Teatr w czasach kryzysu

12. Wakacyjny Przegląd Przedstawień w Chorzowie

O kształcie kultury europejskiej w epoce nowożytnej w dużym stopniu zadecydowały dwa przełomy: oświeceniowo-romantyczny oraz modernistyczny. Źródłem i praprzyczyną każdego z nich był całkowity kryzys światopoglądowy, który rodził się w momencie, gdy filozofia, idee, ład społeczny przestawały odpowiadać rzeczywistości; siły zachowawcze słabły, zaś w konsekwencji dochodziło do zmiany kulturowego paradygmatu

Jeśli zawierzyć Reinhardowi Koselleckowi, przezwyciężenie kryzysu jest możliwe dzięki postępowi, a sam kryzys – oznaką postępu.

Oba przełomy, zostały już skrupulatnie opisane, przebadane i zaklasyfikowane przez nieprzeliczone zastępy niestrudzonych badaczy. Względnie obiektywną systematyzację umożliwia spory dystans czasowy – dana epoka zaczyna przypominać wzorzystą tkaninę utkaną z nitek poszczególnych zjawisk. Natomiast sporych trudności nastręcza analizowanie procesów dziejących się tu i teraz, procesów rodzących się z dnia na dzień na oczach zaskoczonego tłumu. Niewielu jest takich, którzy niczym Pielgrzym ze Stepów akermańskich potrafią spojrzeć „przez świata szczeliny”.

Oceny współczesnych mogą różnić się od siebie nawet diametralnie, a wnioski ogólne i tak sformułują potomni. Oni odpowiedzą na pytanie, czy koniec XX i początek XXI wieku są czasem trzeciego wielkiego kryzysu czy też nie. Jednak gdyby teraz zinterpretować rozmaite symptomy, nie uzurpując sobie praw do absolutnej nieomylności i pewności sądu, należałoby stwierdzić, że tak, żyjemy w epoce kryzysu: gospodarczego, obyczajowego, kulturalnego, który przynosi nie do końca uświadamiane uczucie zagrożenia, tkwiące jak cierń w umyśle świadomej jednostki.

Argumentów na poparcie tej dotkliwie pesymistycznej i przygnębiającej tezy dostarcza praktyka artystyczna sygnowana nazwiskami Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego. Kolejne spektakle elektryzują krytyków – jedni wypowiadają się o tej dramaturgii, pisząc na kolanach, inni natomiast wręczają jej wilczy bilet i kategorycznie odmawiają prawa do przebywania w świecie kultury wysokiej. Przykładem takiej bitwy na pióra był spór Macieja Nowaka z Jackiem Wakarem dotyczącym nie tyle wartości artystycznych (lub ich braku), lecz kształtu nowego teatru, a wręcz samych fundamentów jego istnienia.

Jedni Strzępkę i Demirskiego kochają, inni konsekwentnie zwalczają ten niepokorny duet. Nie ulega jednak wątpliwości, że tego, co robią, nie można zbyć milczeniem albo niecierpliwym machnięciem ręką.  Abstrahując od czysto estetycznych sporów wałbrzyscy twórcy poddają pod dyskusję kluczowe kwestie, godzą zarówno w układ społeczny, jak i w filozofię sztuki. Dotychczasowe schematy przestały bowiem wystarczać. Coś się zmieniło w naszej mentalności. Na horyzoncie majaczy nowy kryzys; Znawca sztuki współczesnej profesor Grzegorz Dziamski dowodzi, że takie wstrząsy są dla cywilizacji zbawienne, ponieważ „ostrzegają przed grożącym niebezpieczeństwem, zmuszają podmiot do oceny sytuacji i wyboru środków działania” (cyt. za: G. Dziamskim: Postmodernizm wobec kryzysu estetyki współczesnej). Strzępka i Demirski mienią się wyrazicielami świadomości kryzysowej przełomu wieków. Dotyka ona warstwy ideowej oraz formalnej spektakli. Należałoby jednak każdą z nich potraktować odrębnie, ponieważ odnoszą się one do różnych obszarów współczesnej cywilizacji i kultury, a scala je właśnie tylekroć przywoływane już pojęcie kryzysu.

Monika Strzępka (ur. 1976) oraz Paweł Demirski (ur. 1979) są pokoleniem, które dojrzewało wraz z demokracją w Polsce.

Duet ten jest daleki od hurraoptymistycznego apoteozowania aktualnej sytuacji społecznej. Wręcz przeciwnie – starają się pokazać problemy, które są zamiatane pod dywan w atmosferze ogólnego samozadowolenia, jakie dominuje w Europie. Wprawdzie nad Starym Kontynentem nie krąży już widmo realnego konfliktu zbrojnego, totalitaryzmu ani innego zagrożenia politycznego, jednak niebezpieczeństwo czai się gdzie indziej: w utożsamieniu postępu tylko ze wzrostem PKB, zagładzie wartości, mierzeniu szczęścia jednostki ilością posiadanych przedmiotów materialnych, wprzęgnięciu człowieka w gospodarczy kierat ze szkodą dla jego indywidualności. Prawdziwym zagrożeniem staje się utrata tożsamości, miejsca we wszechświecie, kosmicznego sensu. Głos samotnej jednostki, która sprzeciwia się odbieraniu jej własnej podmiotowości, jest zagłuszany przez specjalistów od propagandy sukcesu.

Stąd w sztukach Strzępki i Demirskiego nie pojawiają się kukły wypchane wzniosłymi myślami, lecz ludzie z krwi i kości, tacy, których można spotkać w autobusie albo w urzędzie. Są groteskowi, śmieszni, czasami wręcz skretyniali. W „Diamentach to węgiel, który wziął się do roboty” widzimy uwspółcześnioną wersję wujaszka Wani z dramatu Czechowa. W „Był sobie Polak Polak Polak i diabeł” otrzymujemy wybuchową mieszankę kilku reprezentatywnych osobowości: pojawia się zarówno biskup w purpurze, jak i osiedlowy dres; gderliwa baba ze wsi zabitej dechami obok młodej gwiazdy piosenki. Postaci są wynaturzone oraz skarykaturowane, a jednocześnie boleśnie prawdziwe. Język, którym się posługują, przylega do nich równie mocno jak ubranie. Trudno dopatrzyć się w nich jakichkolwiek rysów heroicznych czy szlachetnych, dużo bardziej drażnią swoją zwyczajnością.

Strzępka i Demirski bezceremonialnie dekonstruują rzeczywistość, dokopując się aż do fundamentów. Wyraźnie nie zgadzają się z dążeniem do utrzymania dotychczasowego status quo, z działaniami firmowanymi przez wszelkiej maści konserwatywne obozy, z ich systemami wartości, które są przedstawiane w kategoriach jedynego słusznego światopoglądu. Dlatego ostrze krytyki zostaje skierowane we wszystkie siły determinujące człowieka wbrew jego woli, tylko na mocy odgórnie narzuconej tradycji tudzież z woli elit, które mogą projektować rzeczywistość społeczną według własnego uznania.

Z charakterystyczną dla młodych twórców wszystkich epok żarliwością atakują doktrynę neoliberalną („Diamenty…), historię („Niech żyje wojna!!!), kulturę wysoką oraz artystów („Był sobie Andrzej Andrzej Andrzej i Andrzej”), polityków, księży, urzędników („Był sobie Polak…”). To są czynniki, które kształtują myślenie człowieka wbrew jego woli, ograniczają go i wtłaczają w określoną formę. Problem w tym, że Strzępka i Demirski, walcząc z wykreowaną ideologią, tak naprawdę sami wpadają w pułapkę indoktrynacji – w miejsce jednego skompromitowanego systemu podsuwają drugi: własny.

Bohaterowie na scenie krytykują, wytykają, złorzeczą, płaczą, wrzeszczą, a jednocześnie nie mają pomysłu, jak stworzyć nowy, wspaniały świat, gdzie jednostka mogłaby istnieć całkowicie wyzwolona ze wszelkich więzów.

Spektakle te skażone są piętnem tragizmu, gdyż tak naprawdę nie ma sposobu, by zmienić rzeczywistość; nie ma nawet tych ochłapów nadziei, które dekadentom z końca XIX stulecia dawała ucieczka w filozofię, sztukę, narkotyki i alkohol. Strzępka i Demirski skrycie tęsknią za nowym buntem mas – jednak kto mógłby go wszcząć? Skompromitowani inteligenci? Wyjałowieni artyści? Wystrojone modelki? Kibice ze stadionów? Nie da się wskazać grupy zdolnej dokonać rewolty. Inna rzecz, że gdyby utopia wałbrzyskich twórców urzeczywistniła się naprawdę, człowiek musiałby żyć na spalonej ziemi. Powstaje więc dramatyczny konflikt między jednostką zdominowaną przez narzucone wzorce myślowe a jednostką pozbawioną wszelkich punktów odniesienia, norm, wartości.

Współczesne społeczeństwo doszło do ściany, której nijak nie da się zburzyć ani przeskoczyć. Można tylko szargać świętości i demontować schematy, aby umysł nigdy nie zaznał spokoju. Akceptowanie rzeczywistości w jej ustalonym kształcie jest zwyczajnie wygodne, zdejmuje z jednostki niemiły obowiązek brania odpowiedzialności za siebie, społeczeństwo i świat.

Tak mniej więcej rysuje się kryzys zaszyfrowany w warstwie ideowej poszczególnych spektakli. Jednak znacznie ważniejsza wydaje się rewolta na polu artystycznym. Strzępka i Demirski uwypuklają kryzys sztuki współczesnej, infekujący samo jej pojęcie, cele i funkcje. Na Zachodzie spór o kształt nowej sztuki toczy się od początku XX wieku. W okopach usadowili się kolejno żołnierze modernizmu, awangardy, neoawangardy, wreszcie postmodernizmu (przy czym czasem trudno się połapać w poszczególnych formacjach różnie klasyfikowanych i ocenianych przez naukowców z różnych szkół). W Polsce ten ferment intelektualny nie był możliwy dopóki literatura i teatr nie wyrwały się z czułych ramion ideologii oraz nie zarzuciły obowiązku pokrzepiania serc. Emancypacja sztuki nastąpiła dopiero po 1989 roku, w związku z czym zjawiska dobrze zakorzenione w myśli zachodniej (anty)estetyki - nas uderzają nowością i odkrywczością.

Oglądając spektakle Strzępki oraz Demirskiego, wydaje się, że dla tych twórców pojęcia i metody wypracowane w ramach typowego, klasycznego teatru (w potocznym rozumieniu) zwyczajnie przestały być wystarczające. Cała dotychczasowa sztuka jest zbiorem pustych konwencji, schematów, gotowych rozwiązań, której twórcy żywią niewzruszone przekonanie, że poprzez kolejne dzieła zbliżają się do platońskiej triady (prawda, dobro i piękno).

Dlatego wałbrzyski duet umiejętnie podważa reguły dramatycznej komunikacji, pokazuje, że nie istnieje język, w którym można by wypowiedzieć prawdę absolutną o człowieku. Tym samym Strzępka i Demirski, podobnie jak inni młodzi dramaturdzy, a także twórcy filmu i literatury, grawitują w stronę postmodernizmu, który dopiero wkracza na polskie salony kultury.

Rówiesnik Demirskiego, Paweł Dobrowolski w artykule Postmodernistyczne bzdury? (Teatr-pismo), analizując szerszy kontekst, stwierdza, że współczesny „teatr zaczął negować własną referencyjność i zamienił się w zdarzenie. Jednostkowość zdarzenia, które każdorazowo ustanawia dla siebie własne ramy interpretacyjne, kwestionuje nie tylko semiologiczne metody opisu tekstu, ale także przeświadczenie o mimetycznym charakterze literatury czy teatru”. O spektaklach Strzępki i Demirskiego trudno powiedzieć, że respektują zasady mimesis czy to w ujęciu Arystotelesowskim, czy Taine’owskim. Występujący aktorzy konsekwentnie rozbijają iluzję. W „Diamentach…” Wujaszek Wania obwieszcza publiczności, że doskonale zna zakończenie sztuki oraz komentuje rozwiązania fabularne skonstruowane przez Czechowa. W „Był sobie Polak…” bohaterowie dyskutują o gażach, jakie dostaną za występ, a także burzą się przeciwko dyrekcji teatru. Widzowi bezustannie przypomina się, gdzie się znajduje i w jakim celu.

Twórcy z Wałbrzycha programowo rezygnują z uchwycenia jakiegokolwiek sensu uniwersalnego, ponieważ w epoce, gdy następuje całkowity rozpad podmiotu postrzegającego świat, taki sens zwyczajnie nie istnieje. Podobnie jak harmonijne, stabilne struktury. Stąd spektakle cechuje fragmentaryczność, nieciągłość zdarzeń. Nie ma mowy zarówno o linearności, jak i spójności czasowej czy przestrzennej. W „Niech żyje wojna!!!” reżyserka swobodnie żongluje perspektywą temporalną: sytuacje dzieją się w sierpniu ’44, w roku 1968 oraz 2010 i trudno dostrzec jakiś czynnik spajający. Podobnie z kreacjami aktorskimi – Marcin Pempuś gra Stanisława Mikołajczyka, po czym znienacka przedzierzga się w Olgierda i Czereśniaka z „Czterech pancernych i psa”. Panuje chaos, bałagan, spektakle wydają się jakby niedopracowane i jakby improwizowane.
Ten teatr żywi się dysharmonią. Uderza w nim również swoisty eklektyzm zastosowanych form, które wzajemnie do siebie nie przystają. Demirski określił „Był sobie Polak…” jako bulwarówkę polityczną, tymczasem sztuka stanowi połączenie taniego kabaretu i monodramu scenicznego, parodii i pastiszu; garściami czerpie z gatunków publicystycznych. Zostały wymieszane różne style oraz poetyki, wywodzące się zarówno z kultury wysokiej, jak i popularnej.

Strzępka i Demirski traktują dotychczasową kulturę w kategoriach śmietnika, na którym znalazły się wszelkie dotychczasowe dzieła, konwencje, motywy. I czerpią z niego zupełnie swobodnie, podejmując różnorakie gry intertekstualne. W „Był sobie Andrzej…” odtworzono niemalże wiernie kultową scenę z Człowieka z marmuru, sam spektakl zaś był polemiką z kształtem polskiej kinematografii. "Diamenty…", których podtytuł brzmi „after Czechow”, dokonuje się absorpcji dramatu rosyjskiego twórcy, wydobywając z niego nowe treści na tle współczesnych realiów. Natomiast sztuka „Niech żyje wojna!!!” została pomyślana jako alternatywna adaptacja powieści Czterej pancerni i pies. W tymże spektaklu Janek oraz Olgierd przerzucają się cytatami z poezji Herberta i Miłosza.

Sztuka postmodernistyczna odcina się od twórczości zaangażowanej, twórczości, która powinna mieć uniwersalne przesłanie, eksponując jej ludyczny charakter. Wszystko powinno być grą, zabawą i nie należy doszukiwać się w niej drugiego dna. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Strzępka i Demirski również kładą nacisk na dostarczanie widzowi hedonistycznej przyjemności – sytuacje oraz wypowiedzi aktorów wywołują wśród publiczności salwy śmiechu; nie boją się rynsztokowego słownictwa oraz żartów na poziomie pijaczków spod budki z piwem. Nawet wtedy, gdy mowa o rzeczach obiektywnie ważnych. Dominuje czarny humor. Dlatego można dopatrzyć się pewnej sprzeczności między ludycznym charakterem spektakli a koncepcją teatru zaangażowanego, którego rzecznikami są wałbrzyscy twórcy.

Co ciekawe, spektakle Strzępki i Demirskiego mogą razić (i zazwyczaj rażą) formą, sposobem zorganizowania przestrzeni scenicznej, treściami tracącymi niewybrednym populizmem. Jednak prawdziwa wartość tych przedstawień ujawnia się w sferze „meta”. Sztuka pełni podrzędną funkcję; dużo bardziej interesujące są dyskusje krytyczne o samych spektaklach. Uczestnicy dyskursu krytycznego namiętnie roztrząsają postawione problemy, często nie przywiązując wagi do oceny samej formy czy historii. Można w tym wypadku zaryzykować porównanie między teatrem Strzępki i Demirskiego a praktyką artystyczną, związaną z pojawieniem się ready-mades: to „sztuka dla umysłu (a nie jak wcześniej: dla oka), sztuka przenosząca punkt ciężkości z formy na znaczenie, z wyglądów na idee” (cyt. za: G. Dziamskim).

Można się oburzać, że teatr idzie w złą stronę. Można kręcić głową z dezaprobatą, że młodzi artyści wywracają do góry nogami wszystkie normy i kanony. Trudno jednak nie dostrzec wagi zjawiska – owa para twórców to tylko jeden „elementów” tworzących nową formułę teatru. Wypracowali jednak swój indywidualny, rozpoznawalny styl artystyczny, który trudno pomylić z innym. Szkoda tylko, że utknęli w martwym punkcie: po obejrzeniu kilku spektakli uderza szablonowość pomysłów, wykorzystywanie tych samych, nieustannie zużywających się chwytów. Przecież w tym przypadku eksperymenty są jak najbardziej zalecane, właściwie konieczne, wręcz niezbędne, ponieważ ich teatr jest na nie skazany. Jeśli oczywiście Strzępka i Demirski po ucichnięciu medialnego szumu nie chcą popaść w zapomnienie.

12. Wakacyjny Przegląd Przedstawień w Chorzowie: Autor Paweł Demirski, reżyseria Monika Strzępka, Teatr Dramatyczny im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu
„Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej”
„Diament to węgiel, który wziął się do roboty”
„Był sobie Polak Polak Polak i diabeł”
„Niech żyje wojna!!!”
Teatr Rozrywki w Chorzowie: 30 lipca - 2 sierpnia 2010 r.

Monika Wycykał
Dziennik Teatralny Katowice
7 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Musical nieznany. Polskie inscenizacje musicalowe w latach 1961-1986
Wydawnictwo Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie
Grzegorz Lewandowski

Trailer tygodnia