Teatr poruszający
"Król Kier znów na wylocie" - 37. Tyskie Spotkania TeatralnePodczas Tyskich Spotkań Teatralnych w nurcie mistrzowskim widzowie mieli okazję obejrzeć spektakl warszawskiego Studium Teatralnego "Król Kier znów na wylocie".
Spektakl zrealizowany został na podstawie książki Hanny Krall, pisarki i reportażystki od lat zajmującej się trudnym tematem, jakim były (i nadal są) losy Żydów podczas II wojny światowej w Polsce i Europie. Teksty Hanny Krall, choć odarte z literackości i oszczędne pod względem formalnym, od lat poruszają czytelników w różnym wieku i o różnych gustach - bo trafia do nich przede wszystkim prawda, która dla autorki jest najważniejsza. Taki również jest spektakl Studium Teatralnego w reżyserii Piotra Borowskiego - prosty, poruszający, prawdziwy.
Mała przestrzeń sceny przykrywa jaskrawy fresk, przedstawiający słońce - symbol życia i radości. Po chwili zostaje on zamalowany kredą przez jednego z aktorów, który takim ruchem rozpocznie spektakl. Białe linie nanoszone stopniowo przez aktora podczas trwania spektaklu nakreślą na podłodze coś na kształt mapy okupowanej Warszawy z mocno oznaczonym murem żydowskiego getta w środku.
Akcja sztuki skupia się na osobie Izoldy R. alias Marii Pawlickiej, poszukującej uwięzionego wpierw w getcie, potem w obozie męża. Oboje są pochodzenia żydowskiego – na każdym kroku grozi im zatem śmierć. Oboje zresztą są uwięzieni w getcie, ale to Izolda/Maria podejmuje działanie i wychodzi na aryjską stronę. Tam przechodzi przemianę – zmienia imię oraz nazwisko, przywdziewa „polskie” szaty, farbuje włosy na gołębi kolor, zakłada medalik z Matką Boską, zapamiętuje modlitwę „Zdrowaś Mario...”, uczy się nawet stawiać torebkę w sposób polski, nie żydowski (bo to też ma znaczenie w tych niemożliwych czasach).
Historia jest bardzo ciekawa i słucha się jej (ogląda) wprost z zapartym tchem nie tylko ze względu na tematykę, ale również ze względu na sposób jej podania. Otóż historia Izoldy/Marii poszatkowana jest na kilkanaście mniejszych historii i - w dodatku - ruchoma jest również perspektywa czasowa. Sceny z czasów wojny mieszają się ze scenami z lat późniejszych - spędzonych w Austrii lub w Izraelu. W gruncie rzeczy smutny koniec opowieści poznajemy gdzieś w środku, ale zaintrygowani nierozstrzygniętymi wydarzeniami w trakcie wojny oglądamy spektakl wciąż z zainteresowaniem. Taki "poszatkowany" sposób narracji wyzwala w nas skupienie i nie pozwala na znużenie historią - to dobry dziś sposób na przyzwyczajonego do wielowątkowości współczesnego widza.
Siłą spektaklu, oprócz samej, brawurowo opowiedzianej historii, są zarówno aktorzy jak i sposób przeniesienia na scenę tekstu Hanny Krall. Prosta w gruncie rzeczy inscenizacja zachwyca swoją dynamiką oraz napięciem. Na scenie znajduje się zaledwie parę niezbędnych rekwizytów - krzesła, stół, koce, prześcieradło, kilka ubrań i kobiecych drobiazgów. Brązowo-szare kostiumy utrzymane są w charakterystycznym stylu czasów wojny. Nikłe oświetlenie potęguje nastrój ciągłego zagrożenia, którym nasiąknięta jest akcja utworu.
Aktorów jest tylko czworo, ale postaci, które odgrywają, znacznie więcej - chyba kilkanaście. Tylko jedna aktorka jest ciągle Marią/Izoldą, reszta aktorów odgrywa wiele postaci, różnicując je za pomocą gestów bądź drobnych rekwizytów. Aktorzy grają bardzo ekspresyjnie, wkładają w swoje postaci wiele serca, emocjom nie ma granic. Dlatego tak nas hipnotyzują. Uwodzi nas również muzyka, która w rewelacyjny sposób komponuje się zarówno z treścią jak i dynamiką spektaklu. Siedzimy przykuci półtorej godziny do krzeseł i wydaje nam się, że oglądamy fascynujący i zarówno przerażający film – tak mocno aktorzy przeżywają swoją grę, a my to, co chcą nam przekazać.