Teatr to potrzeba. Nie skasują jej nawet smartfony
Debata na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych.- Kościół boi się ekologii, nazywa ją Antychrystem. Ekologia to jest nowy Bóg. To jest nowa religia. Fala naszego obudzenia się na rzeczywistości globalne. O tym śpiewał w „Imagine" John Lennon.
Widzę w oczach młodych ludzi błysk, którego dawno nie widziałem – mówił Krystian Lupa podczas debaty na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych w Łodzi. Krystian Lupa za spektakl "Capri. Wyspa uciekinierów" jest, obok Mai Kleczewskiej i Grzegorza Jarzyny, nominowany w kategorii teatr do O!lśnień Nagród Onetu i Miasta Kraków.
Masową wyobraźnię widza zdominowała komercja. Gdzie w niej jest miejsce dla teatru? Czy to zamknięty krąg? Katarzyna Janowska, redaktor naczelna Onet Kultury, pierwsze pytania skierowała do Krystiana Lupy. Reżyser w „Procesie" i „Capri – wyspie uciekinierów" przyglądał się człowiekowi i jego relacji z rzeczywistością. Wciąganiu go w bagno ideologii. Dziś Polacy, za namową prezesa TVP, coraz chętniej sięgają po nagrania Zenka Martyniuka. Bestsellerami są książki Blanki Lipińskiej. Jak wobec tych zaskakujących wyborów rodaków powinien reagować artysta. Czy powinien? – Tandetna sztuka związana jest z upadkiem człowieka. Dzieła głębokie związane są ze społecznością marzenia – mówił na wstępie Krystian Lupa. Przypomniał Berlin lat 30. – W społeczności niemieckiej występował zalew sztuki tandetnej. Obserwowaliśmy wykup artystów przez władzę. Ludzie ani się nie spostrzegli, a już robili coś innego. Najczęściej, dla czystego zysku – dodał.
Wszystko jak krew w piach?
Tyle razy w czasach TR-u Krzysztofa Warlikowskiego i Grzegorza Jarzyny sięgano po tematy homofobii, antysemityzmu, rozbijano tabu polskiej rodziny. Po 30 latach demony powracają. Czy to dowód porażki – pyta Katarzyna Janowska.
– Ulegliśmy złudzeniu, że pewne kwestie można załatwić raz na zawsze – odpowiada Piotr Gruszczyński, dramaturg Nowego Teatru. Podaje przykład „Aniołów w Ameryce". 13 lat po premierze wciąż słychać śmiech na widowni, słysząc zdanie: „a zrobił to wszystko nasz prezydent". – Wydaje się, że powinniśmy rozpocząć tę pracę na nowo – wnioskuje dramaturg. Nie zawęża przy tym problemu jedynie do Polski. Jak mówi, problemy finansowe mają instytucje w Belgii, a wyniki wyborów w wielu krajach, rozczarowują. – Choroba przenoszona drogą twitterową – oceniła Katarzyna Janowska.
Inną perspektywę na teatr ma reżyserka Magdalena Szpecht. – Kiedy słucham tych wypowiedzi, to coś każe mi myśleć o pozytywach. O prawach kobiet, dyskusji wobec elitarności kultury. Dziś jesteśmy zmuszeni do rewizji poglądów. Dotyczy to także kwestii kultury. Trudno dziś wyznaczyć granicę między kulturą wysoką i niską. Trudno wydawać ogólne sądy na temat społeczeństwa – zauważa. – Z perspektywy młodej artystki nie mam potrzeby wydawania określonych sądów. Każdy reżyser próbuje budować wspólnotę na swój sposób. Zachodzi wiele pozytywnych zmian. Potrzebujemy teatru nieprzemocowego – podkreśliła, zmieniając ton drugiej części debaty.
Reprezentantem środowiska aktorskiego był Michał Opaliński, związany z Teatrem Polskim Krzysztofa Mieszkowskiego. Dziś, mimo że został przywrócony do pracy po zwolnieniu przez Cezarego Morawskiego, bliżej mu do kierunku w którym zmierza Teatr Polski w Podziemiu. – Jako ponad 40-letni człowiek załapałem się na dwie rzeczywistości. Jestem pokoleniem transformacji. Na swoim organizmie czuję ją już po raz drugi i nie jestem na to przygotowany – podkreślał.
Gesty z ław sejmowych przenikają do teatru
Przełomowym momentem dla Teatru Polskiego w Podziemiu był performans w reż. Łukasza Twarkowskiego. Jego scenariusz mieścił w sobie monologi ze spektakli, które decyzją dyrektora Cezarego Morawskiego zostały ściągnięte z afisza. Tamtego dnia do Hali Stulecia, a był to Wielki Czwartek, przyszło pół tysiąca osób. Dla aktorów Podziemia było wtedy jasne, że tu i teraz rodzi się nowe działanie, choć na zupełnie nieznanych warunkach. Wrocław o nich nie zapomniał.
Michał Opaliński: – Nie mamy wsparcia instytucji, jedynie pomoc prezydenta Jacka Sutryka. Jesteśmy instytucją ludzką. To przedziwne zjawisko. Tworzymy nowy repertuar. Mamy w tym więcej zadań niż przygotowanie roli. Musimy zorganizować sprzątaczkę, garderobianą i inne niezbędne rzeczy do tego, aby spektakl mógł się odbyć – tłumaczył.
Mimo braku środków, podkreśla: – Nie jesteśmy OFF-em. Tworzymy duże spektakle, które zasługują na każdą dużą scenę, jaką znamy. Nasze marzenie jest w kontynuacji. To trudne, ale nie niemożliwe.
Kazus Teatru Polskiego, to tylko jeden z wielu przykładów na próbę podporządkowania sobie instytucji kultury. Katarzyna Janowska: – Dziś z ław sejmowych obserwujemy gesty, które przenikają do teatru. W sobotę w spektaklu „Rodzeństwo" w Teatrze Starym w Krakowie, jeden z aktów wykonał gest posłanki Lichockiej. Gdy w spektaklu Macieja Englerta pojawiło się hasło Wolne Sądy, publiczność żywo reagowała. Rzeczywistość przenika do teatru – podkreślała.
Czy teatr potrzebuje instytucji?
Trudność w podejmowaniu tematów politycznych powoduje podmiot organizatora. Pytanie, czy jest inny pomysł na to niż ten, który znamy. Maciej Englert, dyrektor Teatru Współczesnego w Warszawie, reżyser i prezes Unii Polskich Teatrów. – Teatr Polski we Wrocławiu, wobec braku pomysłu, stał się niestety ofiarą. Jesteśmy po szamotanie. Wojna teatralna się kończy, istnieje wojna artystyczna. Jeśli będziemy się szanować w inności, to nic się nie stanie. Jeśli będzie inaczej, to znaczy, że mamy zdeklarowane poglądy i dzielimy się na pół. Dziś młode pokolenie, aktorzy, reżyserzy, mają inną perspektywę. Teatr powinien dawać nadzieję, że świat się ułoży w porządek. O tym, czy jesteśmy dziś na Titanicu dowiedzą się kolejne pokolenia – konstatował.
Tu głos w dyskusji zabrała wybitna teatrolożka prof. Anna Kuligowska-Korzeniewska. – Credo Jaracza, który stworzył teatr na Powiślu, brzmiało: „chcę w tym miejscu, nie zważając na charakter publiczności, prowadzić teatr żywy, aktualny i pożyteczny" – przypomniała, po czym rozwinęła każde z tych haseł.
Przykładem teatru żywego była scena z zakrwawioną suknią w „Halce" Mariusza Trelińskiego, gdzie jeszcze kilka lat temu podobny zabieg w operze Natalii Korczakowskiej wzbudził konsternację na widowni. Aktualność teatru pani profesor zobaczyła w Teatrze Lalka, gdzie podczas spektaklu „Król Maciuś I" odbyła się sonda wśród publiczności dziecięcej. Na pytanie „czego pragniesz?" jeden z chłopców odpowiedział: „żeby nie było wojny". A czego jeszcze, dopytała pani profesor. „Żeby rodzice mnie nie bili". Przykładem pożyteczności natomiast jest dla niej spektakl „Jak ocalić świat na małej scenie?" Teatru Powszechnego w Warszawie. – W czasach przełomu teatr staje się trybuną. To interesuje mnie najbardziej – dodała.
Wywołany do odpowiedzi Paweł Sztarbowski, kontynuując wątek, przywołał przykład amerykańskiego badacza, którzy użył terminu „użytecznej fikcji". – Pani profesor dotknęła tematu, który jest dużym wyzwaniem, który przyszedł do mnie w tym momencie, na skutek nieustannie podnoszącego się poziomu wody, który obserwujemy za nami – zauważył. Rzeczywiście, basen scenografii spektaklu „Historia przemocy" w reż. Eweliny Marciniak stopniowo wypełniał się wodą. To mimochodem wywołało temat zagrożeń w skali makro.
Błysk w oczach młodych ludzi
– Mówimy, „ekologia jest ideologią". Kościół boi się ekologii, nazywa ją Antychrystem. Idea, która przychodzi z koniecznością, daje nadzieję, że ludzie zaczną w coś wierzyć. Ekologia to jest nowy Bóg. To jest nowa religia. Fala naszego obudzenia się na rzeczywistości globalne. O tym śpiewał w „Imagine" John Lennon. Widzę w oczach młodych ludzi błysk, którego dawno nie widziałem – podkreślał Krystian Lupa.
W dyskusji temat artysta vs. rzeczywistość powrócił raz jeszcze. Agnieszka Glińska, reżyserka, była dyrektor Teatru Studio: – Jak pracowałam u pana Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym, pod koniec lat 90., dyrektor poszedł wtedy do mnie i powiedział, „dobrze, dobrze pani robi ten teatr. Tylko niech pani zacznie czytać gazety" – wspomniała, po czym odwróciła głowę w jego stronę. Traf chciał, że siedzieli akurat obok siebie. – Bardzo dobrze to pamiętam, bo zaczęłam czytać gazety. I żałuję. Co ja mogę dać w kontekście tego, co się dzieje? To pytanie mnie przerasta. Trudno mi na nie znaleźć odpowiedź. Czym byłby dziś teatr, który tworzyłam zanim zaczęłam czytać gazety? Pytaniem o egzystencję. O człowieka – przyznała.
Dużą wiarę pokłada w młode pokolenie twórców. Tu ukłon w stronę reżyserki: – Ja bardzo wierzę w Magdę Szpecht i w to, co mówi. Kilka lat temu zobaczyłam jej pierwszy spektakl w krakowskim MOS-ie. Fakt tego, że jest kobietą i to w jaki sposób myśli, komunikuje się z widzami napawa mnie optymizmem. Myślę, że młode pokolenie wie lepiej, co zrobić z tym światem niż my – dodała Agnieszka Glińska.
Dekompozycja wartości
Platformy multimedialne, milionowe akcje marketingowe na seriale i filmy. Co na to Teatr? Jakie szanse widzą dla niego twórcy? Maciej Englert: – Teatr to pewna potrzeba. Nie skasują jej nawet smartfony. Jerzy Kreczmar mówił, że „teatr powstaje z rozmów". Problem w tym, że dziś monologujemy, zamiast rozmawiać – dodał.
W podobnym tonie wypowiadał się reżyser i dyrektor Łaźni Nowej Bartosz Szydłowski: – Teatr jest po to, żeby marzenia rozbudzać w ludziach. To są dwie perspektywy. Artysty, która jest wciąż autentyczny w procesie własnym i realizuje się w bardzo indywidualnym kierunku. Druga dotyczy instytucji. Symbol „fucka" pełzał dużo wcześniej, w przeróżnych formach. Mam wrażenie dekompozycji wartości – przyznał.
Spotkanie podsumował Krystian Lupa: – Teatr jest partycypacją w rytuale grupy ludzkiej. Przychodzimy do przeżycia quasi religijnego, gdzie jedna grupa ludzka obcuje z drugą i wynosi z tego siłę religijną. Słowem jak najbardziej na miejscu będzie: katharsis.
Po spotkaniu Lupa udał się na Dużą Scenę Teatru Powszechnego w Łodzi, by doglądać montażu scenografii. W tym tygodniu na Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych odbędą się Pokazy Mistrzowskie spektaklu „Capri – wyspa uciekinierów". Przedstawienia zaplanowano na godz. 19., 20 i 21 lutego.