Teatr i wiatr

6. Festiwal Teatrów Błądzących

Wydaje się, że "Gardzienice" z własnej woli osiadłe na geograficznych peryferiach, znalazły się gdzieś na poboczu krajowego życia teatralnego. VI edycja Festiwalu Teatrów Błądzących, mająca miejsce w Gardzienicach i w Lublinie, przypuszczenia te potwierdza. Nie jest to impreza zdolna zelektryzować szersze grono amatorów teatru alternatywnego, nie przyciąga tłumów. Są to jednak zarzuty poślednie. Tegoroczna edycja mimo mało widowiskowego programu dostarczyła ciekawych pytań. Czy możemy się czegoś jeszcze po głównym zespole "Gardzienic" spodziewać? Czy widać na horyzoncie godnego następcę Włodzimierza Staniewskiego?

Do postawienia drugiego pytania skłania prezentacja spektakli powstałych w ramach projektu "Gardzienice - Generator Nadziei". Trzy przedstawienia trzech młodych reżyserów współpracujących już wcześniej z "Gardzienicami": Macieja Gorczyńskiego, Michała Zdunika i Radosława Stępnia, a do tego spektakl dyplomowy XII Akademii Praktyk Teatralnych powstały pod opieką Staniewskiego. Wszystkie te prezentacje dowodzą, że Ośrodek Praktyk Teatralnych stał się platformą dla działań młodych artystów - być może jest to aktualnie jego najważniejsza rola. Spektakle wymienionych wyżej twórców uznaję za danie główne festiwalu, także dlatego, że grane były w salach gardzienickiego kompleksu pałacowo-parkowego.

Teatry błądziły również w lubelskim Centrum Spotkania Kultur, gdzie "Gardzienice" zaprezentowały maraton teatralny ("Ifigenia w A", "Ifigenia w T" oraz "Oratorium Pytyjskie", reż. W. Staniewski). W tym samym miejscu odbyła się polska premiera widowiska Teatru Dakh z Kijowa zatytułowanego "Babylon" (reż. Vlad Troicki). Jednak bardziej interesujące niż błąkanie się po miejskich ulicach było szukanie drogi w pałacowym parku, za towarzystwo mając miotający liśćmi jesienny wiatr. Od spektaklu do spektaklu, od wyspy do wyspy, z nadzieją odnalezienia portu.

Najciekawszym punktem festiwalu było przedstawienie najbardziej doświadczonego z wspomnianej trójki: Macieja Gorczyńskiego. "Nowe Ateny. Pierwsza polska encyklopedia" na podstawie dzieła księdza Benedykta Chmielowskiego, to spektakl niezwykle efektowny i znakomicie zagrany. Na docenienie zasługuje także sięgnięcie do tej fantasmagorycznej księgi onirycznych mądrości, z których w powszechnym obiegu został jedynie ten koń, co to jaki jest, każdy widzi. Tymczasem, u Gorczyńskiego nic nie było oczywiste, za konia robiło krzesło, a ksiądz raz po raz zamieniał się w czarnoksiężnika (znakomity Daniel Leżoń). Spektakl oparty na fizyczności, świadomie eksplorował gardzienicką estetykę, choć grał go zespół rekrutowany z uczniów bytomskiego Wydziału Tańca PWST w Krakowie. To znamienne, okazuje się bowiem, że świeża taneczna krew może odświeżyć tradycyjną już formułę. Efekt bywał czarujący, jak w scenie latających ptaków/owadów/motyli, wyobrażanych przez zwiewne chustki/welony podtrzymywane oddechem. W świecie zdominowanym przez wiarę w racjonalizm sięgnięcie do kilkusetletnich płodów wyobraźni narodzonych z naukowych ambicji, może być niezwykle pouczające.

Kontrapunkt dla tak rozumianego teatru stanowił spektakl wyreżyserowany przez Michała Zdunika, czyli "Świadkowie albo nasza mała stabilizacja" Tadeusza Różewicza. Oparty na słowie był nader oszczędny scenograficznie: różnokolorowe linie na podłodze i ścianach, dwa czarne kubiki; oraz choreograficznie: aktorzy spętani przez zamkniętą symbolami przestrzeń poruszali się utartymi ścieżkami bądź tkwili przykuci do miejsc. Zdunik posiłkując się Różewiczem usiłował opowiedzieć o współczesnym zagubieniu - temat to niezwykle ważny, zwłaszcza dla młodych ludzi. Dało się jednak odnieść wrażenie pewnego zmęczenia, być może wynikającego z gęstości Różewiczowskiej frazy. Przedstawienie rumieńców i mocy nabrało dopiero w ostatniej, muzycznej scenie, gdy dwoje aktorów zwróconych twarzami do siebie i mikrofonów powtarzało śpiewny refren, a stojący między nimi (frontem do publiczności) trzeci aktor krzyczał rozpaczliwie tekst z "Aktu przerywanego": "rozmawiajcie / śmiejcie się / mówcie coś / słyszycie mówcie coś / nieme zwierzęta / przeklęte gady płazy skorupiaki / mówcie mówcie". W Różewiczu zniewala swoisty animalny mrok, który Zdunik zdawał się dostrzegać, ale ostatecznie rozmywał go w potoku słów.

Najmłodszy z trójki generujących nadzieję, Radosław Stępień zaprezentował spektakl pod tytułem "Olbrzym cieniem karła - szkice na motywach filmu Szklane serce Wernera Herzoga". Przedstawienie to mogło wpisać się pomiędzy bieguny wskazane przez wyżej wymienione realizacje, choć bez wątpienia był to teatr dramatyczny, pozbawiony ambicji muzyczności. Nie stało się tak, co należy chyba złożyć na karb problemów technicznych ze scenografią, z którymi mimo dzielnej postawy aktorów nie udało się wygrać, a szkoda, widać bowiem, że Stępniowi nie brakuje pomysłów.

Akademia Praktyk Teatralnych prezentowała "Sceny z Wesela Stanisława Wyspiańskiego". Właściwie rzecz ujmując to zagrała preludium do owych "Scen" wykonanych przez główny zespół "Gardzienic" i będących zaczątkiem nowego spektaklu. To, że Włodzimierz Staniewski zwrócił się ku "Weselu" cieszy i zastanawia. Aby wyjaśnić odwrót od antyku nie wystarczą tłumaczenia, iż pierwszy akt sztuki Wyspiańskiego jest "dionizyjski" - jak mówił reżyser w debacie po spektaklach. Zwraca uwagę nacisk położony na tekst, kosztem słynnej gardzienickiej ruchowości. To już nie jest historia opowiadana ekwilibrystycznymi działaniami aktorów, niewiele w niej pieśni - oczywiście wszystko może zmienić się do czasu premiery. Czekam na nią, mając w pamięci wychodzącego z trumny Henryka Rzewuskiego, granego przez Annę Dąbrowską; oraz groteskowego Chochoła Doroty Kołodziej i jego ponure "pierdolcie się" w finale. Być może "ostał ci się ino sznur" już dziś nie wystarcza i potrzeba mocniejszego zakończenia. Chcę w tym widzieć zwiastun nowej interpretacji, a nie puste efekciarstwo.

Swego rodzaju atrakcją imprezy było przedstawienie Teatru Dakh z Kijowa. Spektakularna w zamyśle mieszanka konwencji operowej i elementów nowego cyrku boleśnie rozczarowała. Oparta na historii starożytnego miasta i dziejach Wieży Babel stanowiła ciężkostrawny konglomerat patetycznie snującej się muzyki (nastrój podtrzymywały manierycznie brzmiące cytaty z Biblii), niekoniecznie zrozumiałych działań aktorskich (zblazowany śpiewak zajada jabłko przejeżdżając przez scenę na deskorolce) i imponujących działań akrobatów, które choć same w sobie niezwykle interesujące, były względem reszty - cytując poetę - nieprzysiadalne. Całości dopełniało dwoje tancerzy w kostiumach robotów, wyglądających jakby przybyli z krainy Oz. Jedna z niewielu udanych scen rozgrywała się w świątyni Isztar. Zgrabnie monumentalna, scenograficznie nawiązująca do zigguratu pokazywała, że przedsięwzięcie miało potencjał.

Festiwalową temperaturę najskuteczniej podniósł koncert muzyków przybyłych do Gardzienic z Huculszczyzny. Barwne stroje mieniły się górską swobodą, rozpychającą pałacowe ściany, okna i ustawione w karnych rzędach krzesła. Do takich Gardzienic warto zbłądzić.

Dominik Gac
ZOOM. Lubelski Informator Kulturalny
7 grudnia 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia