Teatralna ewolucja

o teatrach na Śląsku

Teatry miejskie są instytucjami bardzo skonwencjonalizowanymi - niestety taka opinia o nich krąży, a same teatry nie robią nic, aby to zmienić. Każdy sezon to nowe "niespodzianki": kolejna seria lektur szkolnych z Szekspirem na czele oraz chwytliwe farsy o niewybrednych żartach, które zawsze są kołem ratunkowym dla budżetu teatru.

Wśród śląskich scen są oczywiście takie, które nie poddają się tej tendencji i jest to nie tylko Śląski Teatr Tańca czy Teatr Lalek Ateneum, których wyjątkowość leży już w samej naturze. Dwa teatry, które moim zdaniem wyróżniają się repertuarem i charakterem, to Teatr Korez w Katowicach oraz Teatr Rozrywki w Chorzowie. Atutem tego pierwszego jest przede wszystkim to, że nie jest to teatr miejski, ale prywatny, który z założenia "jest teatrem dla ludzi, który bawi, a nie nudzi". Pomimo braku fars w repertuarze teatr ma się chyba całkiem nieźle, skoro istnieje już od tylu lat i na razie nic nie zapowiada jego upadku. Widzowie przychodzą tu dla przedstawień zabawnych, ale nie głupich oraz luźnej atmosfery, która wita przybyszy już od samego progu.

Teatr Rozrywki również wytworzył sobie własną publiczność, która na ulubione musicale przychodzi nie raz, nie dwa razy, ale nawet po kilkanaście razy aż do pożegnania z tytułem. Rozrywka serwuje nam dobrą rozrywkę w postaci ambitnych spektakli musicalowych oraz dramatycznych, komediowych i dla dzieci. Jednak za główną scenę naszego regionu uchodzi Teatr Śląski w Katowicach (w końcu stoi w jego stolicy). Na początek kilka faktów: kilka premier rocznie na trzech scenach (głównej, kameralnej i w Malarni), liczna publiczność, poranne spektakle dla szkół, stałe farsy w repertuarze, Festiwal Interpretacje, z którym teatr nie ma nic wspólnego, tylko udostępnia budynek. Plusy? W każdym sezonie znajdzie się parę dobrych spektakli, na które warto się wybrać. Dobrze również, że są wejściówki, bo nie każdy teatr może sobie pozwolić na taki luksus.

Pojawiła się także nadzieja, w postaci nowego dyrektora artystycznego teatru - Tadeusza Bradeckiego, z którym brać studencka miała okazję się spotkać 12 grudnia b.r. na wydziale filologicznym Uniwersytetu Śląskiego. Jak to mówią "nadziei nigdy za wiele" i "nadzieja umiera ostatnia", a więc jeśli nie pozostanie nam nic innego, to umrzemy razem z nią. Bradecki, człowiek "wyrobiony", oczytany, doświadczony, co z niejednego pieca jadł chleb, również tego śląskiego, bo wychowywał się w Zabrzu, zapowiedział przeprowadzenie "ewolucji" w Teatrze Śląskim. Bradecki jest człowiekiem światowym, bo nie tylko pracował w Krakowie, ale również za granicą i co, jak co, ale na standardach europejskich, tudzież zachodnich, na pewno się zna. I tak oto zapowiada nam się w Śląskim kilka polskich prapremier, w tym znajduje się spektakl, grany całkowicie po "ślonsku" (szczegółów zdradzać nie będę, aby zainteresowani sami repertuar śledzili i aktywność kulturalną przy tym wykazali). Bradecki zapowiedział, że młodzież w teatrze częściej widywać pragnie i na wszelką współpracę jest otwarty, czym napełnił nasze serca nadzieją, ale też zasiał parę wątpliwości. Nowy dyrektor wyraził zdumienie z kilku powód. Po pierwsze, że tak mało młodzieży do teatru chodzi (w porównaniu z frekwencją w innych dużych miastach Polski), po drugie, że jak już chodzi, to niechętnie płaci 11 zł za bilet, a przecież w innych regionach jest to cena zupełnie normalna, wręcz niska, bo gdzie indziej ulgowe bilety są po dwadzieścia i więcej złotych.

Dużo? Nie dużo? Dla mnie wcale nie tak mało, zwłaszcza, że jeśli ktoś, tak jak ja, jest od teatru uzależniony, to chce w nim bywać przynajmniej raz na tydzień. Poza tym nie należy chyba porównywać cen warszawskich, wrocławskich czy krakowskich z chorzowskimi, zabrzańskimi czy katowickimi. A że inni od nas mają gorzej? Powinniśmy się tylko cieszyć. A przyznam szczerze, że za niektóre spektakle, które oglądałam na naszych scenach, nie dałabym nawet tych 11 złotych. Na spotkaniu z panem dyrektorem nastąpiła również krótka chwila konsternacji. Otóż zapytał on zebranych, kto na Festiwalu Rzeczywistości Przedstawionej w Zabrzu w tym roku był i oglądał "Osobistego Jezusa" Przemysława Wojcieszka. Liczba podniesionych rąk była niewielka, co bardzo zdumiało pana Bradeckiego, bo przecież do Zabrza z Katowic jedzie się zaledwie 20 minut autostradą. No tak, ale nie każdy jeździ samochodem i nie każdy mieszka w Katowicach. Oczywiście, że dla sztuki można, a nawet powinno się poświęcać, ale czasami to poświęcenie może przekraczać nasze możliwości finansowe. Sprawa z zabrzańskim festiwalem jest poza tym nieco bardziej skomplikowana. Ja akurat na "Osobistym Jezusie", jak i na pozostałych przedstawieniach, byłam, a to dzięki temu, że miałam w tym czasie możliwość współpracować z Teatrem Nowym w Zabrzu.

Jednak z nostalgią wspominam pierwsze lata festiwalu, kiedy jako licealistka kupowałam wejściówki i z dalekiego balkonu oglądałam prawie wszystkie, prezentowane podczas festiwalu spektakle. Z upływem lat było coraz gorzej, bo festiwal zdobywał rozgłos, a od dwóch sezonów wejściówek nie ma w ogóle, bo straż pożarna, strasząc przepisami i grożąc karami, ograniczyła liczbę osób na widowni ze względów bezpieczeństwa oczywiście. Teatr jest w kropce i nic na to poradzić nie może. Wszyscy wiemy, że na festiwale z reguły dostać się jest trudno, zwłaszcza, jeśli jesteś studentem (chociaż wtedy możesz jeszcze redagować gazetkę festiwalową) i nie masz w teatrze znajomości. A co dopiero przy braku wejściówek?! Możemy tylko zagryzać zęby, wściekać się, a na "Osobistego Jezusa" jechać do Legnicy.

Chociaż muszę przyznać, że na ten spektakl w Zabrzu były akurat wolne miejsce, tylko że bilety kosztowały 45 zł. Moja koleżanka ze studiów poświęciła obiad i bilet kupiła, ale czy jako studentce nie powinna jej przysługiwać jakaś zniżka? No cóż, raz wydane 45 złotych biedniejszymi nas nie uczyni, ale na festiwalu w Zabrzu było parę przedstawień wartych obejrzenia. Tadeusz Bradecki wspominał o utworzeniu abonamentów studenckich na wszystkie spektakle premierowe w Teatrze Śląskim. Jestem za, o ile cena abonamentu uwzględni możliwości finansowe studentów. A dyrektorowi Bradeckiemu będę się przyglądać i z wszelkich poczynań go rozliczę.

Barbara Wojnarowska
Dziennik Teatralny Katowice
18 grudnia 2007

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia