Tapczany dla Jędrusik, bilety dla partyjnego

rozmowa z Wiesławem Gerasem

Do Wrocławia przyjechałem 1 kwietnia 1966 r. Po tygodniu stwierdziłem, że trzeba coś wymyślić, bo to bardzo otwarte miasto. Zgłosiłem pomysł na festiwal jednego aktora, a urzędnikom najbardziej spodobało się to, że ma być ogólnopolski - mówi WIESŁAW GERAS, dyrektor WROSTJA.

Dziś rusza 44 (!) edycja wymyślonych przez Pana Spotkań Teatrów Jednego Aktora. Powspominamy?

- Jasne. Pomysł - bo pewnie o to chce Pani zapytać - zrodził się w moim rodzinnymi Toruniu. Byłem szefem klubu, który mieścił się naprzeciw teatru im. Horzycy. Hugon Moryciński, dyrektor, włączył mnie w organizację festiwalu Teatrów Polski Północnej. Zaproponowałem, żebyśmy zrobili imprezę z monodramatami. Powiedział, że na razie nie. W grudniu 1965 roku dostałem propozycję pracy we Wrocławiu, w Piwnicy Świdnickiej. To było dla mnie spełnienie marzeń - coś jak dla młodego aktora rola Hamleta.

Spakował więc Pan manatki i stawił się na Dolnym Śląsku.

- Nie tak od razu. Do Wrocławia przyjechałem 1 kwietnia 1966 r. Po tygodniu stwierdziłem, że trzeba coś wymyślić, bo to bardzo otwarte miasto. Na starcie popełniłem mnóstwo faux pas, bo kompletnie nikogo nie znałem - wszystkich, którzy przychodzili do mnie jako kierownika, traktowałem tak samo, czy to wojewoda, czy ktoś z ulicy. Zgłosiłem pomysł na festiwal jednego aktora, a urzędnikom najbardziej spodobało się to, że ma być ogólnopolski. Zgodzili się. Nie za bardzo wiedzieli, o co w tym wszystkim biega, bo monodram nie był znany.

Ale po pierwszej edycji Pana festiwalu to się zmieniło.


- Udało się zgromadzić we Wrocławiu całą śmietankę - przyjechał Łapicki, Michałowska, Siemion, Jędrusik.

Jędrusik? Była już wtedy wielką gwiazdą.

- Była gwiazdą największą, ale nie było problemu, żeby ją namówić. Przed przyjazdem nie wspomniała tylko, że potrzebuje tapczanu. Gdy więc już na festiwalu zapytała o swój rekwizyt, przez chwilę byłem zaskoczony, ale później skrzyknąłem chłopaków i w kilkanaście minut pod Piwnicą Świdnicką, w samym centrum miasta, znalazło się aż jedenaście tapczanów! Każdy marzył o tym, żeby właśnie na jego meblu położyła się Kalina.

Nie była zła, że tak późno się organizujecie?

- Nie, ona była miłą, w ogóle niezmanierowaną osobą. Później, gdy pracowała w Wytwórni Filmów Fabularnych, zapraszałem ją na różne spotkania. Mam gdzieś listy od niej, w których pisała "Panie Wiesiu, dla pana wszystko!".

Podobno pierwszy festiwal był wielkim sukcesem.

- Wojtek Giełżyński napisał tekst "Warszawka niech się chowa przed Wrocławiem". Sale pękały w szwach. Pamiętam, jak w trakcie festiwalu dostałem telefon, że we Wrocławiu bawi minister kultury Lucjan Motyka i chce iść na jakiś spektakl. Mówię: "Nie mam miejsc!", a w odpowiedzi słyszę: "To kogoś wypieprz". Motyka w końcu wszedł, bardzo mu się podobało. Później zadzwonił ważny funkcjonariusz partyjny z Warszawy, że też chce zobaczyć, bo mu Motyka każe. Fama poszła w Polskę. Przez następne lata organizowałem Ogólnopolskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora, które miały formę konkursu. Wielu wybitnych aktorów zgłaszało się do nas - wiedzieli, że wygrają, i chcieli mieć to w CV. Ale po 10. edycji, nagle, festiwal znudził się władzy i postanowiono przenieść go do Torunia.

W odpowiedzi Pan, razem z kilkoma innymi zapaleńcami, wymyślił coś nowego starego.

- Mówiąc w wielkim skrócie - spotkałem Remka Lenczyka, wtedy kierownika Staromiejskiego Domu Kultury. Uradziliśmy, że w odpowiedzi na przenosiny OFTJA do Torunia zrobimy we Wrocławiu... Jedenaście Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora - festiwal monodramu, ale bez konkursu. Zaprosiliśmy 11 aktorów, graliśmy w 11 miejscach itd. Pomysł chwycił, bo wszyscy zgodzili się zagrać dla nas za darmo. Później w organizację włączyło się Towarzystwo Przyjaciół Teatru. Od 2000 roku festiwal stał się międzynarodowy. A gdy padły w Toruniu OFTJA, przejęliśmy je, i od tego czasu organizujemy je we Wrocławiu razemzWROSTJA.

Który aktor, przez te 44 lata, świecił najjaśniej?


- O, mnóstwo osób nas zachwycało. Na przykład Krzysio Pietrykowski, wyłowiony na zgorzeleckim festiwalu dla amatorów. Był zjawiskowy. W 1976 roku przywiózł spektakl "Skąd ta wrażliwość". Daniel Olbrychski, gdy go zobaczył, zadzwonił do Hanuszkiewicza i mówi: "Adam, przywiozę ci jutro aktora". Pietrykowski pojechał do Warszawy, został aktorem Teatru Narodowego, zdał egzamin eksternistyczny, na którym wychwalała go Zofia Kucówna. Niestety, skończył tragicznie - w pracy codziennej nie radził sobie na scenie, zaczął pić, aż w końcu popełnił samobójstwo. Pięknie zadebiutował u nas Andrzej Dziedziul, lalkarz, który natychmiast zdobył wielką popularność. Świetna była też Dorota Stalińska, która zrobiła cztery monodramy. Długo by wymieniać...

No to jeszcze ze dwa nazwiska poproszę i kończymy.

- Po mistrzowsku występował kilka razy Wiesio Komasa, zawsze jednak mówiąc, że "mono go nie interesuje". Jak już przygotowywał spektakl w pojedynkę, grał go nie więcej niż 6-8 razy, bo kosztowało go to zbyt wiele emocji. Tak przeżywał, że po każdym spektaklu było mu niedobrze z nadmiaru wrażeń - gdy rozlegały się brawa, biegł do toalety. Nie zapomnę też Agnieszki Warchulskiej, którą Holoubek wziął prosto ze szkoły aktorskiej do Ateneum. Tam jednak rządziła Magda Zawadzka, która blokowała jej karierę. Agnieszka więc nie grała i gdy zrozpaczona przyszła do Lecha Śliwonika i Jarka Gajewskiego, ci poradzili jej, by wzięła się za monodram. No to się wzięła, ze znakomitym skutkiem. Po WROSTJA dostała świetne recenzje - zebrałem je wszystkie i napisałem do Holoubka: "Mistrzu, gratulujemy tak wspaniałej aktorki!". Po tym monodramie dopuścił ją do roli. Na krótko, bo później znów Magda doszła do głosu.

Na koniec zapytam o najważniejsze: właściwie po co oddał Pan swoje życie temu festiwalowi?

- Pomysł na niego wziął się z tego, że jako animator życia kulturalnego nie chciałem chałtury. Szlag mnie trafiał, gdy przyjeżdżał aktor, brał sensowne honorarium, a na scenie opowiadał o kochankach, piciu czy równie błahych sprawach. Mówiłem: "Chwileczkę - proszę zrobić coś sensownego, to zapłacimy". Pomysł się przyjął. I tak minęły 44 lata... Ale mnie już wystarczy. Za rok, po 45 edycji, daję sobie spokój.

Jasne. Cztery lata temu też Pan mówił, że zrezygnuje...


- Ale teraz nie żartuję.

Justyna Kościelna
POLSKA Gazeta Wrocławska
20 listopada 2010
Portrety
Wiesław Geras

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia