Teatr domowy rodziny Stomilów
"Tango" - reż: Bogdan Ciosek - Teatr ZagłębiaTeatr Zagłębia w Sosnowcu już po raz trzeci sięgnął po "Tango" Sławomira Mrożka. I potwierdził prawdę, że ta sztuka to prawdziwy fenomen polskiej dramaturgii współczesnej.
Napisana prawie pół wieku temu, pozostaje aktualną w każdym czasie i ustroju. A w dodatku można ją interpretować na wiele sposobów - od groteski po egzystencjalizm.
Bogdan Ciosek, reżyser sosnowieckiej inscenizacji "Tanga", od pierwszych minut spektaklu wprowadza widzów w klimat, rodem z... Czechowa. W salonie, w którym scenograf Jerzy Kalina zdeformował fragmenty ścian, znudzona sobą i światem rodzina Stomilów gra w karty. Najwyraźniej nikt już tu nikogo niczym nie zaskoczy. Rozmowy prowadzone są beznamiętnym tonem, role dawno rozdane, marzenia pogrzebane.
Mamy wrażenie, że za chwilę ze sceny naprawdę padnie, znane z "Trzech sióstr" westchnienie: "Ach, wyjechać tak do...". I okazuje się, że nastrój wyczekiwania na coś, co mogłoby, ale na pewno się nie zdarzy, sprawdza się w interpretacji sztuki Mrożka. W "Tangu" też wszyscy czegoś chcą, ba - buntują się nawet, ale jak przyjdzie co do czego, padają pod naporem cudzych sugestii i własnych wątpliwości.
Reżyser i aktorzy tonują surrealistyczne kwestie postaci, przesuwając akcent na marazm, niezdolność do działania, ale także patologiczne przywiązanie do form, jakie kiedyś przyjęli bohaterowie sztuki. Jeśli Eleonora (Ryszarda Celińska), włożyła kostium "kobiety fatalnej" to nosi go przez kolejne 20 lat, nie zauważając jak bardzo robi się żałosna w tej pozie. Jeśli Stomil (Zbigniew Leraczyk) kiedyś obsadził siebie w roli szalonego artysty eksperymentatora, to wygłasza swoje dawno wyuczone kwestie, nie przywiązując do nich żadnej wagi. I dlatego bunt Artura (w tej roli Michał Bałaga) rozpełznie się w końcu w zderzeniu z jego własnym przyzwyczajeniem do hamletyzowania.
Zasklepienie w starej formie, kompletnie nieadekwatnej do zmiany sytuacji, prowadzi do tragedii. Nikt nie bierze na serio ostrzeżeń babci Eugenii, że
oto zbliża się pora jej śmierci. Skoro babcia tyle lat sypiała na katafalku, to pewnie i teraz coś kombinuje...
Ten wątek wypada w inscenizacji Teatru Zagłębia przejmująco, bo Elżbieta Laskiewicz (nieco wbrew intencjom autora, ale w zgodzie z logiką spektaklu) jest jedyną postacią, która nie gra wyznaczonej roli z własnej woli, lecz przez szantaż otoczenia. Ona jedna wystaje z układanki i realnie ocenia to, co się w domowym teatrze dzieje.
Wyprostowane, w drugiej części przedstawienia, ściany salonu nie są jednak symbolem "wyprostowania się" sytuacji. To raczej znak, że bohaterowie rodzinnej farsy zdjęli maski i na gwałt próbują przystosować się do zmiany ról. Wtedy wkracza do akcji Edek, w interpretacji Artura Hauke, który wyczuwa, że nadchodzi jego czas.
I choć Edek to cham i prostak, nim zatańczy tango, ściągnie z Artura atrybuty zbuntowanego inteligenta: eleganckie ubranie i okulary. W próżni zawisa pytanie: czy Edek zdominuje pogrążoną w "egzystencjalnych dylematach" rodzinę, czy raczej do niej dołączy?