Teatr czy teatrzyk?

Czerwiec należał do teatru w Legnicy.

Co prawda jedne z ostatnich premier sezonu na Dolnym Śląsku odbyty się jeszcze w maju, ale ja miałem okazję obejrzeć je tuż przed wakacjami.

Pierwsza z nich to projekt o nazwie "Skarb wdowy Schadenfreude". To spektakl, który przedstawia życie powojennych mieszkańców różnych narodowości w ocalałej kamienicy. Punktem wyjścia jest tajemnica mieszkającej w niej Niemki, która podejrzewana jest o ukrywanie skarbu. Przedstawienie było grane na podwórkach miast Dolnego Śląska. Wystawiono je m.in. w Dzierżoniowie. Bierze w nim udział prawie cały zespół aktorski Modrzejewskiej oraz muzycy grający na żywo. Znakomity pomysł, spory rozmach, urokliwe przestrzenie, ale niestety nie wyszło. Spektakl jest nużący. Składa się zasadniczo ze zbyt mocno granych relacji poszczególnych mieszkańców. Mało w nim dialogów, a sama historia jakoś nie wciąga. "Skarb..." warto zobaczyć, ale nie można po nim obiecywać sobie zbyt wiele.

Zdecydowanie lepiej wypadł "Hymn narodowy". Tytuł, wokół którego już zawrzało w mediach. Przemysław Wojcieszek, autor tekstu i reżyser, z niezwykłą odwagą (po nazwiskach) i ostrością przedstawia obecną scenę rządową i jej opozycję (KOD). Jej bohaterem jest weteran solidarnościowych strajków. Jego doświadczeniem z lat 80. zainteresowani są zarówno młodzi PIS-owcy, jak i KOD-dziarze. Każda z tych grup próbuje przeciągnąć go na swoją stronę. W przerwach między ich rywalizacją pojawiają się polityczne demony m.in. Antoni Macierewicz, Andrzej Duda, Krystyna Pawłowicz, wreszcie bracia Kaczyńscy. Może i "Hymn narodowy" jest odrobinę za długi oraz można by skrócić ilość epizodów ze wspomnianymi demonami, ale przedstawienie robi wrażenie. Agresywny monolog Pawła Palcata jako braci z prowokowaniem publiki to prawdziwa aktorska perełka, Nic dziwnego, że po bilety wciąż ustawiają się długie kolejki.

Definitywnym końcem sezonu był wyrazisty wałbrzyski akcent w postaci "Być jak dr Strangelove" w reżyserii Marcina Libera. To spektakl Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego, który początkowo robi wielkie wrażenie. To efekt prostej, ale potężnej scenografii imitującej podziemny betonowy schron, dobrego aktorstwa i ciekawych rozwiązań scenicznych. W spektaklu wziął udział niemal cały zespół aktorski. Najlepiej wypadli w nim: Mirosława Żak, Piotr Mokrzycki, Rafał Kosowski i Dariusz Skowroński. Sceny ze spadochronem czy na Księżycu grane z latarkami kosmonautów zapadają głęboko w pamięć. Kiedy jednak już opadł kurz sceniczny, nasunęły mi się inne, niestety nie najlepsze refleksje. "Być jak dr Strangelove" to zlepek zbyt dosłownych przełożeń kilku filmów o tematyce życia po wojnie nuklearnej. Kto już je widział, a przede wszystkim dzieło Stanleya Kubricka "Dr Strangelove, albo jak przestałem się martwić i pokochałem bombę", narażony jest na nudę. Interesująco robi się dopiero w finale, choć wcześniejsze dwugodzinne zmęczenie i kilkukrotne wrażenie końca osłabia intrygujący przekaz. Ewidentnie reżyser Marcin Liber za mało dał od siebie, a za bardzo skupił się na przekładaniu języka filmu na język teatru. Tylko po co, kiedy można obejrzeć oryginały? Ale premierowej publiczności spektakl się podobał. Oklaskiwała go przez kilka minut na stojąco. Nie ma zatem lepszej rekomendacji.

Piotr Bogdański
Tygodnik Wałbrzyski
22 lipca 2016

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia