Teatr z urojenia

"Chory z urojenia" - reż. Giovanni Pampiglione - Teatr 6. piętro w Warszawie

Michał Żebrowski jako dyrektor teatru ewidentnie postawił sobie za główny cel rozbawianie warszawskiej publiczności. Środkiem do jego osiągnięcia mają być sprawdzone teksty komediowe oraz chwytliwe nazwiska w obsadzie. Czy to rzeczywiście wystarczy, aby osiągnąć sukces?

Co prawda Chory z urojenia nie jest tak znaną komedią Moliera jak Skąpiec czy Tartuffe, wyrasta jednak z ich ducha i uderza w podobne przywary. Jej główny bohater, Argan, to hipochondryk żyjący wyłącznie myślą o własnym zdrowiu, przeświadczony o szczerej miłości młodej żony i pragnący dla swojej córki nie szczęścia, ale użytecznego z jego punktu widzenia męża. Ta groteskowa postać dała Molierowi ostatnią okazję do piętnowania ludzkiej głupoty, zaślepienia i naiwnej wiary w słuszność pozorów. Jednocześnie przebija w niej dalekie echo historii króla Leara, którego apodyktyczność i zakłamanie doprowadziły do tragicznej samotności. Molier nie chce jednak tak okrutnie karać swojego bohatera – jego śmierć czyni tylko inscenizowaną zabawą, próbą szczerości uczuć członków rodziny. Wszystko odbywa się w samą porę, tak, aby można było jeszcze cofnąć błędne decyzje i naprawić pomyłki.

Tego głębszego wydźwięku komedii Moliera pozbawiona jest inscenizacja w Teatrze 6. piętro. Twórcy przedstawienia postawili wyraźny akcent na gwiazdorskość obsady, co sprawiło, że oglądaliśmy nie spektakl z kreacjami aktorskimi, ale solowe popisy celebrytów. Byłoby to zapewne jeszcze do uratowania, gdyby nie zabrakło między nimi współpracy i równorzędnego traktowania partnerów na scenie. Obok Andrzeja Grabowskiego, Anny Korcz czy Joanny Kurowskiej występują bowiem także młodzi i mniej znani aktorzy, którym wsparcie ze strony starszych kolegów bardzo by pomogło. Tymczasem ma się wrażenie, że na scenie współistnieją dwa odrębne zespoły aktorskie (chociaż tylko jeden z nich można rzeczywiście nazwać zespołem), które nieustannie wchodzą sobie w drogę i dziwią się na swój widok. Wielka to szkoda, bowiem zarówno młoda para zakochanych Aniela i Kleant (Marta Kurzak i Piotr Piksa), jak i młodsza córka Argana Ludwisia (Maria Pawłowska) naprawdę sami bardzo dobrze sobie radzą. Co więcej, w chwilach błazeńskich wygłupów doświadczonego pierwszego planu na niezbyt wyrafinowanym poziomie, o wiele przyjemniej było skupić uwagę właśnie na tym drugim. Jedynym wyjątkiem, któremu udało się ominąć tę przepaść, był młody adept sztuki lekarskiej Tomasz Biegunka pretendujący do ręki Anieli (Bartłomiej Firlet). Jego rola to co prawda zbiór przerysowanych gestów i groteskowego sposobu mówienia w porozumieniu z ojcem (Wojciech Pokora), jednak zrealizowane zostały perfekcyjnie. Okraszone śmiertelną powagą oraz nerwowym napięciem, z jakimi wykonuje je chłopak sprawiają, że to naprawdę świetna postać, od której nie sposób oderwać wzroku.

Niestety, nie można powiedzieć tego samego o Andrzeju Grabowskim. Jego Argan składa się niemal wyłącznie z kilku grubą kreską rysowanych chwytów i min dobrze znanych publiczności z popularnego serialu komediowego z udziałem aktora. Śmieszne to to, i owszem, bywa, jednak pozostawia ogromny niedosyt . Argan jest płaski i do bólu przewidywalny, nie dostrzega niczego poza swoimi chorobami – ma się wrażenie, że aktor większą wagę przywiązuje do swoich monologów o lewatywie niż budowania autentycznych relacji między postaciami. W scenie, w której dowiaduje się o prawdziwych uczuciach żony i córki, znosi to tak, jakby odprawiał kucharkę za przypalony obiad.

W spektaklu niepokojąca jest jeszcze jedna rzecz. Tekst Moliera, bogaty w zabawne dialogi, komizm sytuacyjny i dający wiele możliwości do budowania subtelnych niuansów postaci, został sprowadzony niemal wyłącznie do roli środka służącego posuwaniu akcji naprzód. Cała jego humorystyczna warstwa została zastąpiona przez tanie chwyty w rodzaju obmacywania młodej żony, groteskowych kostiumów panów Biegunków czy strojenia głupich min przez służącą. Apogeum tej trwającej niemal dwie godziny błazenady jest końcowa piosenka i balet doktorów. Tandeta i kicz, z jakimi został przygotowany sprawia, że nie wiadomo, gdzie podziać oczy. Z teatru wyszłam z ogromnym poczuciem wstydu i zażenowania. Jeżeli Michał Żebrowski nadal twierdzi, że jego inicjatywa utrzymuje „wyższy poziom teatru,” to ja chyba pomyliłam piętra.

Karolina Matuszewska
Teatrakcje
6 października 2011

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...