Teatr z ducha muzyki świata

rozmowa z Jarosławem Fretem

Na koniec sezonu teatralnego rozmawiamy z Jarosławem Fretem, liderem Teatru ZAR, dyrektorem Instytutu im. Jerzego Grotowskiego

Krzysztof Kucharski: W Studiu na Grobli, nowej siedzibie Instytutu im. Jerzego Grotowskiego, oglądaliśmy na koniec sezonu spektakl Anhelli. Wołanie [na zdjęciu], który premierę miał w kościele St. Gilles w ramach prezentacji w Barbican Center w Londynie. To trzecia część tryptyku Ewangelie dzieciństwa. 

Jarosław Fret: W Londynie po raz pierwszy pokazaliśmy cały nasz tryptyk i tam też odbyła się premiera trzeciej jego części Anhelli. Wołanie inspirowanej poematem Juliusza Słowackiego. W żadnej mierze nie jest to próba inscenizowania tego poematu, ale jakby napisanie go na scenie, bo są tam oczywiście wątki i obrazy z Anhellego, za pomocą muzyki. Patrząc z perspektywy, jak zawsze w naszej pracy pierwsza była partytura muzyczna jako podstawowa linia strukturalna. Nie jest to jednak struktura zastygła, skostniała, szczególnie że pracujemy nad każdym spektaklem dość długo. Kilka z pieśni, które usłyszymy w Anhellim. Wołaniu, były z nami, czyli z całą międzynarodową grupą tworzącą Teatr ZAR, nawet od sześciu lat, ale nie mogły znaleźć swojego miejsca w teatralnym spełnieniu. Długo szukaliśmy dla nich kompozycyjnej i właśnie teatralnej ramy, która zaowocuje akcją, ruchem, obrazem i ułoży się na wzór poetyckiej narracji. 

W stworzonym przez Pana Teatrze ZAR czuje się żar. Największą jego siłą są emocje, które najmocniej działają na wyobraźnię widza. 

- To, co staramy się przez muzykę ukształtować, to jest właśnie wspólne, nasączone dźwiękami emocjonalne doświadczenie. Obustronnie odczuwalne spotkanie aktorów i widzów czy też po prostu dwóch grup ludzi, którzy stają naprzeciw siebie. Muzyka jest tu najlepszym kanałem, gdzie emocje znajdują silną podstawę i możliwość ruchu.

Właśnie, warto to rozszerzyć. Kreuje Pan teatr, który nie inspiruje się literaturą, dramatem, scenariuszem teatralnym czy pomysłem inscenizacyjnym, ale muzyką#8230; Co musi być w tej muzyce?

- Chcemy tworzyć nasze projekty jako twory całkowicie autonomiczne, i właśnie dlatego to nie teksty literackie są zaczynem naszych spektakli. Największą inspiracją jest rzeczywiście muzyka. Ale nie jest to jakakolwiek muzyka. Zwykle są to pieśni religijne, sakralne lub nawet liturgiczne. Na cały tryptyk składają się pieśni o korzeniach chrześcijańskich, z chrześcijańskiego Wschodu, z Gruzji, Armenii, ale także Grecji. Śpiewamy również pieśni z Sardynii czy Korsyki. Dla nas pieśni są jak starożytne teksty, choć zupełnie inna jest ich dziedzina i ludzka dynamika. My nie poszukujemy materiału, grzebiąc tylko w przepastnych archiwach, staramy się docierać do źródeł, poznajemy je w żywym kontakcie, w trakcie naszych wypraw i spotkań. Mogę o każdej pieśni powiedzieć, kiedy i od kogo pochodzi, gdzie i jak wielokrotnie spotykaliśmy się, żeby taką pieśń jako zespół przyswoić. Niektóre z nich mają dwutysiącletnią tradycję. Porwaliśmy się na to, by je uteatralnić.

Jak to się dzieje, nagrywacie te pieśni, zapisujecie nuty? 

- Oczywiście, że robimy nagrania, ale też wykorzystujemy wymyślane przez nas zapisy mające charakter muzycznych diagramów, bo dla takich pieśni jak swanskie polifonie z górnego Kaukazu, których nikt jeszcze nie zapisał, nasza europejska pięciolinia jest niewystarczająca. W tych pieśniach są odległości ćwierćtonowe i jeszcze mniejsze. Zapis jest dla nas jakby zajęciem po drodze, który potem umożliwia nam samodzielną pracę. Najważniejsze są jednak spotkania i wspólne śpiewanie podczas wypraw, ale też zapraszanie naszych nauczycieli tutaj do Wrocławia.

Dotknęliśmy wielu zakulisowych faktów, ale najlepiej skorzystać z okazji i samemu przeżyć spotkanie z żarem Zaru.

Krzysztof Kucharski
POLSKA Gazeta Wrocławska
1 lipca 2010
Portrety
Jarosław Fret

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...