Teatr z misją. O Teatrze Polskiego Radia i Teatrze Telewizji

pisze Anna Szymonik

Komunikat, jaki przekazała widzom TVP, decydując się na "powrót" Teatru emisją "Boskiej!", brzmiał: stawiamy na salonową farsę i artystyczny mainstream. Czy pójdzie dalej w tym kierunku i jakie będą efekty ratowania tonącego Teatru Telewizji - dziś jeszcze jest za wcześnie, żeby to oceniać - pisze Anna Szymonik

Od kilku lat twórcom festiwalu "Dwa Teatry" towarzyszy niepokój o dalszy los tego największego święta Teatru Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej. Nie inaczej było w czerwcu ubiegłego roku - jedenasta odsłona imprezy jeszcze nie dobiegła końca, a już słychać było głosy, że w 2012 roku "Dwa Teatry" mogą się nie odbyć. Główną przyczyną wątpliwości jest niezmiennie trwająca od lat niewesoła sytuacja Teatru Telewizji. Liczba produkcji teatralnych jest drastycznie ograniczana, emisja przesuwana na późne godziny wieczorne, co Telewizja Polska tłumaczy znikomą ściągalnością abonamentu i niską oglądalnością spektakli, a co za tym idzie - niższymi wpływami z reklam. Co roku więc rodzi się pytanie, czy TVP zdoła wyprodukować tyle spektakli, by można było zorganizować "Dwa Teatry", których osią jest konkurs premier roku poprzedzającego daną edycję festiwalu. Aby urządzić konkurs, nie wystarczą trzy premiery, a tyle zrealizowanych spektakli Teatr Telewizji miał jeszcze we wrześniu ubiegłego roku.

Losy "Dwóch Teatrów" to oczywiście nie jedyny i nie główny problem Teatru Telewizji, którego byt, ze względu na brak środków na kolejne premiery, od lat jest zagrożony. Realizacja jednego spektaklu kosztuje 500-600 tysięcy złotych. Niski budżet zmusza artystów do pracy w trudnych warunkach. "Zagraniczne stacje realizują takie widowiska, jakie produkuje Teatr Telewizji, w 20-25 dni zdjęciowych. My zapewniamy twórcom ledwie trzecią część tego czasu. To dla nich ekstremalny wysiłek umysłowy, artystyczny, logistyczny i wreszcie - czysto fizyczny. Nawet ten, kto zdolny jest wytrzymać tę próbę kondycyjnie, musi często rezygnować ze swoich ambitnych pomysłów artystycznych - po prostu nie ma na nie ani czasu, ani pieniędzy" - mówi Wanda Zwinogrodzka, kierownik artystyczny Teatru Telewizji.

Trzy premiery to stanowczo za mało, by mówić o żywej instytucji kultury. Jeżeli teatr nie jest w stanie pokazać chociaż jednego nowego spektaklu w miesiącu - umiera. Problemy finansowe grożą więc istnieniu samego Teatru, który w latach sześćdziesiątych produkował 200 premier rocznie, w którego historii zapisali się najwięksi artyści teatru i filmu. I co jakiś czas wywołują pytania o realizację misji przez media publiczne.

Powrót do przeszłości?

W poprzednim sezonie dramatyczna sytuacja Teatru Telewizji odbiła się w kraju szerokim echem. Pod koniec 2010 roku "Rzeczpospolita" wystosowała list otwarty, w którym protestowała przeciwko "marginalizowaniu miejsca Teatru Telewizji w telewizyjnym programie" oraz domagała się, "by za pieniądze z abonamentu w pierwszej kolejności powstawały produkcje teatralne, urzeczywistniając misję, do której zobowiązana jest TVP". Pod apelem ostatecznie podpisało się prawie 4,5 tysiąca sympatyków Teatru Telewizji. W związku z tak żywym odzewem jeszcze przed "Dwoma Teatrami" pojawiły się zapowiedzi wcześniejszych emisji spektakli od nowego sezonu. Projekt jesiennej ramówki przywracał Teatr Telewizji w poniedziałki o godzinie 20.20, prezes TVP Juliusz Braun deklarował "chęć powrotu do traktowania teatru jako kultury" i informował o rozmowach ze sponsorami, którzy mieliby objąć Teatr Telewizji mecenatem.

I rzeczywiście, jesień przyniosła wyraźny przełom. Spektakle Jedynki powróciły w poniedziałki o swej stałej porze, zwiększyła się liczba reklam kolejnych spektakli, zapowiedziano pierwszą od ponad pięćdziesięciu lat emisję spektaklu na żywo - i już w październiku otrąbiono sukces: Boską! w reżyserii Andrzeja Domalika z Krystyną Jandą w tytułowej roli obejrzało ponad 2,7 miliona widzów, podczas gdy górna granica oglądalności Teatru Telewizji lokuje się na poziomie 2-2,5 miliona.

Na frekwencyjny sukces Boskiej! złożyło się kilka czynników. Po pierwsze - z emisji spektaklu na żywo zrobiono medialne wydarzenie. Chwytliwe hasło "po raz pierwszy od ponad pięćdziesięciu lat", powtarzane w licznych zapowiedziach emisji, musiało wzbudzić szersze zainteresowanie, a ponadto sugerowało powrót do Teatru Telewizji z jego lepszych czasów. Magnesem byli również znani i uznani artyści - twórcy Boskiej!, a ciekawą, zaskakującą i obiecującą nowością - transmisja w Internecie, gdzie widzowie poza wersją reżyserską mieli do dyspozycji widok z trzech kamer. Wydarzenie miało swojego gospodarza, Macieja Orłosia, który podczas przerw prowadził rozmowy z zasiadającymi na widowni twórcami pamiętnych spektakli Teatru Telewizji, m.in. z Barbarą Borys-Damięcką, Olgą Lipińską, Andrzejem Wajdą czy Jerzym Gruzą, a także zakulisowe rozmowy z aktorami Boskiej!. Wróciło stare.

Wreszcie istotną rolę odegrał sam dobór spektaklu. Największą widownię do Teatru Telewizji przyciągają spektakle Sceny Faktu i komedie. Zmienił się klimat polityczny i nowy prezes postawił na te drugie. Niestety, choć już sama alternatywa nie jest zachwycająca. Sztuka Petera Quiltera to farsa oparta na biografii Florence Foster Jenkins, najgorszej śpiewaczki świata, która wymarzyła sobie, że zostanie operową diwą, i dzięki pieniądzom udało jej się to marzenie zrealizować. Kiepska farsa, trzeba dodać. I słaby spektakl, którego wybór, jak się wydaje, podyktowany był właśnie chęcią zwiększenia oglądalności. W efekcie władze TVP mogły pokazać szerokiej publiczności, że dotrzymują słowa i przywracają Teatrowi Telewizji należną mu rangę, co już na pierwszy rzut oka wydaje się bardzo wątpliwe.

Mariaż misji i komercji

Jedno trzeba Boskiej! przyznać - idealnie odmalowuje obraz dzisiejszej kultury i sytuację, w jakiej od dawna znajduje się telewizja publiczna. Ludzie przedkładają rozrywkę nad sztukę i masowo oglądają programy lekkie, zabawne, niewymagające większego wysiłku umysłowego, tak jak masowo przybywali na występy beztalencia Jenkins. W związku z tym kolejne władze TVP jak mantrę powtarzają, że im mniej pieniędzy z abonamentu (a z opłacaniem tegoż, jak wiadomo, Polacy mają poważny problem), tym więcej komercji w telewizji, a mniej misji. Prezes Braun, deklarując zamiar wyjścia z tego impasu, zdecydował się na znalezienie sponsora dla Teatru Telewizji (Boską! sponsorował bank Millennium), co musiało zaowocować mariażem misji i komercji, postawieniem raczej na zwiększenie oglądalności niż na jakość tego teatru.

Z drugiej strony jednak trudno polemizować z Wandą Zwinogrodzką, która twierdzi, że jednym z celów misji mediów publicznych jest upowszechnianie kultury i sztuki. Średnio Teatr Telewizji gromadzi przed telewizorami około 1 miliona widzów, a może się starać o dwa razy więcej. "2-2,5 miliona - tylu widzów potencjalnie może zyskać spektakl telewizyjny. I tylu powinien starać się zainteresować, bo jeśli się o to nie stara, marnuje potencjał tej sceny. Ona istnieje po to, by wciągnąć w orbitę Melpomeny ludzi, którzy tradycyjną drogą tam nie trafiają albo trafiają rzadko, na przykład z racji miejsca zamieszkania. Im ich więcej, tym lepiej. Żeby ich przyciągnąć, repertuar powinien być urozmaicony, nawet eklektyczny. Eklektyzm bywa wadą w teatrze dramatycznym, ale nie w Teatrze Telewizji, bo rolą tej sceny jest upowszechnianie kultury teatralnej w jej najrozmaitszych przejawach" - mówi Zwinogrodzka.

Może to i piękna misja, dobrze by jednak było, gdyby starania o zwiększenie oglądalności nie zdominowały działań związanych z przywracaniem Teatru Telewizji do życia. Komunikat, jaki przekazała widzom TVP, decydując się na "powrót" Teatru emisją Boskiej!, brzmiał: stawiamy na salonową farsę i artystyczny mainstream. Czy pójdzie dalej w tym kierunku i jakie będą efekty ratowania tonącego Teatru Telewizji - dziś jeszcze jest za wcześnie, żeby to oceniać. Oby tylko z końcem sezonu nie przypomniały nam się słowa Florence Jenkins: "Ludzie mogą mówić, że nie umiem śpiewać, ale nikt nigdy nie powie, że nie śpiewałam".

Wielcy, młodzi i ci znikąd

O ile Teatr Telewizji z trudem realizuje dziesięć premier rocznie, o tyle druga największa polska scena - Teatr Polskiego Radia - produkuje ich rocznie około 120. Wszystkie słuchowiska Teatru Polskiego Radia trafiają na antenę, docierając do 300-600 tysięcy słuchaczy. Koszt wyprodukowania jednego to 10 tysięcy złotych, a więc nieporównywalnie mniej niż w przypadku spektaklu Teatru Telewizji. Wydawałoby się, że to dość komfortowa sytuacja, jednak Janusz Kukuła, główny reżyser i dyrektor Teatru Polskiego Radia, temu zaprzecza. "Odczuwam ogromne zażenowanie, kiedy przychodzi do wypłat honorariów aktorom" - mówi. A aktorzy, jak twierdzi, przychodzą tu z miłości do tego miejsca. Utarło się zresztą powiedzenie, że Teatrowi Polskiego Radia się nie odmawia. Przychodzą zatem od lat ci wielcy i znani, ale też młodzi zdolni, którzy chcą się sprawdzić w pracy przy mikrofonie, "okrutniejszym narzędziu elektronicznym od kamery, bo nie pozwala aktorowi źle grać, natychmiast obnaża kłamstwo". "Młodzi najpierw biorą udział w tzw. gwarach, bardzo trudnych scenach zbiorowych - opowiada dyrektor Kukuła. - Nie mówię z najmniejszym nawet cieniem lekceważenia o tej części naszej pracy, bo ona czasami decyduje o całym utworze. Wyobraźmy sobie na przykład, że realizujemy Wojnę i pokój i jest scena, kiedy Andrzej Bołkoński leży w lazarecie. W tle muszą być głosy cierpiących żołnierzy. Tylko na pierwszym planie Natasza z nim rozmawia. I choćby nie wiem jak pięknie Natasza kochała Bołkońskiego, a on ją, to jeżeli będzie źle nagrane tło, te gwary, to cała scena będzie bez sensu".

Młodzi nie tylko dla teatru grają, ale też reżyserują i piszą. Przykładem choćby Krzysztof Czeczot, laureat nagrody za reżyserię słuchowiska Dublin. One way według własnego scenariusza na VIII "Dwóch Teatrach" oraz Grand Prix podczas X edycji festiwalu za słuchowisko Jeszcze się spotkamy młodsi (nagroda za reżyserię i scenariusz oryginalny). Teatr Polskiego Radia realizuje także sztuki finalistów Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Wielu młodych dramaturgów pisze później już specjalnie dla "teatru wyobraźni". Pojawiają się tu też twórcy zupełnie nieznani, którzy przysyłają teksty do Teatru Polskiego Radia, gdyż, jak podkreśla Kukuła, "każdy dobry tekst zostanie tu zrealizowany". I wreszcie - debiutują nieco starsi, ci uznani, nie tylko jako autorzy. Janusz Głowacki, którego twórczość również trafiła na antenę, dwukrotnie reżyserował tu swoje teksty i został laureatem nagrody Teatru Polskiego Radia za debiut reżyserski.

Cud za zamkniętymi drzwiami

W Teatrze Polskiego Radia można godzinami słuchać opowieści o planach, pomysłach, twórcach, także anegdot i wspomnień. To miejsce, w którym mimo odczuwalnego ograniczonego budżetu niezwykle dużo się dzieje. A jednak można odnieść wrażenie, że wszystko to dzieje się gdzieś na uboczu, za zamkniętymi drzwiami. "Tak, mamy problem z informacją i staramy się to naprawić - mówi Kukuła. - Nigdzie nie jest drukowany program radiowy, nie mamy ani recenzji, ani omówień słuchowisk. W tej chwili właściwie najwięcej czasu antenowego, omówień i reklam pojawia się w sztandarowym programie, czyli w Jedynce. W Trójce przed każdym utworem Barbara Marcinik prowadzi ośmiominutową rozmowę albo z reżyserem, albo z autorem. Reklama jest dość skąpa".

Dyrektor jest jednak zadowolony z odbioru Teatru Polskiego Radia. "Nie cierpimy z powodu braku słuchaczy, słucha nas przecież pół miliona ludzi" - twierdzi. Nigdy też nie spotkał się z zarzutami niskiej słuchalności ze strony dyrektorów programowych czy zarządu, nie musiał "osiągać jakichś słupków". Nikt też nie ingeruje w repertuar Teatru Polskiego Radia. Nieco inaczej niż w TVP, gdzie redakcja Teatru Telewizji przygotowuje ofertę dla Programu 1, z której dyrekcja Jedynki wybiera do realizacji te spektakle, które jej najbardziej odpowiadają - pod względem artystycznym, programowym i finansowym, a także te rokujące wysoką oglądalność.

Nie chodzi oczywiście o porównania - porównać teatru telewizyjnego z radiowym się nie da, pod żadnym względem - formalnym, odbiorczym, finansowym. Problem w tym, że teatralna sztuka radiowa przez wielu uważana jest dzisiaj za anachronizm, a Teatr Polskiego Radia raczej słabo stara się to zmienić. Paweł Sztarbowski, laureat Grand Prix ubiegłorocznych "Dwóch Teatrów" za tekst słuchowiska Somosierra, w 2009 roku w felietonie dla e-teatru tak wspominał swój pierwszy kontakt ze studiem nagrań: "Okazało się, że to, co na zewnątrz wygląda mało efektownie, bo o teatrze radiowym niewiele się pisze i mówi, a krytycy właściwie nie śledzą jego działań, od środka jest fascynujące. To idealny obraz cudu w teatrze, czyli obraz tego, jak z niczego zrobić coś mocą dźwiękowej wyobraźni i, przede wszystkim, aktorskiego zaangażowania". Cieszy entuzjazm debiutującego w radiu autora, warto jednak pamiętać, że estetyka słuchowiska podlega dziś na świecie wielu zmianom, czego nasz teatr radiowy jednak nie zauważa.

Kolejny problem to brak odpowiednich działań informacyjnych i marketingowych, które sprawiłyby, że magia teatru wyobraźni, o którym opowiadają jego twórcy, rozlałaby się na szerszy krąg radiowych odbiorców. Czy słuchowiska na powrót staną się modne? Czy zawojują audiobooki i Internet? Nad tym podobno Teatr Polskiego Radia pracuje, miejmy nadzieję, że wkrótce będzie widać tego wyraźne efekty.

Teatr za 1 grosz

Wiadomo już, że "Dwa Teatry" w tym roku jednak się odbędą. Wyjątkowo w maju - ze względu na Euro 2012. Pod koniec listopada odbyło się inauguracyjne posiedzenie komitetu organizacyjnego festiwalu. Organizatorzy zapowiadają nowość: krótki, pozakonkursowy przegląd spektakli i słuchowisk brytyjskiego nadawcy publicznego - BBC. Końca kłopotów finansowych teatrów antenowych na razie jednak nie widać i pewnie w maju w Sopocie znów pojawią się pytania o przyszłość festiwalu.

Telewizja Polska i Polskie Radio ratunek dla swych scen teatralnych widzą w uregulowaniu zasad finansowania ze środków publicznych. Od jakiegoś czasu prowadzą kampanię mającą skłonić Polaków do opłacania abonamentu radiowo-telewizyjnego, ostatnio coraz ostrzejszą, pod hasłem "Polska numerem 1 w niepłaceniu abonamentu". Jest o co powalczyć, Polacy mają już ponad 2 miliardy abonamentowego długu.

W kampanię tę włączył się w ubiegłym roku Teatr Telewizji. Biuro Marketingu TVP zorganizowało cykl przedpremierowych pokazów spektakli telewizyjnych w różnych miejscach w kraju, zatytułowany "Teatr TV w Twoim mieście. Zaproszenie dla stałych widzów". Wstęp na pokazy jest wolny, jedynym warunkiem jest dowód dokonania opłaty abonamentowej. Podobno frekwencja, wbrew pozorom, jest duża.

"Jeżeli ściągalność abonamentu jest dramatycznie niska, jak obecnie, to naturalnie na produkcję niekomercyjną brakuje. Pozostaje wierzyć, że sprawa finansowania mediów publicznych zostanie wreszcie skutecznie uregulowana w taki sposób, który pozwoli tym mediom funkcjonować zgodnie z ich powołaniem" - mówi Wanda Zwinogrodzka. "Zrobiłem pewne wyliczenie - dodaje Janusz Kukuła. - Gdybyśmy sprzedawali bilety na nasze spektakle, to bilet kosztowałby 1 grosz. Czy nie warto zapłacić tego 1 grosika, żeby posłuchać Gosztyły, Stenki, Zamachowskiego w pięknych utworach?"

Anna Szymonik
Teatr
28 lutego 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia