Teatr – zabijanie tożsamości narodowej

Żyjemy w czasach rozchwiania wszystkich wartości.

Na naszych oczach przez świat przetacza się antychrześcijańska rewolucja, niczym walec tratując po drodze wszystko, co dobre, normalne, zgodne z prawem naturalnym. Żyjemy w czasach, gdy w ramach pogłębiającej się integracji europejskiej następuje agresywne dążenie do zacierania tożsamości państw i narodów, co skutkuje tym, iż na przykład polskie symbole narodowe traktowane są jako szkodliwy relikt zamierzchłej epoki. Krótko mówiąc – ciemnogród, którego należy się wstydzić. Tak jak i słowa „patriotyzm". Nowa lewica i neoliberalne środowiska polityczne oraz medialne wbijają nam do głów, iż bycie Polakiem, a do tego jeszcze katolikiem, nie ma najmniejszego sensu.

Antynarodowość i antykatolickość

I taki klimat antypolskości towarzyszy dziś większości przedsięwzięć realizowanych niemal już w każdej przestrzeni naszego życia: w polityce, gospodarce, nauce, edukacji, mediach. Ale najbardziej spektakularną przestrzenią, najsilniej oddziałującą na odbiorcę, jest kultura, a w niej niezwykle ważną rolę pełni teatr. I – aż przykro powiedzieć – teatr, który należał kiedyś do sztuki wysokiej i ma tak piękne karty w swojej historii (dość przypomnieć postawę teatru polskiego w czasie okupacji niemieckiej), dzisiaj ochoczo bierze aktywny udział w niszczeniu polskości.

Naturalnie, nie dotyczy to wszystkich teatrów w Polsce, ale o większości z nich można powiedzieć, że prezentowane na ich scenach przedstawienia nie są skierowane ku patriotyzmowi, ku kształtowaniu ducha patriotycznego, ku kształtowaniu świadomości narodowej, lecz ku nienawiści własnego kraju. Słowo „patriotyzm" jest tu rzadko używane, a jeżeli już, to wyłącznie w celach prześmiewczych, szyderczych. Tak więc jeśli teatr dziś kształtuje tożsamość, to jest to tożsamość antynarodowa i antychrześcijańska, zwłaszcza antykatolicka. Ta antynarodowość w przedstawieniach zazwyczaj idzie w parze z antykatolickością.

Obserwując wnikliwie życie teatralne i w ogóle kulturalne, trudno oprzeć się wrażeniu, że istnieje scenariusz bardzo precyzyjnie przygotowany, według którego systematycznie dokonuje się dziś niszczenia kultury zakorzenionej w chrześcijaństwie. Podejmowałam już tę tematykę, pisząc na łamach „Naszego Dziennika", że chodzi o to, by całkowicie tę kulturę przeformułować, zmienić hierarchię wartości, a w to miejsce wprowadzić antykulturę, antysztukę, antyteatr, antyliteraturę itp. Dlaczego? Bo kultura, jak wiadomo, jest tym najbardziej bezpośrednim nośnikiem i przekaźnikiem wartości, które budowano przez wieki i których nie można oderwać od tradycji, ta z kolei jest nieodłącznie związana z cywilizacją chrześcijańską. A to znaczy, że wartości chrześcijańskie są tutaj fundamentem, na którym zbudowany jest podstawowy trzon kultury. Z tym łączą się pewne wzorce zachowań, styl życia, relacje między ludźmi itd. No i oczywiście twórczość artystyczna. Na straży tychże wartości od pokoleń stoi Kościół broniący tradycji w jej najszlachetniejszym wydaniu.

Za nasze pieniądze

Tymczasem lewicowo-liberalne ideologie i ich pochodne próbują dziś zawładnąć światem i przejąć rząd dusz. Czynią to przez kulturę, sztukę. Film, literatura, sztuki plastyczne, teatr, a także nauki humanistyczne są więc poddawane nieustannej presji odcięcia się od tradycji. Finansowanie przez państwo tego typu przedsięwzięć jest realizowaniem owego scenariusza. Wystarczy przyjrzeć się, na co wydawane są publiczne pieniądze.

Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, podkreślam: dziedzictwa narodowego, finansuje na przykład przedstawienia teatralne, które nie tylko uwłaczają teatrowi jako sztuce, ale są jadowicie antypolskie, antynarodowe, antykatolickie i promują elementy dewiacji w relacjach międzyludzkich, traktując to jako walor godny naśladowania.

Przez zacieranie naturalnych granic międzykulturowych, narodowych niszczy się świadomość historyczną Narodu, a wraz z tym poczucie odrębności kulturowej. Tym samym pozbawia się Naród pamięci o jego dziedzictwie kulturowym dającym gwarancję duchowej niepodległości. I właśnie o tę duchową niepodległość chodzi, która przez wieki silnie ugruntowana w naszej tradycji narodowej pokazała wielokrotnie na przestrzeni dziejów, iż tym, co najbardziej ludzi łączy i gruntuje ich tożsamość, są wiara i kultura narodowa. A depozytariuszem wartości narodowych, naszego dziedzictwa narodowego jest Kościół, który nieustannie przez wieki stoi na straży wartości definiujących naszą tożsamość religijną, narodową, kulturową. I dlatego jest tak agresywnie atakowany. Najnowszy atak, kolejny już, to rodzaj linczu na ks. abp. Józefie Michaliku za to, że powiedział prawdę o wrogiej człowiekowi ideologii wywodzącej się z marksizmu, mianowicie ideologii gender, która już od kilku lat funkcjonuje w teatrze. Jej treści są sprytnie promowane w przedstawieniach.

Idealny grunt

Bo nie przestrzeń stricte polityczna jest najlepszym miejscem dla szerzenia tej patologii, jaką jest ideologia gender. Najlepszym miejscem jest kultura, sztuka, a zwłaszcza teatr. Ta skrajnie antychrześcijańska ideologia, jaką dziś środowiska genderowe pasują na dyscyplinę naukową, którą przecież nie jest – burzy fundament całej naszej cywilizacji, odcinając ją od korzeni chrześcijańskich, co powoduje, że nasza cywilizacja zatraca swoją tożsamość.

Ta niebezpieczna, wynaturzona ideologia skierowana przeciwko prawu naturalnemu niszczy godność osoby ludzkiej, ingeruje w istotę człowieczeństwa i odbiera istocie ludzkiej sferę najczulszą i najgłębszą, mianowicie życie duchowe. Niszczy transcendentalny wymiar człowieka. Lansując styl życia singli oraz układów jednopłciowych, homoseksualnych, lesbijskich, odciąga człowieka od życia rodzinnego i podstawowych wartości tradycyjnych. Tym samym w relacjach międzyludzkich wprowadza zamęt i fałszywe postrzeganie świata realnego. Człowiek gubi swoją tożsamość, traci orientację, kim jest naprawdę. Nie odróżnia świata prawdziwego od wirtualnego. Staje się bezradny. I właśnie o to chodzi, bo taką istotą pozbawioną tożsamości, umocnienia w rodzinie i wartościach można bezkarnie manipulować.

Atakujące dziś sceny teatralne w Polsce (i nie tylko w Polsce) ponowoczesne, postmodernistyczne nurty są znakomitym narzędziem do wprowadzania ideologii gender. Gdy uważnie przyjrzymy się, jakie treści niesie obecnie większość spektakli teatralnych, wnioski nasuwają się jednoznaczne. Przestrzeń stricte artystyczna w przedstawieniach najczęściej nasiąknięta jest ideologią gender, dla niepoznaki ubraną w kostium teatralny. Niech za przykład posłuży Warszawska Opera Kameralna, gdzie obecnie przygotowywana jest premiera opery o pośle, transseksualiście, Annie Grodzkiej.

Ideologia gender promowana jest przez teatr w różnych wariantach, nie tylko poprzez tematykę zmiany płci czy ukazywania na scenie seksu w wydaniu homoseksualnym, jak na przykład obrzydliwy „Shoping and fucking" prezentowany przez – uwaga! – młodzież jako spektakl dyplomowy studentów aktorstwa łódzkiej szkoły filmowo-teatralno-telewizyjnej. Ideologią gender można indoktrynować także poprzez uderzenie w Kościół katolicki, w wiarę chrześcijańską, poprzez ośmieszenie symboliki religijnej czy interpretując Pana Jezusa „super współcześnie", na przykład w spektaklu Teatru Łaźni Nowej w Krakowie „Jezus Chrystus Zbawiciel" w reżyserii Michała Zadary. Spektakl jest obrazoburczy, oparty na skandalicznym tekście Klausa Kinskiego sprzed ponad 40 lat (warto zastanowić się, dlaczego ten marny tekst sprzed prawie pół wieku wyciągnięto z lamusa właśnie teraz).

Dominują nihilizm i negacja

Choroba, która toczy dzisiejszy teatr w Polsce, nie wynika z braku środków finansowych na realizację przedstawień, lecz ze świadomości twórców teatralnych, w której najczęściej dominuje brak jakiegokolwiek pozytywnego światopoglądu i pozytywnych inspiracji programowych. To sprawia, że teatr już od wielu sezonów tkwi w skierowanym przeciwko człowiekowi nihilizmie i negacji wszystkiego, co wiąże się z wartościami pozytywnymi, z ładem moralnym i harmonią funkcjonowania wartości podstawowych w społeczeństwie.

Dla przykładu: jeśli pojawia się temat rodziny, to zawsze jest to rodzina patologiczna, w której relacje między jej członkami są –jak się dziś określa – toksyczne. Żadnych pozytywnych wzorców. Jeśli na scenie widzimy postać uosabiającą wiarę katolicką, to okazuje się, że jest to hipokryta, na zewnątrz świętoszkowaty, a w rzeczywistości figura bardzo negatywna. Jeśli temat spektaklu dotyka patriotyzmu, to wyłącznie w kategorii prześmiewczej, albo jest to patriotyzm postrzegany jako niebezpieczny wojujący nacjonalizm. Jeśli w spektaklu pojawi się już wątek Powstania Warszawskiego, to koniecznie w kontekście jakoby polskiego antysemityzmu, co ma niby świadczyć o tym, iż żołnierze Armii Krajowej to zajadli antysemici. Jeśli zaś w przedstawieniu mówi się pozytywnie o miłości, to tylko wtedy, gdy dotyczy to związków dewiacyjnych, jednopłciowych, homoseksualnych.

Ale najagresywniej teatr reaguje na wartości narodowe i katolickie. Rzadko już można znaleźć przedstawienie, w którym nie ośmieszano by symboliki religijnej, Kościoła katolickiego, a nawet nie szargano Imienia Pana Boga czy Krzyża Chrystusowego. Drugim stałym elementem jest szydzenie z wartości narodowych, z polskiej tradycji zawartej w przekazach literatury klasycznej, w sztuce czy obyczajach.

Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów tego typu działalności jest Stary Teatr w Krakowie, najpierw pod dyrekcją Mikołaja Grabowskiego, a teraz, od stycznia bieżącego roku, pod dyrekcją artystyczną Jana Klaty. Bezkarnie trwa tu niszczenie wartości tradycyjnych, polskiej historii, tożsamości narodowej, religijnej, kulturowej, społecznej.

Tradycja na celowniku

Zadziwiająca jest w przedstawieniach tego teatru zajadłość, wręcz nienawiść do polskiej tradycji, do narodowych pamiątek, do tego, co wiąże się z polskością, do polskiej literatury klasycznej upamiętniającej naszą historię, jak na przykład „Trylogia" Henryka Sienkiewicza w reżyserii Jana Klaty. Sztuka miała ośmieszyć wartości narodowe, udowodnić, że Sienkiewicz był idiotą i grafomanem, zaś polska szlachta to analfabeci, prymitywna dzicz.

W szekspirowskim zaś „Tytusie Andronikusie", współfinansowanym przez Niemców, Klata obsadził Polaków w roli barbarzyńców, wręcz podludzi, a Niemców ukazał jako przedstawicieli cywilizacji rzymskiej.

Nie można tu nie wspomnieć o niedawnej premierze tego teatru, czyli „Bitwie Warszawskiej 1920" autorstwa Pawła Demirskiego (który silnie akcentuje swoje przywiązanie do tzw. nowej lewicy i miłość do marksistowskiej ideologii) w reżyserii Moniki Strzępki. Spektakl jest wprawdzie całkowitym bełkotem pseudoartystycznym, ale w tym bełkocie wyraźnie zaakcentowano zdeprecjonowanie, a nawet zanegowanie znaczenia bitwy oraz ośmieszenie postaci Piłsudskiego, potraktowanie Marszałka jako niedorozwiniętego przygłupa, zaś na piedestale bohatera ustawienie – uwaga! – zbrodniarza Dzierżyńskiego. No i nie zabrakło szydzenia ze śmierci księdza Skorupki. Ale i na wielu innych scenach nie jest lepiej.

Parę sezonów temu Opera Narodowa w Warszawie wystawiła operę Stanisława Moniuszki „Verbum nobile" w reżyserii Laco Adamika, który swoją inscenizacją próbował wmówić Polakom – podobnie jak Klata „Trylogią" – że Moniuszko to również grafoman, tylko taki bardziej ludowy, więc wystawianie go dzisiaj wymaga dużej korekty.

Wrócę jeszcze do Jana Klaty, który kieruje dziś jednym z najważniejszych teatrów w Polsce, Starym Teatrem im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie, który ma prawo używać nazwy „narodowy". Wielokrotnie już pisałam, że teatrowi powinna być odjęta nazwa „narodowy" z uwagi na to, iż to, co prezentuje na scenie, jest zaprzeczeniem wartości narodowych, jest antypolskie, antypatriotyczne i szkodliwe dla polskiej kultury, a nawet – powiedziałabym – racji stanu. Klata wcześniej, nim jeszcze został dyrektorem Starego Teatru, „odświeżał" klasykę.

Na przykład jego inscenizacja „Fantazego" Juliusza Słowackiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku odznaczała się głównie obscenami ordynarnego seksu uprawianego przy piosence „Czerwone maki na Monte Cassino" oraz zamianą języka poetyckiego na najbardziej rynsztokowe wulgaryzmy. Z tekstu Słowackiego pozostały tam właściwie tylko imiona postaci. I pewnie w nagrodę za takie „odświeżanie" klasyki minister Zdrojewski awansował reżysera na dyrektora teatru.

A oto inne przykłady. Co roku w rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego w Muzeum Powstania Warszawskiego wystawiane są spektakle upamiętniające rocznicę tego wielkiego wydarzenia. Ale de facto spektakle te uwłaczają dziedzictwu związanemu z etosem powstańczym, promują antywartości, dyskredytują idee patriotyczne i ośmieszają Powstanie. Są bezczelną kpiną z Powstania. Hańbią pamięć o tych, którzy oddali życie za Ojczyznę.

Przedstawienia te wpisują się w trwający już od dłuższego czasu proces usuwania ze świadomości społecznej symboliki narodowej. Cel jest czytelny: ośmieszanie, dyskryminowanie Powstania i jego bohaterów ma prowadzić do wyeliminowania ze świadomości społecznej prawdziwej wartości Powstania w jego patriotycznym wymiarze. Taka działalność ma obrzydzić etos Powstania, umniejszyć jego wagę i heroizm walczących Polaków, by dla współczesnych, zwłaszcza dla młodego pokolenia, przestało być wzorem patriotyzmu i podstawowych wartości.

Na topie – dewiacja

Nie wszystko jest dziś w teatrach ośmieszane. Jest coś, co teatr szeroko popiera i promuje na wszelkie sposoby: to promocja dewiacji seksualnych, układów homoseksualnych. Tego typu spektakle zalewają dziś nasze sceny. A niektóre zamiast w teatrze powinny znaleźć się na biurku prokuratora, bo są ewidentną promocją pedofilii, jak na przykład spektakl „Enter", ze względu na promowanie układu homoseksualnego między trzydziestoparoletnim homoseksualistą i jego partnerem nastolatkiem. Spektakl, w reżyserii Anny Smolar i Jacka Poniedziałka, wystawiony był trzy sezony temu pod szyldem Nowego Teatru w Warszawie, któremu dyrektoruje Krzysztof Warlikowski.

Zachęta idzie z góry. Bo gdyby nie było przyzwolenia ze strony obecnej władzy na takie właśnie spektakle, to teatry nie otrzymywałyby na ich realizację funduszy. Tymczasem na takie szkodnictwo kulturalne są i fundusze, i zachęta, by iść dalej w tym kierunku.

Trzeba dodać, że większość tych koszmarnych przedstawień to nikomu niepotrzebny pseudoartystyczny bełkot. O co więc w tym wszystkim chodzi? Może o to, by teatr był jednym z narzędzi zabijania naszej tożsamości narodowej także poprzez „odmóżdżanie" Polaków.

Dość spojrzeć na listę lektur w programie edukacji szkolnej, gdzie dzieła klasyków literatury polskiej są usuwane, a w ich miejsce wprowadza się utwory w większości autorów współczesnych, nierzadko miernych literacko, ale nadgorliwie poprawnych politycznie. Ośmieszających więc wszystkie te wartości, które przez wieki formowały pokolenia Polaków, utwierdzając nas w narodowej tożsamości i wskazując zarazem na wspólne europejskie korzenie cywilizacji wyrastającej z chrześcijaństwa. Dziś, kiedy Europa, to znaczy jej liberalno-lewicowi przedstawiciele w Unii Europejskiej, starają się za wszelką cenę unieważnić ów chrześcijański fundament, na którym zbudowana jest nasza cywilizacja, stworzono nurt polityczno-poprawnościowy mający za zadanie uformowanie nowego człowieka, obywatela „wolnego" od wszystkiego, a zwłaszcza od Boga.

Na koniec pytanie, retoryczne: jak długo będziemy godzić się na to, by z kasy państwowej, z naszych pieniędzy łożono na antyteatr i finansowano przedsięwzięcia celowo podważające fundamenty wiary katolickiej, deprecjonujące nasze pamiątki narodowe i promujące ewidentne zło? Jak długo jeszcze teatr będzie politycznym narzędziem w ręku tych, którzy poprzez teatr realizują swój plan wrogi człowiekowi?

Wykład „Pamięć i tożsamość Polaków – dziś" wygłoszony podczas VII Konferencji z cyklu: Dziennikarz – między prawdą a kłamstwem.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
21 października 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...