Teatr mnie uwolnił!

rozmowa z Tadeuszem Sobolewiczem

Wywiad z aktorem Tadeuszem Sobolewiczem

Aleksandra Skiba: Był Pan wieloletnim aktorem Teatru Śląskiego (1966-1981). Jak Pan wspomina swoją współpracę z Józefem Szajną na Scenie katowickiej?  

Tadeusz Sobolewicz: Grałem w Śmierci na gruszy Witolda Wandurskiego, Rzeczy listopadowej Ernesta Brylla i w Szkarłatnym pyle takiego irlandzkiego dramaturga Seana O’Caseya. Była to praca trudna. Dlaczego mówię: trudna? Bo dopiero teraz po jakimś czasie mogę dojść, o co chodziło Szajnie. On tworzył obraz, tworzył tematy, które miały trafić do widza. To nie była łatwa sprawa. Aktor chce być na pierwszym planie, a my byliśmy raczej  z tyłu. Można powiedzieć, że byliśmy marionetami. Ale ja się z tym pogodziłem. Po prostu przyjąłem formę, którą proponował Szajna. I jako Jego asystent miałem przekonać aktorów do Jego wizji. Moja praca polegała także na nadzorowaniu wykonania kostiumów. Szajna bardzo tego pilnował. 

A.S.: Był Pan asystentem Szajny przy spektaklu Śmierć na gruszy (1970)? Jaki miał Pan wpływ na kształt tego przedstawienia?

T.S.:
Ja nie mogłem mieć dużego wpływu. Józek był taki, że wiele rzeczy było nie do przeskoczenia. Do niego można było się zwrócić z zapytaniem jak On to widzi, to On wytłumaczył. Ale tak wytłumaczył, że nic z tego nie można było zrozumieć. Ale w końcu przekonał ludzi. Szkarłatny pył do był ciekawy spektakl. Ja grałem Robotnika. Tam było trzech Robotników. Tamtych aktorów nie ma na świecie. Wszyscy nie żyją. Ja się w ogóle dziwię, że ja żyję. 

A.S.: Którą z tych ról pamięta Pan najlepiej?

T.S.:
Pamiętam, że grałem z Antkiem Juraszem w Rzeczy listopadowej. My we dwójkę tworzyliśmy role takich żołnierzy i jeszcze innych pajaców [śmiech]. Już nie pamiętam dokładnie treści tej sztuki. Ja i Antek byliśmy w obozie. Szajna rozumiał, że na tych aktorach może polegać. I te spektakle miały duże wzięcie, chociaż Katowice nie były takim łatwym środowiskiem. Spektakle wystawiano wtedy tylko 30-40 razy.  

A.S.: Na ile może Pan sobie przypomnieć scenografię i plastyczne wizje Szajny?

T.S.:
Przyznaję się, nie pamiętam szczegółów. Ja mam 84 lata. To było przecież 36 lat temu,  a ja grałem w 150 sztukach. Szajna widział to wszystko w szmatach, które palił, w lalkach, trupach, kamieniach. Dlatego, że przeżył straszne rzeczy w obozie. To wszystko znalazło się później w Jego wizjonerskich pracach. Nie tylko w Teatrze Śląskim. Replika – to był szok. Ukazanie zagłady świata. I nagle z tej zagłady ukazuje się ręka, która szuka… I z tego rodziła się cała scena. Ja tego nie zapomnę, bo tutaj Szajna wyszedł w całości jako artysta. To był jego sztandarowy spektakl. 

A.S.: Jak Pan ocenia dzisiejsze czasy w kontekście do tego, co Pan sam przeżył jako więzień sześciu obozów koncentracyjnych (Auschwitz, Buchenwald, Lipsk, Mülsen, Flossenbürg, Regensburg)?

T.S.:
Ja wątpię czy nam się uda -jako narodowi- iść do przodu, jeśli będziemy stale niszczyć nasze autorytety, nasze wielkości, które stanowią wkład w kulturę, w ojczyznę. Szajna żył na krawędzi i to miało odniesienie w jego sztuce. Tyle lat po wojnie wracają do mnie takie myśli: dlaczego ja żyję? Bo ktoś mi pomógł. Józek miał do mnie pretensje po przeczytaniu mojej książki [Wytrzymałem więc jestem – red. A.S.]. Tam pisze, że gdyby nie pomoc pewnych kolegów, ani Dunikowski ani Szajna nie przeżyliby. Bo Oni byli w lepszych komandach. I Szajna mi mówił: jak Ty mogłeś tak napisać? Ja w lepszych komandach? Przecież ja byłem w celi śmierci, byłem w bunkrze – skazany na śmierć! Ale nie można zapominać, że gdyby nie pomoc innych ludzi nikt by tego nie przeżył. Powiedziałem mu: Przeżyłeś dzięki temu, że ktoś Ci pomógł. Szajna machnął ręką. Mnie uratował taki kolega z kuchni obozowej, który dał mi kawałek chleba, gdy byłem na granicy życia i śmierci. Głód był dla nas największym zagrożeniem. Przecież ja jadłem ludzkie mięso – czy Pani sobie zdaje z tego sprawę!? Z zamordowanego człowieka wykrawali pośladki, gotowali je jako mięso i dawali mi do jedzenia, bo ja byłem głodny.  
 
A.S.: Jak Pan jako Człowiek odnajduje się w tej nowej rzeczywistości?  

T.S.:
Sprawy Oświęcimia zawsze mnie interesowały. Szajnę również. On był na wszystkich uroczystościach. Nie zapomnę jakie Szajna miał pretensje kilka lat temu na uroczystości  w Buchenwaldzie. On tam miał wystawę: Czy ktoś nas jeszcze słyszy? Szajna miał pretensje, że na tej uroczystości nie było nawet jednego przedstawiciela z naszego rządu. Kantor żył  w tych samych czasach, co Szajna. Pani pokolenie tego nie zna. To był czas, który nas tłamsił, chciał wrzucić do błota, zgnoić, unicestwić. My zawsze tworzyliśmy grupę ludzi, którzy myśleli inaczej. Po obozie mieliśmy problemy z akceptacją w środowisku. Nas nikt nie chciał zrozumieć. Byliśmy zawsze przyjmowani z litością. Ja tego nie zapomnę, że mnie przyjmowało środowisko jako człowieka zwariowanego. Oczywiście, że miałem psychiczne odchylenia, ale pozbyłem się ich na skutek kontaktów z teatrem. Teatr mnie uwolnił! Tak samo uwolnił Szajnę! Teatr nam pomógł. Wielu z nas zawdzięcza teatrowi odrodzenie, powrót do normalności. Bo to jest ciągłe przeistaczanie się na zasadzie: jestem kimś innym niż jestem. Ja z Szajną znalazłem wspólny język. On dawał mi bodźce, żeby o tym pisać  i mówić. 

A.S.: Nie chciał Pan kontynuować pracy z Szajną w Teatrze Studio w Warszawie?

T.S.:
Powiem Pani szczerze, że ja Warszawy nie lubię. W 1955 miałem akcept i byłem na liście aktorów do przyjęcia w Teatrze Współczesnym. Dyrektorem był wówczas Erwin Axer. Kto mi to załatwił? Michał Melina. To był kolega mojego ojca. Mój ojciec był oficerem  w Poznaniu. A Melina był tam kierownikiem teatru. Zarzucano Melinie pochodzenie żydowskie. I mój ojciec poświadczył, że Melina nie jest Żydem. Poświadczył nieprawdę  i uratował Melinie życie. Melina nie mógł tego zapomnieć mojemu ojcu. Ojciec mój zginął  w Oświęcimiu, a Melina ukrył się na Wileńszczyźnie. I Melina mi później powiedział: Tadeusz Ty sobie zrób kandydacki okres w teatrze w Rzeszowie, a jak będziesz bardziej dojrzały załatwię Ci angaż w Warszawie. I jak zobaczyłem afisz, że Michał Melina nie żyje byłem w szoku. Dyrektor mnie później pytał, czemu się nie zgłosiłem, przecież miał mnie na liście. A ja nie miałem odwagi. Uważałem, że jeszcze jestem niedojrzały. Poza tym Warszawa to nie jest miasto dla mnie. Szajna mi nie proponował pracy w swoim teatrze. Ale ja mogłem w każdej chwili do niego przyjść. Ja miałem wtedy problemy rodzinne, trudności  w małżeństwie. To jest życie aktora. Chcesz być aktorem, to rodzina jest na trzecim miejscu, niestety. Ja pracowałem po 15-16 godzin na dobę. Radio, estrada, próby w telewizji.  W pierwszych sztukach teatru telewizji to ja brałem udział jeszcze na żywo. Nie miałem żadnych kłopotów z pamięcią. Mimo, że dostałem w obozie potworne uderzenie w głowę.

A.S.: Jak Pan uważa, skoro Kraków ma swoją Cricotekę, czy powstanie „Szajnoteka”? Czy taki Ośrodek byłby potrzebny?

T.S.:
Może. Uważam, że gdyby coś takiego powstało, nie byłoby to złe. Dawałoby młodym aktorom pewne wiadomości. Byłem na takim spotkaniu w konsulacie generalnym Niemiec  i jedna aktorka z Teatru Słowackiego zapytała mnie: Tadziu dlaczego Ty nie zgłosisz się do szkoły, żeby Stuhr dał Ci możliwość przekazania swojej wiedzy? Ja powiedziałem: słuchaj, mogę, jak mnie zaproszą, ale ja sam nie będę się wpraszał. Mnie teraz proponowano wyjazd do Brukseli, żeby uczestniczyć w ważnym spotkaniu w sprawie Szajny. Ale ja nie mogłem się na to zgodzić. Zaproponowano mi, żebym ja o trzeciej rano wstawał i leciał z Pyrzowic. Ja nie mogę zakłócić swojego rytmu życia. Jestem starszym człowiekiem. Mam arytmię. Dlatego podziękowałem. 

A.S.: Jak Pan wspomina Józefa Szajnę?

T.S.:
Szajna był człowiekiem urokliwym. Nie wstydził się swojego prywatnego życia. Chętnie opowiadał, żartował. Był dobrym człowiekiem. On był czysty w swoim spojrzeniu na sztukę. I On wymagał. Ja Go podziwiałem. Gdyby nie dostał własnej sceny w Warszawie, On by tam zginął. Dali mu szansę. I bardzo dobrze zrobili dla kultury polskiej. Dla mnie to był człowiek wyjątkowy, jakiego nie spotyka się codziennie na ulicy. Miał w sobie coś, co można nazwać ogromną pasją tworzenia, pasją przekazywania prawdy, pasją widzenia świata  i ostrzeżenia tego świata: nie róbcie tej głupoty więcej! On był obrońcą pokoju. I ja też próbuję. Jutro znowu jadę do Oświęcimia. Wie Pani, ile ja grup miałem? Tysiące. Ale robię to, co robił Szajna. Bo to jest testament ludzi odchodzących. On zaraził świat ideą odchodzenia od wojny, nienawiści i nietolerancji. To szukanie dialogu, porozumienia. Bez tego świat nie pójdzie dalej. Co się teraz dzieje. Przedtem Ameryka, Londyn, Hiszpania, teraz Bombaj, Gruzja. To są sprawy polityczne. Szajna był światłym człowiekiem, który umiał przekonywać nie tylko o swojej wizji artystycznej, ale o tym, że jego sztuka ma służyć ludziom, żeby zrozumieli, że trzeba żyć w pokoju. Jego sztuki były moralitetami.  

A.S.: Józef Szajna powiedział kiedyś, że: żyjemy w czasach bezideowej konsumpcji, czy Pan się z tym zgadza?

T.S.:
Jestem przerażony, tym co widzę dookoła i co pokazywane jest w mediach. Świat może być inny, ale jeżeli będziemy oglądać tylko wygłupy, krzyki, skakania, jeżeli pozbawimy świat pokoju, miłości, człowieczeństwa to on niestety zginie. Ja dostrzegam jedną rzecz. Wszystko zmierza do nieuchronnej katastrofy. To, co już było odradza się. I Szajna też to powiedział: odradza się w Was nienawiść do człowieka. Znowu są neonaziści. Żurnaliści znowu piszą o polskich obozach koncentracyjnych. Na moich spotkaniach ludzie płaczą i ja jestem z tego zadowolony, bo powinni płakać. Przepraszają mnie, za to, że cała moja rodzina została zniszczona. Ojciec zginął w obozie. Matka była w obozie Ravensbruck 5 lat (z siostrą Tadeusza Kantora), ja spędziłem cztery lata w sześciu obozach. Szajna chciał przekazać jak najwięcej prawdy. Młodzież musi być uwrażliwiana na zło. Tu dużą rolę ma kościół. Niestety nie wykorzystuje on wszystkich możliwości. Ja utraciłem wiarę. Ale wróciłem do tej wiary po moim wyjeździe do Japonii. Rozmawiałem tam z ludźmi cierpiącymi na chorobę popromienną po wybuchu bomby w Hiroszimie. Jeden człowiek opowiadał mi jak ludzie uciekali w płonących ubraniach i skakali do rzeki. A rzeka się gotowała i tam zginęli. Więc powtarzam: dlaczego? Jak długo? I po co? Taki jest teraz świat: zagrożony. Nie będziemy walczyć o niego – koniec. Nie ma innej drogi. Zdałem sobie sprawę, że nie żyję tylko po to, żeby żyć. Muszę dać świadectwo.

A.S.: Bardzo dziękuję Panu za rozmowę.

Aleksandra Skiba
Dziennik Teatralny Katowice
24 marca 2009

Książka tygodnia

Hasowski Appendix. Powroty. Przypomnienia. Powtórzenia…
Wydawnictwo Universitas w Krakowie
Iwona Grodź

Trailer tygodnia