Tartak zamiast transatlantyku

"Pasażerka", Wrocławski Teatr Współczesny

"Pasażerka" we Wrocławskim Teatrze Współczesnym to kiczodrama w estetyce domku lalki Barbie. Z koszmaru Auschwitz Natalia Korczakowska przeniosła widzów do pastelowej krainy lalek, kukieł i mapetów.

Nic w tym spektaklu - od plakatu rozlepionego na mieście po cytujący Deklarację Praw Człowieka i Obywatela song Piotra Barona - nie jest ani estetycznie, ani intelektualnie świeże. Korczakowska z uporem maniaka i wbrew tekstowi Zofii Posmysz, a nawet wbrew ożywionej przez siebie materii tasuje klisze znane z praktyki teatru absurdu, ekspresjonizmu czy Czechowowskiego teatru bezruchu. Ładność przedkłada nad sens.Proza Posmysz jest naprawdę traumatycznym studium przemocy, a niedokończony film Munka niebanalnym artefaktem historii kina. Było się od czego odbić lub co zanegować.

Tymczasem we Współczesnym oglądamy bezkarny zlepek póz, min, grymasów. Szczątkowe psychoanalizy. Teatrzyk kukiełkowy. Estetyczną zabaweczkę w seledynach, bielach i karminach. Można wytrzymać kwadrans, potem przychodzi pytanie: po co? Scenografia umieszcza widzów i postaci w swoistym poza-czasie, na pokładzie statku, którym płyną Liza (Agnieszka Podsiadlik) i Walter (Jerzy Senator). Historia nas dogania, gdy zostaje wypowiedziana. Oto Marta (Maria Czykwin), współpasażerka, budzi upiory nazizmu. Walter był w Wehrmachcie, Liza esesmanką w Auschwitz, gdzie pastwiła się nad Martą i - perwersyjnie - była nią urzeczona. On jest czystszy, bo wybrał wojsko i zadekował się w szpitalu w chwili próby człowieczeństwa. Walter nie popełnił zła, bo był sprytny. Liza nosi w sobie potwora - traumę i lęk. Traumy zgadujemy, lęk dotyczy denazyfikacji. Groźby ujawnienia. Dramat pryska, bo Liza prędko zastyga w bezruchu i niemocie, traci też apetyt z powodu oskarżeń Waltera. O Marcie trudno cokolwiek powiedzieć prócz tego, że ma fantastycznie długie nogi i świetną figurę, bo to widać, a uczuć i poglądów nie ujawnia żadnych.

Ze szczątkowych narracji, wystudiowanych, nieruchomych póz, zabaw aktorami mapetami wynika tylko to, że statkiem płynie grupa pasażerów komediantów, stetryczały kapitan (Zdzisław Kuźniar) i Chór Uchodźców (Anna Kieca, Tomasz Orpiński, Krzysztof Zych) upozowany na gapowiczów świetnie bawiących się na trzeszczącym pokładzie z surowych desek. Miało być dramatycznie, wyszło jak w tartakach koborowskich Nikodema Dyzmy. Sporo hałasu. Korczakowska popełniła jakąś kosmiczną pomyłkę. Uwspółcześniła coś, co ma piekielny i konkretny kontekst historyczny i poza tym kontekstem stało się po prostu groteskowe. Zachwycając się obrazami, zapomniała, że w przeciwieństwie do estetyki internetu obrazy zawsze mają ramę, że scen spektaklu nie da się wyklikać. To nie YouTube z najlepszymi klipami sezonu.

Układając te spowolnione, wysmakowane -jak się zdawało scenografowi i reżyserowi światła - sceny, Korczakowska chciała zapewne być po trosze Fellinim, trochę chciała po Piwowsku "porejsować", trochę przywołać napięcia z dramatów Czechowa, czasem wykonać grymasik a la Brecht (nauka tańca, tresura psa, adoracja Marty, tresura stewardów) -wyszło, jak wyszło. Pastele i bałaganik. Najboleśniejsze jest niezrozumienie przez młodych twórców materii teatru. Zbudowanie wahadłowych wielkich drzwi (przypomnijcie sobie metafizyczność takich drzwi w "Wakacjach pana Hulot") po to, aby aktorzy i tak zmykali dziurą w lustrzanej ścianie tuż obok, nieogranie tej kołyszącej się lustrzanej ściany, by wzbudzić iluzję rejsu - już to tylko świadczy o powierzchowności rozumienia roli reżysera i scenografa. 

Mógł wyjść swoisty "Transatlantyk", wyszedł tartak. Całość do gruntownej przeróbki

Leszek Pułka
Dziennik
14 lutego 2009

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...