Teatr środka

Rozmowa z Dominikiem Nowakiem

Największym problemem organizacyjnym Nowego Teatru w Słupsku jest brak własnego budynku. Wszystkie pomieszczenia, poza tak zwaną wozownią, w której znajduje się prowizoryczny warsztat dekoracji (część dachu tego budynku niedawno się zawaliła) wynajmujemy od Filharmonii. Mała Scena jest wyłącznie do naszej dyspozycji, ale nie da się z powodów akustycznych prowadzić spektaklu i użytkować sali prób znajdującej się piętro wyżej jednocześnie. Większy problem jest z dużą sceną. Teatr potrzebuje dłuższych bloków pracy w dekoracjach przed każdą premierą. W obecnych warunkach to nie jest możliwe. Bardzo zależy nam na wybudowaniu osobnej kameralnej sceny dla około dwustu widzów.

Z Dominikiem Nowakiem, dyrektorem Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku, rozmawia Włodzimierz Lipczyński z portalu "Powiat Słupski".

Włodzimierz Lipczyński: Rozpoczął pan kierowanie słupskim teatrem - jako chyba najmłodszy jego dyrektor. Podpisany kontrakt gwarantuje panu pracę do końca sierpnia 2019 roku. Chciałbym przybliżyć czytelnikom "Powiatu Słupskiego" nowego dyrektora, jako osobę odpowiedzialną za przyszłość słupskiego teatru.

Dominik Nowak: - Moja przygoda z teatrem rozpoczęła się jeszcze w podstawówce. Miałem fantastyczną polonistkę - panią Barbarę Bierówkę, która angażowała mnie do wszystkich działań sceniczno-estradowych w naszej szkole. Zabawne, bo, 3 maja czytałem preambułę pierwszej polskiej Konstytucji podczas uroczystości w Słupsku. Przypomniało mi się wtedy, że dokładnie ten sam tekst mówiłem podczas uroczystości szkolnych ponad dwadzieścia lat temu.
Żeby wyglądać podobnie do Poniatowskiego, nauczycielka przyniosła mi swoją bluzkę z "żabotem". Kiedy wyszedłem na scenę, tysiąc koleżanek i kolegów wybuchło dwuminutowym śmiechem. Potem otrzymałem dwa razy dłuższe oklaski. To było bardzo sympatyczne. Pani Barbara jest wspaniałym pedagogiem, zabierała nas regularnie do teatru - zazwyczaj na wieczorne spektakle, i raczej nie na lektury szkolne. Kiedyś zabrała nas do Cricoteki w piwnicach krakowskich Krzysztoforów, przepychaliśmy się w kłębach dymu papierosowego pomiędzy stolikami z piwem, żeby zobaczyć przestrzeń spektakli Kantora.
Była młodym i pełnym idei nauczycielem, z pewnością jest taka do dzisiaj. Któregoś dnia powiedziała: Dominik, ty zostaniesz aktorem albo księdzem. I tak się stało. Wybrałem teatr. Do szkoły średniej wkraczałem już jako zdeklarowany amator sztuki scenicznej, zorganizowałem w liceum koło teatralne. Z wieloma opiekunami - aktorami prowadzącymi te zajęcia, przyjaźnię się do dzisiaj.
Po ukończeniu liceum podjąłem studia w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie. Studiowałem w rodzinnym mieście i przez prawie całe studia zazdrościłem moim rówieśnikom, że wyfrunęli z gniazda i mogą mieszkać samodzielnie, poza domem. Ja z domu wyprowadziłem się pod koniec czwartego roku. Szkoła teatralna była dla mnie absolutnie fenomenalnym zjawiskiem. Wiele osób twierdzi, że jest to najpiękniejszy okres w życiu. Często porównuje się studia do wystrzelenia człowieka w kosmos, zaś wejście na rynek zawodowy do utraty kompresji w skafandrze. Choć w oryginale ta anegdota brzmiała, że to tak, jakby ci ten skafander w kosmosie pierd...nął. W Krakowie w jednym miejscu spotykają się studenci wydziału aktorskiego oraz reżyserii, i to jest ogromny atut tej szkoły. Poza tokiem nauczania, odbywają się próby do egzaminów, tworzy się środowisko artystyczne, powstają idee i ferment twórczy. Władze uczelni dają ogromną wolność studentom. Siedzieliśmy w szkole po kilkanaście godzin dziennie przez siedem dni w tygodniu. Zdarzało nam się w szkole nocować.

Kto jeszcze wywarł szczególne piętno na pańskiej edukacji teatralnej?

- Środowisko teatralne jest bardzo małe, na jednym roku jest dwudziestu studentów, wszyscy się znają i prędzej czy później spotykają się gdzieś w pracy, w teatrze czy na planie filmowym. Gdybym miał wymienić osoby, które w sposób szczególny wpłynęły na moją edukację, byłaby to lista bardzo długa i z pewnością nie ograniczałaby się do nauczających aktorów czy reżyserów. Byliby na niej pracownicy techniczni, administracyjni, koledzy, ludzie spoza szkoły, pomagający nam robić teatr. Kilka lat temu zmarł Bogdan Hussakowski, wspaniały pedagog, przyjaciel, reżyser. Po wylewie krwi do mózgu rozmawiał ze studentami nietypowym językiem i udowadniał, że dziewięćdziesiąt procent informacji przekazujemy sobie bez używania słów. Był jednym z nielicznych, który podkreślał wagę solidnego warsztatu teatralnego. Zrobiliśmy razem kilka przedstawień, również po ukończeniu szkoły. Jeśli miałbym kogoś jeszcze wyróżnić, to właściwie przede wszystkim Bogdana. Ukończyłem Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie ze specjalizacją aktor dramatyczny - innej zresztą, kiedy rozpoczynałem studia w Krakowie nie było. Dziekanem tego wydziału był Jacek Romanowski, uczelnią kierowała prof. Ewa Kutryś, kanclerzem był niezastąpiony Franciszek Gałuszka. W pracy dyplomowej pisałem o zjawisku pojmowania prawdy w teatrze poprzez pryzmat różnych gatunków scenicznych i technik aktorskich. Na dyplom aktora składają się, prócz pracy magisterskiej, dwie role zagrane w spektaklach dyplomowych, a organizowanych przez uczelnię. Ale większość studentów stara się znaleźć sobie zajęcie już w trakcie studiów. Ja broniłem pracy magisterskiej przed komisją pracującą pod przewodnictwem Jacka Romanowskiego i tego samego dnia wieczorem grałem w Teatrze Starym w Krakowie Starościca w "Księdzu Marku" Juliusza Słowackiego.
Na studiach założyłem dwa zespoły teatralne. Jeden z nich - "kolektyw nowak/wysocka/zadara" pracował w Słupsku. Kiedy otwierał się ponownie Nowy Teatr przyjechaliśmy w wakacje na próby "Hamlet Maszyny " z Barbarą Wysocką i Michałem Zadarą. Teatr udzielił nam swojej gościny, korzystaliśmy z małej sceny - w tym czasie Michał miał próby do "Szalonej Lokomotywy" Witkacego, który to spektakl otwierał Nowy Teatr po reaktywacji. Drugi zespół otrzymał nazwę Teatr Nowy. Robiliśmy spektakle w różnych miejscach w mieście, po jakimś czasie udało nam się pozyskać lokal przy ulicy Gazowej 21. Teatr Nowy funkcjonuje do dziś. Na wrzesień zaplanowaliśmy koprodukcję - spektakl inspirowany życiem Violetty Villas.

Dobrze czuł się pan w tyglu "krakowskiej cyganerii"?

- Faktycznie, Kraków to miasto kultury i rozrywki. Każde wyjście "po gazetę" kończy się kilkugodzinnym pobytem w kawiarnianych ogródkach. Wszędzie siedzi jakiś znajomy, który musi porozmawiać. Jest to niezwykle sympatyczne. Kiedy przeprowadziłem się do Warszawy, wiele osób mówiło mi, że "tu ludzie chodzą ulicami", a w "Krakowie spacerują" Marzy mi się taki lokal działający przy słupskim teatrze, który potrafiłby gromadzić ludzi szeroko pojmowanej kultury.
Po studiach pracowałem w kilku krakowskich teatrach - Starym, Stu, Barakah, Łaźni, Ludowym. Przede wszystkim zajmowałem się Teatrem Nowym. Grałem tam, realizowałem projekty, stworzyłem polsko - niemiecki festiwal. Przez kilka lat wykładałem w prywatnej szkole teatralnej L'art Studio. Po przeprowadzeniu się do Warszawy zająłem się bardziej aktywnością telewizyjną. Przez dwa lata grałem w programie "Betlejewski. Prowokacje", kręconym dla telewizji TTV. Wziąłem udział w całkiem sporej liczbie reklam. Współpracowałem z kilkoma teatrami w Polsce, dwoma w Warszawie. Założyłem stowarzyszenie Zakład Pracy Twórczej w Warszawie. Zrobiliśmy kilka spektakli, zanim organizacja zdążyła rozwinąć skrzydła, wylądowałem w Słupsku.

W pana CV można przeczytać, że jest pan autorem licznych projektów teatralnych, autorem dramatów i scenariuszy filmowych.

- Jestem przede wszystkim aktorem, chociaż teraz bardziej menedżerem kultury. Staram się podchodzić do teatru holistycznie. Właśnie kończę studia z zarządzania kulturą w warszawskiej SGH. Od jakiegoś czasu reżyseruję, sporo życia poświęciłem pedagogice teatralnej. Piszę teksty sceniczne, zajmuję się fundraisingiem, prowadzę projekty kulturalne, a od stycznia jestem szefem słupskiego teatru. Zaraz po ukończeniu studiów aplikowałem o środki unijne na założenie działalności gospodarczej. Dotację otrzymałem, przez dwa lata prowadziłem firmę pod nazwą Teatr Nowy Agencja Artystyczna. Później założyliśmy stowarzyszenie Teatr Nowy i firmę zlikwidowałem. Nie chciałem dublować zobowiązań fiskalnych, a z ramienia NGO-su znacznie łatwiej można było ubiegać się o granty publiczne. Jeśli chodzi o role jakie zagrałem, to zazwyczaj gram role charakterystyczne, komediowe, bardzo lubię groteskę. Ze względu na swoje warunki i typ osobowości, tworzę postaci wyraziste, chociaż uwielbiam oglądać subtelne aktorstwo. Niebawem będzie można zobaczyć mnie w monodramie "Novecento" na deskach słupskiego teatru. W jednym ze spektakli mówiłem taką mniej więcej kwestię: "jak mawia stare żydowskie przysłowie, kiedy nastąpi koniec świata najpierw zmartwychwstaną wszyscy dobrzy i świętojebliwi. Ale zaraz po nich ci, którzy rozśmieszają ludzi - czyli my!" I takiej filozofii się, póki co, trzymam.
Pyta pan też o to, to dodam, że otrzymałem kilka nagród zbiorowych i indywidualnych za role aktorskie - między innymi za spektakl "Novecento", którego słupska premiera odbędzie się 4 czerwca czy za "Wesele" w reżyserii znanego w Słupsku Michała Zadary Za działalność na rzecz kultury Prezydent Miasta Krakowa przyznał mi stypendium twórcze. Dwukrotnie docenił mnie Goethe Instytut za zaangażowanie na rzecz współpracy artystycznej między Polską i Niemcami.

Co zadecydowało o tym, że podjął się pan dyrektorowania w słupskim teatrze?

- Swoją aplikację na kandydata na stanowisko dyrektora słupskiego teatru złożyłem z kilku powodów. Najważniejszym była wizja nowoczesnego i otwartego miasta prezentowana przez organizatora tej instytucji. Kierowanie teatrem wbrew polityce kulturalnej miasta czy wbrew sobie jest skazane na katastrofę, albo co najwyżej na przeciętność. Kilka tygodni po objęciu funkcji, Wydział Kultury przesłał mi "DNA miasta" - dokument będący analizą sytuacji kulturalnej wraz z sugestiami prowadzenia polityki kulturalnej w Słupsku. Ze zdumieniem czytałem dokument, który niemal całkowicie pokrywał się z założeniami mojej aplikacji. Chciałbym, żeby słupska scena była nowoczesnym, różnorodnym i interdyscyplinarnym teatrem środka, rozumiejącym potrzeby lokalnej społeczności. Instytucją rozumianą jako elastyczna i mobilna platforma kultury scenicznej, aktywizującą mieszkańców Słupska oraz środowiska artystyczne całej Polski wokół projektów kulturalnych, społecznych, edukacyjnych i czysto rozrywkowych. By był to teatr otwarty na współpracę z ośrodkami, twórcami oraz innymi instytucjami szeroko rozumianej kultury w mieście, w kraju i za granicą. By inspirował innych do podejmowania inicjatyw kulturalnych w oparciu o infrastrukturę teatru oraz programy grantowe instytucji zewnętrznych. Chciałbym by była to scena w jak najszerszym stopniu realizująca oraz stwarzająca potrzeby i oczekiwania lokalnej społeczności, każdego pokolenia, wychodząca w swoich działaniach poza tradycyjne pojęcie teatru miejskiego, biorąca udział w festiwalach, wymianach i projektach. By był to ośrodek promujący Słupsk, jako nowoczesne i otwarte miasto sztuki oraz inicjatyw kulturalnych.

Czy sytuacja finansowa teatru pozwoli na realizację takich ambitnych planów?

- Teatr słupski otrzymuje najniższą dotację ze wszystkich teatrów dramatycznych w Polsce. To w znacznym stopniu determinuje program i sposób budowania repertuaru. Dlatego środków na realizację naszych przedsięwzięć poszukujemy poza instytucją, piszemy projekty, zwracamy się do sponsorów, tworzymy programy współpracy z środowiskami twórczymi, realizujemy koprodukcje. Sytuacja finansowa teatru była mi znaną przed objęciem stanowiska i pomysł na tę instytucję został "uszyty" na miarę optymistycznie postrzeganych jej możliwości. Chciałbym, żeby po niespełna czterech latach mojej obecności w Słupsku, Nowy Teatr był rozpoznawalną marką na kulturalnej mapie Polski. Musimy zaistnieć na rynku festiwalowym, a w mieście zdobyć młodego i poszukującego widza. Niemiłym rozczarowaniem byłoby, gdybyśmy utracili te środowiska, które do tej pory w naszym teatrze bywają.

Ostatnie pana propozycje programowe wywołały kontrowersję. Dotyczą m.in. przedstawienia na scenie wydarzeń związanych ze śmiercią ucznia Przemka Czai w Słupsku?

- Dziesiątego stycznia 2018 roku minie dwudziesta rocznica tragicznych wydarzeń w Słupsku, w których zginął młody człowiek, Przemek Czaja. Wydarzenia te trwale wpisały się w świadomość społeczną mieszkańców Słupska. Myślę, że jedną z podstawowych wartości teatru jest jego lokalność. Teatr powstaje w danym miejscu i jest oglądany przez ludzi zamieszkujących dany region. Dlatego powinien poruszać problemy i zjawiska dotyczące lokalnej społeczności, idealnie, jeśli może przedstawiać je w sposób uniwersalny Na tym również polega misja teatru publicznego. Teatru, który jest utrzymywany z podatków lokalnej społeczności. Tragedia sprzed dwudziestu lat jest częścią naszej lokalnej historii i myślę, że warto się jej przyjrzeć ponownie.

Jakich problemów obawia się jeszcze pan w kierowaniu słupskim teatrem?

- Największym problemem organizacyjnym Nowego Teatru w Słupsku jest brak własnego budynku. Wszystkie pomieszczenia, poza tak zwaną wozownią, w której znajduje się prowizoryczny warsztat dekoracji (część dachu tego budynku niedawno się zawaliła) wynajmujemy od Filharmonii. Mała Scena jest wyłącznie do naszej dyspozycji, ale nie da się z powodów akustycznych prowadzić spektaklu i użytkować sali prób znajdującej się piętro wyżej jednocześnie. Większy problem jest z dużą sceną. Teatr potrzebuje dłuższych bloków pracy w dekoracjach przed każdą premierą. W obecnych warunkach to nie jest możliwe. Bardzo zależy nam na wybudowaniu osobnej kameralnej sceny dla około dwustu widzów. Byłbym szczęśliwy, gdyby udało się stworzyć taką przestrzeń poprzez rozbudowanie budynku starej wozowni w ramach rewitalizacji miasta. Jeśli chodzi o repertuar to - jak już powiedziałem - będziemy starali się, by był on zróżnicowany Z całą pewnością znajdzie się w nim miejsce dla literatury edukacyjnej i klasyki, w tym także dla sztuk Witkacego, którego teatr nosi imię. Przy teatrze funkcjonuje już Rada Programowa, ale może należałoby się zastanowić nad jej rozszerzeniem lub zmianą sposobu jej funkcjonowania. Bardzo zależy mi na komunikacji z całym zespołem. Świadomość zachodzących procesów oraz czynny w nich udział, tworzy zespołowość, powoduje, że ludzie biorą wspólną odpowiedzialność za miejsce, w którym pracują i czują się jego pełnoprawnymi twórcami. W najbliższym czasie spotykamy się całym zespołem, żeby podyskutować o sytuacji i planach teatru. Wszyscy zostali zaproszeni, a każdy pomysł czy sugestie będą mile widziane.

Dziękuję panu za rozmowę.

___

Dominik Nowak - aktor, reżyser, dyrektor teatru. Od stycznia 2016 roku pełni funkcję dyrektora naczelnego i artystycznego Nowego Teatru im. Witkacego w Słupsku. Urodzony w 1980 roku, absolwent PWST w Krakowie. Jest współzałożycielem Teatru Nowego w Krakowie, twórcą licznych projektów teatralnych. Pisze dramaty i scenariusze filmowe, odebrał kilka nagród za działalność artystyczną i organizacyjną. Najlepiej czuje się w repertuarze komediowym oraz grotesce.

Włodzimierz Lipczyński
Powiat Słupski
8 sierpnia 2016
Portrety
Dominik Nowak

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...