Taneczny maraton śmierci

"Czyż nie dobija się koni" - PWST - Wydział Teatru Tańca w Bytomiu

"Czyż nie dobija się koni" to spektakl wzorowany na 9-krotnie nominowanym do Oscara filmie Sydneya Pollaka z 1969 roku. Dramat oparty na powieści Horace McCoya z 1935 roku należy do zaszczytnego grona najważniejszych obrazów okresu kontestacji. Bytomska odsłona sztuki w wykonaniu studentów IV roku Wydziału Teatru Tańca to udana próba przeniesienia spektaklu na deski teatru

Wcześniej, realizacji niebanalnej sztuki podjęła się między innymi Maja Kleczewska w 2003 roku w Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu. Natomiast adaptacji i inscenizacji sztuki na potrzeby Wydziału Teatru Tańca dokonał Jerzy Stuhr.

Akcja sztuki rozgrywa się w czasach amerykańskiego wielkiego kryzysu lat 30. XX wieku. Maraton taneczny jest szansą dla młodzieży, która decyduje się na wzięcie udziału w morderczym wyścigu, ponieważ gwarantuje im stałe i obfite posiłki, a w perspektywie - widmo niebagatelnej nagrody finansowej. Maraton jest szansą na odmianę losu i przezwyciężenie biedy. 

„Czyż nie dobija się koni” to bardzo mobilny spektakl wizualnej atrakcji, na co wskazuje np. złoty deszcz czy barwne wizualizacje świetlne. Aktorzy, ubrani w kostiumy z epoki, pozostają nieustannie w ruchu, w pełni wykorzystując daną im przestrzeń. Ich ruchy w momentach zmęczenia przypominają danse macabre, będący alegorią poświęcenia wycieńczonych i zdeterminowanych ludzi. Taniec śmierci nie jest jedyną symboliczną figurą, ponieważ w spektaklu pojawia się także chocholi taniec rodem z „Wesela Wyspiańskiego”, będący symbolem marazmu i degrengolady. Ujawnia się w chwili zwolnienia akcji, kiedy reżyser wprowadza specyficzny montaż, polegający na zatrzymaniu zbiorowej akcji, uwypuklając dramat konkretnego uczestnika maratonu. Wówczas wyciszeniu ulega muzyka, a refletory ulegają wyciemnieniu.

Ciekawym zabiegiem choreograficznym jest włączenie w taniec pewnych czynności, będących elementami życia codziennego. Jeden z uczestników maratonu goli się w trakcie tańca, a jego partnerka, pomagając mu w tym, trzyma miednicę i lusterko.

Artyści tańczą wytrwale, pędzą w wyścigu australijskim na złamanie karku, nie oglądają się na nadzorców, którzy raz po raz uderzają uczestników gumową pałką, zadając ból, utrudniający im taniec. W filmie do udziału w konkursie przystępują 102 pary, natomiast w sztuce zaprezentowanej przez studentów PWST liczba kontestantów wynosi 14. Młodzi ludzie tańczą bez ustanku. Ich taniec nasuwa skojarzenia z wierszem Leśmiana, w którym pisze: „Na odsiebkę, na odkrętkę i znów na odwrotkę. Podeptali macierzankę, błyszczkę i tymotkę! Jeden wrzeszczał: "Konaj żywcem!", a drugi: "Wciornaści!" Tańcowali aż do zdechu i aż do upaści!”*

Spektakl dobrze obrazuje pogoń ludzi za finansowym zyskiem, sławą, spełnieniem marzeń. Ot, typowy wyścig szczurów. Biorą w nim udział dorodni młodzieńcy i piękne kobiety, ciężarna i ułomna psychicznie. Taniec staje się platformą porozumienia ponad barierami. Danse macabre trwa w najlepsze, gdy jedna z uczestniczek postanawia zakończyć go definitywnie. Gloria prosi zakochanego w niej Roberta, by ulżył jej cierpieniom i pozbawił życia, co ten też czyni. Klasycznie. Niczym w dobrym kryminale. Niewielkim rewolwerem. Katharsis? Bynajmniej. Pozostali bohaterowie zapewne kontynuowaliby morderczy wyścig, gdyby nie fakt, że to już finał spektaklu, będącego metaforą bezwzględnej rywalizacji. Napiętnowane zostały także mechanizmy rządzące spiralą popularności. Aby podnieść atrakcyjność maratonu Rocky proponuje jednej z par wzięcie ślubu na oczach telewidzów. Jako, że szczęśliwych nowożeńców czeka wysoka gratyfikacja pieniężna, młodzi godzą się bez wahania, chociaż poznali się zaledwie przed chwilą.

Do najbardziej wyrazistych postaci należy charyzmatyczny i dobry aktorsko konferansjer Rocky (Jakub Krawczyk), obdarzona intrygującym głosem odtwórczyni roli Ruby (Natalia Dinges) i rozmarzony, bujający nieustannie w obłokach Robert (Robert Buczyński). Jednakże każdy spektakl budują zarówno postacie pierwszo, jak i drugoplanowe. W przypadku sztuki „Czyż nie dobija się koni” warto także wyróżnić osobę sędziego (Adrian Koszewski). Choć jego postać jest minimalnie nakreślona, student II roku nadaje jej wyrazu. Patrząc na jego mimikę i sposób poruszania się, można wyobrazić sobie sadystycznego oprawcę, maniaka cieszącego się i żywiącego się każdym cierpieniem, jakie staje się jego udziałem. Na twarzy surowego sędziego zarysowuje się lekki grymas samozadowolenie i satysfakcji. To zakamuflowany sceniczny odpowiednik Hannibala Lectera. Wprost idealnie nadaje się do granej przez siebie roli. Zamykając oczy, nadal ma się przed oczami szyderczy uśmiech, jakim obdarza poniżane przez siebie osoby. Jest to niewątpliwie charakterystyczna rola i pomimo marginalnego znaczenia, jakie ma dla przebiegu akcji.

Porywająca akcja angażująca widza powoduje kompresję czasu i ponad stuminutowy spektakl mija w okamgnieniu. Interesujący koncept reżysera Waldemara Raźniaka i zaangażowanie studentów sprawiło, że sztuka ta stała się przyjemna w odbiorze. Jednakże trudny i wymagający spektakl dyplomowy angażujący zarówno umiejętności taneczne, jak i aktorskie młodych adeptów sztuki wypunktował umiejętności artystyczne oraz obnażył wszelkie niedociągnięcia, naturalne na początku drogi aktorskiej. To dobry początek kariery!

*B. Leśmian, „Świdryga i Midryga”.

Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
24 grudnia 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...