Teatr manieryczny i niegroźny

"Apokalipsa" - reż. Michał Borczuch - Nowy Teatr w Warszawie

Ze spektaklu "Apokalipsa" Michała Borczucha wynika, że nie każdy powinien się brać za politykę.

W jednej ze scen "Apokalipsy" Michała Borczucha w warszawskim Nowym Teatrze przenosimy się na plan filmowy. Na środku siedzi Giuseppe (Sebastian Łach), przygrywa na ukulele. Zbliża się do niego aktorka Laura (Marta Ojrzyńska), której zadanie polega na tym, by przed kamerą rzetelnie wzruszyć się losem biedaka i uronić łzę. Nie wychodzi. Powtarzają scenę raz, drugi; reżyser (Bartosz Gelner) wybucha, każe rzecz przeżyć, przepracować, przejąć się losem biedaka. Laura monologuje, próbuje "nakręcić się" fantazjami na temat strasznej codzienności żebraka, jednak empatia budzi się dopiero wtedy, gdy zaczyna mówić o sobie.

Inna scena. Rozmowa pomiędzy Fotografem (Jacek Poniedziałek), Sępem (Piotr Polak) i Dziewczynką (Ojrzyńska). Przed chwilą kontemplowaliśmy słynne zdjęcie Kevina Cartera z czasów klęski głodu w Sudanie na początku lat 90., przedstawiające wychudłe, przykucnięte dziecko i obok sępa, czyhającego na jego śmierć. Rozmowa na scenie dotyczy postawy dziennikarza: czemu nie zaopiekował się dzieckiem, nie pomógł, nie adoptował. Poniedziałek chwyta Ojrzyńską na ręce i atakuje widzów: a może ktoś z nas zdecyduje się wziąć, przygarnąć to biedne dziecko? Siedzimy bez słowa.

Udajemy, że losy świata, losy drugiego człowieka nas interesują. W rzeczywistości jesteśmy niepoprawnymi egoistami. Tak można czytać te sceny. Że to zbyt proste? Też tak uważam. A jednak piszę właśnie o tych scenach, bo na tle całości spektaklu wybrzmiały po prostu najmocniej.

W "Apokalipsie" spotykają się trzy osobowości, trzy postawy: Pier Paolo Pasolini (Krzysztof Zarzecki), Oriana Fallaci (Halina Rasiakowna) i Kevin Carter (Poniedziałek). Trudno powiedzieć, co

z tego spotkania wynika i dlaczego akurat te postaci zainteresowały reżysera? Poszczególne sceny nie zazębiają się, nie wchodzą ze sobą w dialog, toną w niedopowiedzeniach i ogólnikach.

Bardzo lubię teatr Borczucha i jego sposób prowadzenia spektaklu w rytmie niespiesznym, ekscentrycznym, rozwleczonym. Jednak takie podejście kryje niebezpieczeństwo, że - jak w "Apokalipsie"

- rzecz rozmyje się, stanie się manieryczna, nieczytelna, niegroźna. A poetycki język dialogów stanie się unikiem, skrywającym być może fakt, że to, co ma się do powiedzenia, nikogo z nóg nie zwali.

Borczuch, wydawało się, to dobry partner dla Pasoliniego. Ale nie Pasoliniego komunisty, tylko Pasoliniego nonkonformisty, homoseksualisty, penetrującego rejony społecznych i kulturowych tabu. Borczucha te tematy pociągają, fascynują. W przeciwieństwie do polityki. Borczuch i losy świata? To reżysera nigdy nie zajmowało.

Czy Poniedziałek szarżujący z Ojrzyńską na widzów jest przejmujący, groźny? Skąd! Przecież wiemy, że na rękach trzyma nie zgłodniałą dziewczynkę, ale koleżankę po fachu. Czy scena, w której nagi Zarzecki (jako Pasolini) zakłada majtki, skarpetki i koszulę swojego kolegi Łacha (jako Giuseppe), jest niewygodna? Zupełnie nie! Te nieudane przekroczenia są w spektaklu irytujące.

Nowy Teatr w Warszawie, kierowany przez Krzysztofa Warlikowskiego, powoli buduje jednak swoją markę. Od początku zagadką było, w jaki sposób scena będzie funkcjonowała, skoro Warlikowski robi w Polsce góra jedną premierę rocznie. Zrazu wstydliwie, teraz coraz śmielej Nowy otwiera swoje podwoje dla reżyserów - poszukujących, utalentowanych, starannie dobranych: Krzysztof Garbaczewski, Michał Zadara, Michał Borczuch, Iga Gańczarczyk.

Marcin Kościelniak
Tygodnik Powszechny
11 października 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia