomendacji u władz i u zespołu udzielił mu ówczesny dyrektor bielskiego teatru Tomasz Dutkiewicz - tylko, że wówczas nie zorganizowano konkursu.

Po co wiec było organizować go teraz? Skoro niemal wszyscy w środowisku wiedzieli, że to właśnie Mazurkiewicz zostanie dyrektorem. Jeden z kandydatów w tym konkursie, Ireneusz Janiszewski, dał wyraz swej frustracji na łamach e-teatru, pisząc, że po konkursie w Bielsku-Białej stracił zaufanie do dalszych konkursów. W tym samym tekście Janiszewski poinformował, że właśnie dlatego wycofał też swą kandydaturę z konkursu na dyrektora Teatru Śląskiego w Katowicach. Nie dziwię się, że Janiszewski podjął taką decyzję.

A przed Witoldem Mazurkiewiczem stoi trudne zadanie. Oczekuje się, że co najmniej dorówna dokonaniom swego poprzednika. Dotychczasowy repertuar nowy dyrektor bielskiej sceny chce na początek wzbogacić o inscenizację "Balladyny" Słowackiego - w reżyserii Natalii Babińskiej. Zapowiada też wystawienie przez Joannę Zdradę "Białego małżeństwa" Tadeusza Różewicza. Do współpracy zaprosił również Andrzeja Zaorskiego, który ma przygotować na karnawał jakąś komedię. Jak na razie - bez wystrzału. Nie ma bowiem w tych propozycjach teatru żywo reagującego na aktualne zdarzenia, nie ma sztuki, która poruszałaby lokalną problematykę. Zobaczymy więc, co przyniesie pod jego dyrekcją druga połowa tego sezonu i kolejne sezony teatralne.

Po co ogłoszono konkurs na stanowisko dyrektora Teatru Rozrywki - też nie wiem. Startowały w nim dwie osoby. Dariusz Miłkowski, reżyser, od 1984 roku dyrektor tego teatru i twórca jego wspaniałych sukcesów, a tym samym renomy i rangi, którą mimo iż ostatnio coraz częściej na afisz trafiają niezbyt udane propozycje - to jedyna jak dotąd scena regionalna, która od co najmniej dwudziestu lat jest w czołówce scen krajowych. Jego kontrkandydatem okazał się reżyser Henryk Adamek, który jak dotąd specjalizował się w wystawianiu dramatów współczesnych i klasyki, ale z musicalem - koronnym gatunkiem uprawianym przez artystów Teatru Rozrywki - niewiele miał wspólnego. Oczywiście nietrudno było przewidzieć rezultat tego konkursu - komisja rekomendowała Dariusza Miłkowskie-go, a marszałek województwa zatwierdził ten wybór. Dariusz Miłkowski dalej prowadzi chorzowski Teatr Rozrywki - i trzymam kciuki, by znów pojawiły się tu takie sukcesy, jak w czasach, gdy na afiszu królowała "Evita". Kiedy piszę te słowa jesteśmy tuż po premierze komedii Friedricha Dürrenmatta "Frank V", w reżyserii Rudolpha Strauba, a najciekawszą zapowiedzią tego sezonu wydaje się być kolejny autorski spektakl Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego.

Także rezultat konkursu na dyrektora Teatru Śląskiego nikogo nie zdziwił. Zdziwiła za to jego formuła. Rozpisano bowiem konkurs na dyrektora Teatru Śląskiego, nie precyzując, o jakie stanowisko chodzi - dyrektora naczelnego, artystycznego, a może jednego i drugiego. Wobec faktu, że z końcem sezonu wygasały umowy z dotychczasowym kierownictwem teatru - Krystyną Szaraniec, dyrektorem naczelnym i Tadeuszem Bradeckim - dyrektorem artystycznym, wyglądało na to, że decydenci są przekonani, iż należy dokonać zmian, ale na wszelki wypadek pozostawiają sobie furtkę, gdyby te zmiany spotkały się z negatywną reakcją np. Rady Mecenasów Teatru Śląskiego, skupiającej od lat grono hojnych darczyńców wspomagających dość mizerny budżet tej sceny, a gwarantowany przez organizatora placówki - władze samorządowe województwa.

W konkursie wzięło udział bodaj dziesięć osób, do rozmów z komisją zakwalifikowano tylko pięć. Nowym dyrektorem naczelnym i artystycznym został Robert Talarczyk, aktor i reżyser, przez osiem ostatnich sezonów dyrektor Teatru Polskiego w Bielsku-Białej. Talarczyk, to chyba pierwszy w historii tej sceny dyrektor - artysta, który silnie podkreśla swą śląskość, jednocześnie deklarując w swym artystycznym programie mocne akcentowanie regionalizmu. Główną osią programową chce zatem uczynić cykl "Śląsk święty/Śląsk przeklęty" - poświęcony Śląskowi, jego historii i mitom, a wspomagany spotkaniami prowadzonymi przez Zbigniewa Białasa, autora "Korzeńca" (która to powieść święci triumfy w znakomitej inscenizacji wystawionej przez Teatr Zagłębia w Sosnowcu). Wśród zapowiadanych premier tego sezonu jest m.in. spektakl o Ryszardzie Riedlu "Skazany na bluesa", a w przyszłym Teatr Śląski porwie się na adaptację "Czarnego ogrodu" Małgorzaty Szejnert.

Talarczyk przejął pałeczkę od Tadeusza Bradeckiego, który kierownictwo artystyczne sprawował w Teatrze Śląskim od 2007 roku. Za dyrekcji artystycznej Tadeusza Bradeckiego Teatr Śląski mozolnie odbudowywał swą pozycję najważniejszej dramatycznej sceny regionalnej. Pojawiły się ciekawe realizacje sceniczne, a co za tym idzie sukcesy i nagrody festiwalowe, rozpoczęto wymianę zagraniczną w ramach Europejskiej Witryny Teatralnej, a aktorzy -jak powiedziała mi jedna z czołowych artystek tej sceny - znów uwierzyli w teatr. W dodatku zespół zasilać zaczęła uzdolniona młodzież, która z Teatrem Śląskim wiązała się na dłużej niż jeden sezon. To ich wyławiał Bradecki ze szkół aktorskich i przyjmował do zespołu. Zaprosił do realizacji spektakli młodych reżyserów i scenografów, a zespół artystyczny pod jego kierownictwem okrzepł i dojrzał do tego, by osiągać sukcesy wykraczające poza regionalne opłotki. Ukoronowaniem tej żmudnej pracy u podstaw stał się sukces adaptacji scenicznej powieści Kazimierza Kutza "Piąta strona świata" w reżyserii Roberta Talarczyka, która została wybrana najlepszą wystawioną polską sztuką współczesną w minionym sezonie.

Dyrektorzy artystyczni Teatru Śląskiego mieli od lat komfort pracy, jaki zapewniała im Krystyna Szaraniec, doświadczony menedżer teatralny, od 34 lat związana z tą sceną, najpierw jako wicedyrektor, a od 2005 roku jako dyrektor naczelna. Jej szerokie kontakty ze śląskim biznesem zapewniały stabilność finansową katowickiemu teatrowi - a to rzecz niebagatelna w czasach, gdy na przykład z dnia na dzień decyzją władz samorządu województwa budżet teatru okraja się o 15 proc. - jak to miało miejsce w tym roku (taka decyzja dotknęła wszystkie podległe marszałkowi instytucje kulturalne). Robert Talarczyk doskonale wiedział, że bez Krystyny Szaraniec, w czasie, gdy oficjalnie kryzysu nie ma, a są tylko kłopoty budżetowe związane z dwoma zapalnymi tematami - Kolejami Śląskimi i Stadionem Śląskim, trudno będzie kierować Teatrem Śląskim i realizować tak bogaty i różnorodny program, jaki przedstawił komisji konkursowej. Przekonał do tego decydentów i Krystyna Szaraniec została zastępcą Talarczyka. W ten sposób ma szansę przejść do historii teatru polskiego jako najdłużej pracujący w kraju w teatrze dyrektor, doświadczenie zdobyte pod jej bokiem - na pewno będzie bezcenne dla nowego naczelnego i artystycznego dyrektora.

W "Dialogu" Tadeusz Bradecki opublikował niedawno te słowa: "W zdecentralizowanej Polsce lokalne alianse i układy polityczne zmieniają się bez ustanku, nadzieje na wyżebranie przez dyrektora godziwej dla teatru dotacji od decydentów pozostają nieustająco zagrożone. Kapryśna publiczność na jedne tytuły chodzi, a na inne nie, kuszeni wolnorynkowymi stawkami artyści podbijają swą cenę, lokalne interpretacje nowelizacji ustawy o działalności artystycznej przybierają formy kuriozalne, wiernym sponsorom zdarza się nieoczekiwanie zbankrutować, a konkurencja nie śpi. Żmudne, perseweracyjne lawirowanie między tymi wszystkimi czynnikami wymaga końskiego zdrowia i oślego uporu. Dyrektor teatru to dziś nadal prestidigitator tańczący na linie." Polecam je uwadze wszystkim nowym i starym dyrektorom, trzymając kciuki, by mimo tych ograniczeń nasze teatry wyprowadzili na szerokie wody.

Danuta Lubina-Cipińska
Śląsk
29 listopada 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...