Targa mną Dybuk

"Dybuk" - reż. Anna Smolar - Teatr Polski w Bydgoszczy

Czy taka jestem? Czy jestem bierna wobec ich problemów? Czy je trywializuję? Czy mnie nie obchodzą? Tak, jestem nauczycielem i "Dybuk" jest dla mnie osobistym przeżyciem. To sztuka w sztuce, świat archaiczny przeplatany ze współczesnym. Nie można? Otóż można i to jeszcze jak! Brawa dla Anny Smolar, reżyserki spektaklu.

Wydaje się, że premiera to totalna klapa. Spokojnie. To świadomy zabieg reżyserski, aby wywołać wrażenie amatorszczyzny. Kurtyna nie idzie w górę. - Poproszę aktorów do przodu - woła Gienia (Hanna Maciąg). To szkolne przedstawienie. Jak aktor może zagrać amatora? Może. Wystarczy go przerysować, jak czasami naśladuje się dzieci w przedszkolu. Choć nie wiem, czy młodzież nie będzie im miała tego za złe. Hmmm, nie będzie.

Spektakl rozgrywa się na dwóch płaszczyznach - nauczyciele i uczniowie chcą w szkole wystawić "Dybuka" Szymona An-skiego. Z tym wiążą się pewne problemy, ponieważ ich kolega, Grześ (Michał Wanio), który miał być reżyserem spektaklu nie żyje. Za wszelką cenę próbują też ukryć brzemię winy, za jego śmierć, głupi żart, który zrobili mu w sieci. Drugi poziom to fragmenty samego spektaklu. Jakby ekranizacja "Dybuka", która opowiada o nieszczęśliwej miłości Lei (Sonia Roszczuk) i Chanana (Maciej Pesta), który "też" popełnia samobójstwo. "Dybuk" jest duchem zmarłego, który wchodzi w ciało żywego człowieka w mistycyzmie żydowskim i przemawia jego ustami, ale swoim głosem.

Tę dwubiegunowość - te dwa niby odrębne, ale dzięki niezwykle czystej formie, idealnie przenikające się światy, najlepiej oddaje scena w scenie - efekt "wow", który jest z jednej strony tak oczywisty, że z drugiej aż zastanawia, dlaczego nikt jeszcze na to nie wpadł. Nagle ściana unosi się, a naszym oczom objawia się druga, tylko że mniejsza identyczna scena, na której króluje właściwy "Dybuk".

To niejedyne takie interesujące rozwiązanie. Ma się wrażenie, że przed premierą realizatorzy spektaklu specjalnie wspominają pojawienie się prawdziwej teatralnej kotary, aby odwrócić naszą uwagę od postaci zastygłych w bocznych nawach - to Lea i Chanan w białych kombinezonach, całkowicie zapięci, imitujący ścienne rzeźby - nikt nie podejrzewa, że przyglądają się rozsiadającej się w fotelach widowni. Ups, coś spaliłam?

Niewątpliwie najwięcej uwagi należy poświęcić samym aktorom. Ten spektakl to gigantyczna liczba pojedynczych obrazów, rewelacyjnie zagranych, które z wielu powodów kłębią się w mojej głowie, jak wspomnienia kogoś, kto stracił pamięć w wypadku i odzyskuje ją powoli. Jakbym znowu przeglądała stary album babci. Nieśmiała Lea, podrygująca wokół Chanana, jego śmierć, "przesłuchanie" nauczycieli (Małgorzata Witkowska i Mirosław Guzowski), żydowskie piosenki Jana Sobolewskiego, opętanie Lei przez Chanana, wypędzanie z niej Chanana, nie... Grzesia - tu oba światy zaczynają się fizycznie przenikać.

Z przyczyn oczywistych uderza mnie scena rozmowy dziennikarza z nauczycielką. Wychodzę z roli, wchodzę w rolę. - Nie czuję się winna, ale to nie znaczy, że się nie obwiniam! - wykrzykuje mu w końcu, przyparta pytaniami do muru polonistka. Mam nieodparte wrażenie, że splunęłabym mu/sobie w twarz tą samą odpowiedzią. Zwracając się codziennie do powiedzmy 150 uczniów, gdzie każdy z nich jest indywidualnością, jak powiedziała nauczycielka dziennikarzowi, bardzo rzadko udaje się dostrzec niebezpieczeństwo (chyba, że sami tego chcą). Ale pamięć, trauma, po samobójstwie takiego ucznia tkwi w nas, targa nami, jak Dybuk, do śmierci.

Chyba za bardzo wyszłam z roli...

Wiktoria Raczyńska
www.bydgoszczinaczej.pl
10 grudnia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia