Teatr eksperymentujący, opera poszukująca

"Ożenek" - reż. M. Dobrowlańska - Teatr Wielki Poznaniu

Opera wyrosła z wprowadzenia do teatru śpiewu i muzyki. Teatr bez muzyki i śpiewu także często nie potrafi się obejść. Taka synteza sztuk nie jest jednak rzeczą łatwą; obie dziedziny posługują się nieco innym językiem i poetyką. Artyści z Teatru Wielkiego i Teatru Polskiego (obie instytucje poznańskie) pod wodzą Moniki Dobrowlańskiej spróbowali skrzyżować operę z teatrem opartym na komedii Gogola i uzyskali ciekawą hybrydę pod tytułem "Ożenek".

Przestrzeń zaaranżowano nieciekawie - ukośnie stojące rzędy krzeseł nie gwarantowały dobrej widoczności. Ponadto wydawać się mogło, że na scenie jest zwyczajnie ciasno, zwłaszcza, że główne elementy scenografii - łóżko w akcie pierwszym i pianino-stół w akcie drugim - to przedmioty słusznych gabarytów. W głębi sceny, za półprzezroczystym parawanem, umieszczono orkiestrę kameralną, lecz w pierwszym akcie na niewielkim ekranie z lewej strony można było podpatrzeć muzyków.

Pierwszy akt przypomina zdecydowanie operę, choć kameralną. Aktorzy śpiewają do muzyki skomponowanej przez Musorgskiego, lecz nie są to potężne arie (jedyny naprawdę wybitny popis solowy pojawi się dopiero w następnym akcie w wykonaniu Tomasza Raczkiewicza), a raczej dialogi, wzajemne przerzucanie się wyśpiewywanymi frazami. Sytuacja też jest skądinąd dynamiczna - oto samotny do tej pory Podkoliosin pragnie się żenić, chociaż nie jest specjalnie do samego pomysłu małżeństwa przekonany. Jego przyjaciel, Koczkariow, podejmuje się namówienia kawalera, co czyni nie bez trudu. Podkoliosin, w kreacji Andrzeja Ogórkiewicza, jest bowiem wcieleniem wszelkich starokawalerskich wad - lenistwa, pychy, tchórzostwa, niezdecydowania. W scenie rozmowy ze swatką, kobietą rozochoconą wódką, niby pragnie ślubu, ale kilka chwil później, w obecności Koczkariowa, znowu się waha. Ostatecznie jednak, w obliczu usilnych starań przyjaciela, daje się przekonać. Ta sinusoida nastrojów, w interpretacji Ogórkiewicza, wypada naturalnie, z dużą dozą humoru. Uwagę zwraca też przerysowana swatka w wykonaniu Joanny Podlewskiej; w sukni z epoki, pijąca wódkę i zagryzająca ją ogórkiem jest stereotypowym przedstawieniem Rosjanki. Zresztą w całym akcie dominantą jest stylizacja na starą Rosję, wyrażona w kostiumach i rekwizytach.

Akt drugi różni się diametralnie od pierwszego. Tutaj już opera ustąpiła teatrowi, a muzyka schodzi na dalszy plan. Na scenie pojawia więc fortepian w pepitkę, służący jako szafa i stół jednocześnie; aktorzy przebrali się we współczesne ciuchy i szturmują mieszkanie Agafii Tichonownej (Anna Sandowicz), wdzięczącej się jak nastolatka do wizji licznych kawalerów, które roztacza przed nią Fiokła. Na oczach widzów dochodzi do starcia adoratorów - w konkury stają inteligent, porucznik marynarki, wysoko postawiony urzędnik i właśnie Podkoliosin. Każda z tych kreacji to karykatura, wyobrażenie starych kawalerów oparte na stereotypach zawodowych. Wiodą więc oni niezobowiązujące rozmowy, prowadzące do awantury, ucieczki adorowanej; panowie się rozchodzą, potem znów pojawiają, następnie znowu znikają. Ostatecznie cała ich wściekłość skierowana zostaje na nieszczęsną swatkę i Koczkariowa, który w końcu finalizuje sprawę z nie najszczęśliwszym skutkiem.

Takie nieustanne wznoszenie i opadanie napięcia wymaga od aktorów gry niemal mistrzowskiej. Na scenie najbarwniejszym okazał się Jajecznica (rewelacyjna rola Wojciecha Kalwata) - ponury, agresywny kawaler, komiczny w każdym niemal szczególe. To samo powiedzieć można o Podlewskiej i Ogórkiewiczu - zabawni, wyraziści, dopracowani. Na tym tle nie najlepiej wypada Andrzej Szubski, któremu narzucono irytującą manierę zniewieściałego (homoseksualnego?) mężczyzny, pretensjonalnego snoba intelektualnego. Najsłabiej jednak z rolą Koczkariowa poradził sobie Bartłomiej Szczeszek. Wszystkie wypowiadane przez aktora kwestie były utrzymane w identycznym tonie moralizatorsko-mentorskim, niezależnie od tego, czy rozmawiał z Podkoliosinem, Agafią czy Żewakinem (Tomasz Raczkiewicz). Brzmiało to od samego początku aż do końca spektaklu, jakby miotała nim nieokreślona bliżej wściekłość albo zazdrość. Taka jednostajność wypowiedzi po prostu nużyła.

Twórcy inscenizacji nie ustrzegli się w poznańskiej realizacji błędów. Z powodów technicznych (mała, niska sala kameralna) niemożliwe było wyświetlenie libretta aktu pierwszego, więc widzowie przed spektaklem otrzymali coś na kształt skryptu. Fatalna to decyzja, bo choć ułatwia zrozumienie rosyjskich pieśni, zupełnie rozprasza uwagę - nie wiadomo, czy czytać tekst libretta, czy śledzić wydarzenia na scenie. Z drugiej strony, pod sufitem na początku i końcu spektaklu ukazała się projekcja wizualna, niezbyt zresztą zrozumiała, bo wyobrażająca chłopca biegnącego przez łan zboża. Być może więc udałoby się także wyświetlić i libretto? Co więcej widz, który miał prawo poczuć się zmęczony lub chociażby zdezorientowany nieustającą paradą kawalerów w akcie drugim, uraczony został nie do końca zrozumiałą sekwencją mężczyzny wpadającego znienacka do mieszkania i szukającego Agafii. Wątek ten nie został w jakikolwiek sposób wyjaśniony czy kontynuowany; nie rozładował też napięcia między bohaterami - okazał się niepotrzebnym wtrętem. Nie do końca czytelna też była relacja Agafii i Koczkariowa - próba stworzenia miedzy nimi napięcia erotycznego okazała się nieudana.

Eksperyment sceniczny - tak chyba najlepiej należałoby nazwać poznańską inscenizację "Ożenku" - okazał się być względnie udanym. Względnie, bo jednak nie zabrakło niedociągnięć i niekonsekwencji; choć trzeba przyznać, że spektakl zrealizowany został bez większych wpadek, ale za to z dobrym pomysłem na dwa zupełnie różniące się od siebie koncepcyjnie akty. Na scenie jest zabawnie, przyjemnie i, co najważniejsze, na wysokim poziomie artystycznym - zarówno muzycznym, jak i teatralnym.

Ewelina Szczepanik
Teatr dla Was
23 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...