Teatr obrazów fizycznych
rozmowa z Wojciechem KlimczykiemListopad w zakresie teatru tańca w Krakowie należy do Harakiri Farmers. Dwie nadchodzące premiery artystycznego duetu - „Stille” i „Dzoe” to projekty odważnie poruszające kwestie społeczno-politycznego wymiaru człowieka. O nich, a także o ciele jako nośniku emocji, społecznym wymiarze teatru tańca i znaczeniu muzyki rozmawiam z reżyserem, Wojciechem Klimczykiem.
Magdalena Urbańska: Chciałabym z Tobą porozmawiać o „Stille", które będzie miało swoją premierę w przyszłym tygodniu. Dowiedziałam się jednak, że to niejedyne przedstawienie, które pokażecie w listopadzie w Krakowie. Czy możesz powiedzieć najpierw kilka słów o drugiej premierze?
Wojciech Klimczyk: Druga premiera odbywa się w ramach Audio Art – festiwalu muzyki, którą można określić jako „sztukę dźwięku". Pokażemy tam projekt Dzoe zainspirowany Homo sacer Agambena. Pisarz zajmuje się kategorią człowieka wykluczonego z systemu społecznego, pozbawionego praw obywatelskich, a co za tym idzie - tożsamości społecznej. W naszym współczesnym społeczeństwie taką osobą jest nielegalny uchodźca – ktoś, kto żyje, ale tak naprawdę go nie ma, tak jakby nie był człowiekiem. Agamben sięga do antycznych czasów, kiedy Grecy, myśląc o życiu, patrzyli z dwóch perspektyw: było życie „po prostu", nagie, biologiczne, właściwie wszystkim stworzeniom („dzoe"), oraz życie człowieka, obywatela, egzystencja w społeczeństwie („bios"). My interesujemy się tym pierwszym – w jaki sposób pokazać figurę człowieka, który nie jest częścią społeczeństwa, nie ma tożsamości.
Temat ten wydaje się zatem myślowo bliski „Stille".
Tak, na tym etapie jest dla nas przede wszystkim istotne, żeby mówić za pomocą tańca i ruchu o sprawach ważnych społecznie. Można zatem powiedzieć, że oba przedstawienia wyrastają z jednego pnia.
Dzoe będzie jednak inne niż Stille, ponieważ jego formuła jest absolutnie wolna od tradycyjnego teatralnego układu, który w Stille jest mocno podkreślony. W Dzoe widzowie wchodzą do przestrzeni, a my ich nie sadzamy, otaczają występującą Dominikę Knapik. To podróż, która nie ma bezpieczeństwa sceny, jest bliższa myślenia o przestrzeni w performansie, a jednocześnie nie jest to performance w ścisłym tego słowa znaczeniu. Jesteśmy ciekawi tej konfrontacji z widzem, pierwszy raz dla nas aż tak otwartej.
Inspirowałeś się w trakcie tworzenia jednego przedstawienia drugim?
Spektakle były tworzone równolegle. Najpierw pracowaliśmy nad Stille – o tym, jak utopia staje się koszmarem. Analizowaliśmy, w jaki sposób marzenia o lepszym świecie okazują się drogą do wykluczania ludzi i w jaki sposób ta idea się rozprzestrzenia, działając jak wirus, który zaraża ciało... Potem przyszło Dzoe jako kolejny krok, opowieść o świecie całkowicie zawirusowanym i pojedynczym istnieniu, które w nim egzystuje.
Czy da się idee, przyporządkowane przecież do świata niematerialnego, pokazać poprzez ciało?
Jestem zwolennikiem wychodzenia poza dualizm psychofizyczny. Dla mnie nie ma osobno umysłu i ciała. Te dwie warstwy, mam wrażenie, są pierwiastki łącznymi. Nie ma ciała bez myśli i nie ma myśli bez ciała. To jest tylko kwestia wyczulenia, wysłuchania, ewentualnie destylowania pewnych rzeczy, tak aby były one widoczne na scenie. Gdy wyszukujemy materiały, z których czerpiemy pewne zadania dla wyobraźni, to jest to wydarzenie w ciele. Nasza praca oparta jest zawsze na researchu o szerokim zakresie, wyszukiwaniu różnego rodzaju tekstów kultury jako inspiracji (obrazy, filmy, poezja, proza), więc idee i ciało zawsze występują łącznie. Ruch, który na tej bazie się wytwarza, nie jest tańcem estetycznym, nie jest czystą cielesnością, ale też idea musi być fizycznie ugruntowana, poprzez fizyczną obecność przemawiać. Zazwyczaj w tańcu istnieje taka droga, że najpierw jest idea, potem impuls do ruchu, a następnie jego uwolnienie, gdy ruch zaczyna już podążać swoją własną logiką. U nas tego nie ma, zawsze kwestia cielesna trzyma się problemów, które jej dotyczą. Zadanie dla tancerza jest zawsze w głowie, a nie tylko w maszynerii jego ruchów, którą można sterować.
Mówisz, że myśl, idea i ciało są nierozłączne. Mam wrażenie, że w waszych przedstawieniach nierozerwalnie spleciona z nimi jest także muzyka. Jak to wygląda w Stille?
W tym projekcie tancerze wchodzą w przestrzeń występu jak do miejsca wyizolowanego, swoistego rodzaju laboratorium, w którym odbywa się coś na kształt eksperymentu, przewrotnej prezentacji. Jest trochę jak w teatrze anatomicznym, gdzie relacja między prezentującym a widzem jest bardzo mocno podkreślona i z pełną świadomością wygrana. Nie ma czwartej ściany jest tylko czwórka tancerzy, która dzieli się z widzami swoim doświadczeniem, podróżą, swoim procesem „zawirusowania", który przeszli w czasie pracy. Muzyka jest konstruowana jako twór „wsączający się" ciągle w tę rzeczywistość, jako zewnętrzny świat, ciągłe memento zagrożenia, uobecnienie wirusa. Jest elementem wytrącającym tancerzy z równowagi. Oni oczywiście ją znają, ale w każdej przestrzeni muzyka zawsze działa inaczej.
Czy muzyka została stworzona na potrzeby projektu?
Tak, muzyka została specjalnie skomponowana i zachowuje ścisły związek z analizowanym problemem. Moja komunikacja z Olą Gryką była intensywna, muzykę wypracowaliśmy w dialogu. Nie było tak, że powiedziałem Oli: „napisz, co uważasz". Powiedziałem jej, jak widzę jakość muzyki i jej rolę w tym spektaklu, a Ola w intuicyjny, genialny sposób przełożyła to na swój język.
Muzyka uobecnia i wzmacnia „wirusa", który infekuje tancerza. Pokazuje, w jaki sposób musi się zmagać z czymś, co przychodzi do niego z zewnątrz. Bardzo ważne jest, że muzyka przychodzi do tego świata z zewnątrz właśnie, że formują się dwie rzeczywistości: to, co się dzieje w przestrzeni gry, na podłodze baletowej, i dźwięki, które dochodzą spoza tej podłogi. Tworzy się napięcie, czasem konflikt, czasem współdziałanie. Bardzo nas ta energia komunikacji między dźwiękiem a fizycznością interesuje.
Pokazujecie Stille w ramach konferencji „Music & Genocide", poruszającej problem ludobójstwa. Czy najpierw był plan konferencji i stworzyliście przedstawienie zainspirowani jej tematyką, czy powstał on niezależnie?
To było stworzone i wymyślone łączenie. Od początku było wiadomo, że będzie konferencja i że będzie przedstawienie. Nie jest jednak tak, że one są dokładnie na ten sam temat. Poruszamy podobny problem kulturowy, ale z innej perspektywy. Stille to spektakl o utopiach, który można powiązać z tematyką ludobójstwa, ale nie trzeba. To jest tylko jeden kontekst. Z drugiej strony podstawowym naszym zadaniem jest zastanowienie się w obu przedsięwzięciach nad współczesną kulturą, nad bolączkami współczesnego, europejskiego myślenia o świecie. Mam wrażenie, że będzie to obecne i podczas konferencji, i w spektaklu.
Konferencja ma otwierać rozmowę, więc jej hasło zostało wymyślone na tyle szeroko, na ile to było możliwe. Okazuje się, że muzyka może dać ujście doświadczeniu ludobójstwa, najbardziej przerażającej zbrodni, jaką człowiek może sobie wyobrazić. Może być językiem, dzięki któremu będzie możliwa próba artykulacji, przepracowania tego paraliżującego doświadczenia. Co bardzo często jest trudniejsze w słowie pisanym, literaturze na przykład. Dostaliśmy dużo zgłoszeń na konferencję od ludzi, którzy zajmują się problemem ludobójstwa. Okazuje się, że muzyka zazwyczaj miała specyficzne miejsce w doświadczeniu ludobójstwa – co najszerzej zostało zbadane w kontekście Holokaustu – i że różne społeczności różnie próbują sobie z tym radzić. Jest więc problem z relacją muzyka-ludobójstwo, będący jednocześnie problemem z naszym stosunkiem do tego doświadczenia.
Czy zatem spektakl jest próbą poradzenia sobie z tymi emocjami, czy raczej ich pokazania?
Myślę, że jest on podminowany emocjami, aczkolwiek to nie jest tak, że pokazuje konkretne emocje, jest wyrzuceniem ich z siebie. Praca nad spektaklem była próbą nadania przekazowi konkretnej struktury i dążyła do tego, żeby pokazać mechanizm wykluwania się „zawirusowanego" ciała a nie jego subiektywne przeżycia. By podać przykład - to dojmujące, jak od utopijnej kultury wyzwolonego ciała, jak miało to miejsce w Republice Weimarskiej, dochodzimy do kultu siły i ciała żołnierza w III Rzeszy – utopia rodzi aryjskiego blondyna o niebieskich oczach, który ma płodzić dzieci z aryjską kobietą. Nagle okazuje się, że od marzenia o wyzwoleniu dochodzimy do armii robotów. Nas zainteresował właśnie ten proces, jego cielesna logika. Żeby jednak o nim opowiadać, nie można pracować na poziomie emocjonalnego katharsis.
Mówisz o przetrawieniu pewnych idei i emocji przez tancerzy. Na ile więc Stille to Twoja autorska wizja, a na ile rezultat współpracy z grupą?
Z pewnością nie jestem choreografem, więc nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie sam tworzyć tanecznych obrazów. Nie mam jednak ambicji bycia samotnym kreatorem. Podchodzę do swojej pracy trochę na zasadzie organizatora, trochę trenera – jestem kimś, kto wyznacza taktykę pracy, drogę działania. Potem jednak to inni grają, to od nich wszystko zależy i oni sami wypracowują materiał na bazie pewnych wątków, tematów czy inspiracji, które ja przynoszę. Dominika Knapik czuwa nad spójnością, nad przepływami, kompozycją przestrzenną, ruchową. Poza tym rozmawiamy nieustannie o całości przekazu. Ona jako choreograf też nie wymyśla konkretnych ruchów, narzucanych tancerzom. Chodzi o to, żeby jak najmocniej skłonić ich do poszukania w sobie obrazów, z którymi potem możemy pracować, które potem mogę układać w struktury. W naszych przedstawieniach bardzo rzadko są tak zwane „układy taneczne". Często ruch osadza się na jakimś kształcie, pozie, geście, na jakiejś sprowadzonej do podstaw sytuacji spotkania, rozejścia się, ominięcia... Takie rzeczy dużo bardziej nas interesują niż komponowanie układów. Mam wrażenie, że robimy „teatr obrazów fizycznych".
Z tego, co mówisz, wyłania się obraz człowieka konfrontującego się z własnym ciałem. Jak ma się zatem do tego strój tancerzy?
Strój także wynika z naszego myślenia o problemie utopii. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak utopia wyraża się w modzie. Firmy odzieżowe kreują przestrzenie doskonałości wizualnej, a moda obiecuje nam uczestnictwo w świecie superpięknym, superzaprojektowanym, bez problemów. Pierwsze, co nam w tym kontekście przyszło do głowy, to akcja promocyjna marki Benetton. Stworzyła utopię świata, gdzie wszyscy noszą takie same ubrania, ale każdy w innym kolorze, jest to – w mniemaniu jej twórców – egalitarne, wspaniałe. Pomyślałem, że podobną utopią, choć jeszcze bardziej przewrotną, bo dostępną dla wszystkich, są ciuchy H&M. Reklamy na białym tle, z ładnymi modelami, wszystko tam funkcjonuje w takim perfekcyjnym świecie, gdzie każdy jest „cool". Tancerze w Stille są więc ubrani w ciuchy H&M, są bardzo zunifikowani, mają spodnie i koszulki polo w pastelowych kolorach. Na pozór są różni, spersonifikowani, ale tak naprawdę widzisz czwórkę „zaprojektowanych" ludzi. Utopia, w której wszyscy uczestniczymy.
„Stille"
Premiera: 16.11.2012, godz. 19.00 (w ramach międzynarodowej konferencji naukowej „Music and Genocide)
Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha
„Dzoe"
Premiera: 23.11.2012, godz. 20.00 (w ramach Audio Art Festiwal)
Bunkier Sztuki