Teatralny pokaz mody

"Nadobnisie i koczkodany" - Teatr PWST w Krakowie

"Nadobnisie i koczkodany" mogłyby być dobrym spektaklem, są jednak tylko efektownym widowiskiem. Brak intelektualnej konsekwencji sprawia, że sens sztuki zawieszony zostaje w próżni.

Trudno mi myśleć o przedstawieniu dyplomowym jako o „pełnoprawnym” spektaklu. To raczej rodzaj pokazu, na którym aktorzy próbują się zaprezentować z jak najlepszej strony, w różnorodnym profilu. Nie inaczej jest i tym razem. „Nadobnisie i koczkodany” są przesiąknięte duchem Witkacego. Ironia, aluzja, absurd rozsadzają ramy spektaklu, w którym skrzy się od atmosfery szału i dziwności. Panoptikum specyficznych postaci pręży się, mędrkuje, krzyczy, tańczy, biega, śpiewa, przemienia w swe sobowtóry. Właśnie to nagromadzenie przerysowanych czynności i emocji sprawia, że spektakl jest nie efektowny, a efekciarski. Ucieka głębszy sens, próba wniknięcia w dramat, zostaje zaś przyjemna dla oka, lecz pusta skorupa.

Co tyczy się samych aktorów - stanowiących przecież główny punkt oparcia spektaklu - to należą im się (przynajmniej częściowo) słowa pochwały. Męską część obsady w pierwszej połowie utrzymuje jeszcze wciągającą dramaturgię przedstawienia. Później jednak spektakl rozpada się na zbyt wiele elementów - przegiętych, przeciągniętych ponad miarę, nieraz po prostu zbędnych. Ciekawie zarysowane są inscenizacyjne tropy, lecz w momencie gdy aktorzy pokażą umiejętność zastosowania różnorodnych środków wyrazu, urywają się. Spektakl jest jak teatralny pokaz mody: aktorzy paradują efektownie ubrani, próbują przypodobać się publiczności, zabawić ją i zostawiają po sobie wrażenie pustki.

Tarkwiniusz (chyba najlepszy z grupy Rafał Szumera), zmagający się z emocjonalnymi rozterkami i rozdźwiękiem pomiędzy pożądaniem cielesnym a intelektualnym, wykonuje sportową rozgrzewkę. W ochraniaczach rzuca się na matę, miota się, podnosi w niemal zmechanizowanym rytmie. Ta konwencja sportowa urywa się jednak szybko i gwałtownie, a w spektaklu do niej się więcej nie powraca. Wydźwięk i emocje meczu oraz rywalizacji zostają w powietrzu jako oddanie międzyludzkich relacji, ale konsekwencji w tym brak. To zawieszenie ciągnie się przez cały spektakl, zostawiając widza ubawionego, acz nienasyconego Witkacowskim światem.

Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
6 marca 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia