Teatr jak tabloid

"Trzy siostrzyczki Trupki" - reż: Maciej Kowalewsk - Teatr Na Woli w Warszawie

Miało być zaskakująco i na czasie. Miał być kolejny społecznie zaangażowany spektakl w Teatrze na Woli. Niestety "Trzy siostrzyczki Trupki" to tylko niesmaczna historyjka rodem z brukowców.

Najnowszy tekst Macieja Kowalewskiego przeniesiony na scenę przez samego autora jest na pozór ciekawą rodzinną historią. O jej sile ma stanowić fakt, że należy do tych, które mogą się wydarzyć tuż za ścianą naszego mieszkania. Trzy siostry, starsze kobiety, na dziesiątym piętrze peerelowskiego bloku wychowują upośledzonego syna jednej z nich. Problem w tym, że Robercik (Rafał Mohr wymiennie z Arturem Janusiakiem) ma już 35 lat, a od małego nie odzywa się do nikogo ani słowem. To dobry pretekst do tego, by sędziwe panie zamieniły go w obiekt, na który zrzucić mogą swoje frustracje, a nawet nad nim dominować. Chłopak staje się ofiarą nadopiekuńczości swojej matki, Sabinki (Małgorzata Rożniatowska), dla pozostałych dwóch sióstr, Lotki i Wandzi (Bogusława Schubert i Ewa Szykulska), jest wręcz niewolnikiem. 

Patologia quasirodziny to rzecz warta opisu, jednak dlaczego Kowalewski postanowił zamęczyć widza opowieścią, której finał łatwo przewidzieć po 20 minutach, pozostanie tajemnicą. Przez ponad dwie i pół godziny na scenie Teatru Na Woli ciągnie się dialog oparty na jednym nużącym schemacie narzekań, wyrzutów i rozkazów. Wszystko w dowolnej kolejności. Siostry w swym schematycznym życiu, któremu tempo dyktują podstawowe czynności wykonywane niczym rytuał, wykańczają się wzajemnie. Robercik patrzy na wszystko, stając się biernym świadkiem, ale też kimś, kto wreszcie będzie musiał przerwać ten koszmar mimo braku jakichkolwiek praw. Pojmujemy to w mig, ale reżyser tłumaczy sprawę dobitnie i długo. Zastanawiające, na co Kowalewski liczył, podejmując decyzję o wystawieniu "Trzech siostrzyczek Trupek". Trudno uwierzyć w sceniczną metaforę. Epatowanie sytuacjami na poziomie, który doskonale znamy z tanich brukowców, może budzić jedynie zażenowanie. Nie ma tutaj szansy na powiedzenie czegoś o naszej kondycji jako obserwatorów takich zdarzeń przez znieczulicę niepodejmujących żadnych działań. Nie pomoże postać Marzeny (Natalia Szyguła na zmianę z Magdaleną Stużyńską), fryzjerki, która pojawia się w domu i w końcu z niego ucieka przerażona tym, co widzi. Bezsilna, by zareagować. Słabe to oskarżenie, a zapewne o nie chodziło reżyserowi. O rodzaj terapii szokiem, otworzenia oczu. Udałoby się w pewnym stopniu, gdyby na scenie nie mieszało się ze sobą co najmniej kilka pomysłów na zaciekawienie widzów. Raz jest śmiesznie jak w krzywym zwierciadle groteski, raz swojsko jak w slapstickowej komedii o nienormalnej rodzince, a już chwilę później dostajemy coś w rodzaju naturalistycznego opisu domowej gehenny. Robi się mrocznie, bo Kowalewski nie szczędzi nam dokładnych, fizjologicznych szczegółów z życia starszych

pań, dorzucając jeszcze gdzie popadnie wulgaryzmów. Szybko ta specyficzna terapia robi się nie do zniesienia. Jeśli cokolwiek pomaga przetrwać do końca, to tylko gra Małgorzaty Rożniatowskiej, której udaje się stworzyć charakterystyczny obraz kobiety przegranej, egzystującej już na przecięciu bezradności i obłędu codziennej rutyny. W pewnym momencie wykonującej już sztuczne ruchy jak marionetka. Szkoda, że cała reszta w "Trupkach" usilnie namawia do ucieczki z teatru. A chyba nie to jest celem podobno odważnej społecznej misji sceny na Kasprzaka.

Przemysław Skrzydelski
Dziennik Gazeta Prawna
22 marca 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...