Teatrem łatwo się zarazić

rozmowa z Igorem Michalskim

- Generalnie mamy problem ze scenariuszami i tekstami dla teatrów muzycznych. Wiemy, na czym polega zawodowo napisany musical - ma być świetna muzyka i piosenki oraz wyjątkowa choreografia, a do tego dobrze napisana historia, która ma być ciekawa, barwna, ale już niekoniecznie musi być lekką rozrywką. Liczę, że znajdą się twórcy, którzy ten gatunek rozwiną za przykładem Wojtka Kościelniaka, który realizuje wielkie dzieła literatury polskiej i światowej. Oparcie się o literaturę piękną jest świetnym tropem

Jaki będzie Teatr Muzyczny pod dyrekcją Igora Michalskiego i kim jest szef największego teatru w Trójmieście? Jako pierwsi rozmawiamy z nowym dyrektorem gdyńskiej sceny.

Łukasz Rudziński: Przejął pan teatr w środku sezonu. Teatr realizuje program przygotowany przez następców Macieja Korwina. A jakie plany i zamierzenia ma Igor Michalski?

Igor Michalski: Chciałbym podkreślić, że jestem pełen podziwu dla zespołu, który przejął i kontynuował pracę Macieja Korwina, który przez 18 lat realizował konsekwentnie swój pomysł na Teatr Muzyczny. Uważam, że w takich proporcjach, w jakich mógł i z tym materiałem, który był mu dostępny pod względem artystycznym i finansowym, zrobił bardzo wiele. Jestem tutaj dyrektorem od dwóch tygodni. Opowiadanie o tym, kogo chciałbym widzieć w Muzycznym, byłoby dzisiaj tylko i wyłącznie moim koncertem życzeń. Na konkrety musimy poczekać. Najpierw muszę dokładnie zorientować się w sytuacji teatru, poznać cały zespół Muzycznego, nie tylko zespół artystyczny, który przecież znam nie od dziś. Sam tutaj przecież pracowałem jako reżyser, realizując małą formę kabaretową Zbigniewa Książka ["Sceny miłosne dla dorosłych" w 2003 roku - przyp. red.]. Teraz jest czas, by przyjrzeć się ludziom, którzy tak pięknie poprowadzili teatr w trudnej sytuacji.

Jest pan przez całą swoją karierę artystyczną związany z teatrem dramatycznym. W Teatrze Muzycznym znajdzie się przestrzeń dla mniejszych form dramatycznych?

- Zadaniem każdego teatru jest odpowiedź na pytanie: po co jesteśmy potrzebni widzowi. Widz ma przychodzić do teatru, bo teatr robi się tu i teraz. Jesteśmy teatrem muzycznym, zorientowanym na rozrywkę. Trzeba wyważyć proporcje między rozrywką lżejszą i nieco ambitniejszą. Tu jest podobnie jak z literaturą - wiemy, co ludzie czytają i możemy wyciągnąć z tego wnioski. My przy doborze repertuaru musimy mieć odpowiednią wiedzę, jak zapełnić 1070 miejsc na widowni Dużej Sceny. Czy Teatr Muzyczny powinien robić "Hamleta"? Chyba nie.

A jeśli to "Hamlet" w wersji muzycznej?

- To co innego. Takie rzeczy się robiło i wciąż robi. Wojtek Kościelniak jest tego najlepszym przykładem. Sam popierałem i namawiałem Wojtka do jego pierwszej musicalowej adaptacji tekstu polskiego - "Ferdydurke" Gombrowicza, którą Wojtek z Piotrem Dziubkiem i Rafałem Dziwiszem wystawili w Kaliszu [spektakl "Ferdydurke, czyli czas nieuniknionego mordu" miał premierę w 2008 roku - przyp. red]. Generalnie jednak mamy problem ze scenariuszami i tekstami dla teatrów muzycznych. Może w końcu ktoś się pokusi, by napisać dobry polski musical po "Metro", które powstało przecież dwadzieścia kilka lat temu. Wiemy, na czym polega zawodowo napisany musical - ma być świetna muzyka i piosenki oraz wyjątkowa choreografia, a do tego dobrze napisana historia, która ma być ciekawa, barwna, ale już niekoniecznie musi być lekką rozrywką. Liczę, że znajdą się twórcy, którzy ten gatunek rozwiną za przykładem Wojtka Kościelniaka, który realizuje wielkie dzieła literatury polskiej i światowej. Oparcie się o literaturę piękną jest świetnym tropem.

Będzie pan kontynuował politykę łączenia broadwayowskich hitów i polskich nowatorskich realizacji autorstwa Kościelniaka?

- Widać, na co ludzie chodzą. Na "Króla Lwa" na West Endzie można rezerwować bilety już nawet na 2015 rok. Oczywiście ograniczają nas możliwości licencyjne, ale będziemy pracować nad tym, aby uzyskać możliwość realizacji jak najlepszych produkcji. Bardzo cenię także pracę Wojtka i zależy mi, by tutaj pracował. Ale to jeszcze nie czas na składanie deklaracji.

Miał pan bezpośredni kontakt z założycielką i patronką Teatru Muzycznego, Danutą Baduszkową...

- To był sporadyczny i raczej rodzinny kontakt. Nie byłem wtedy jeszcze nawet studentem szkoły teatralnej. Wiadomą rzeczą jest, że córka Danuty Baduszkowej, Dorota, była żoną mojego ojca i owocem tego małżeństwa jest ich syn a mój przyrodni brat - Jerzy Michalski, który do dziś jest solistą Teatru Muzycznego. Ponieważ byłem stałym bywalcem Muzycznego od młodych lat, poznałem również Danutę Baduszkową. Pamiętajmy, ze teatrem jest się bardzo łatwo zarazić. Nasze dzieci zarażają się teatrem od nas, bo praca w teatrze jest pasją i miłością do sztuki. W teatrze praca odbywa się bardzo intensywnie, tej pracy nie zostawia się po ośmiu godzinach, żyje się nią cały czas.

Przez lata pracował pan na planach różnych seriali, jak "Radio romans", "M jak Miłość" czy "Barwy szczęścia". Te doświadczenia powodują, że na pracę aktorów Muzycznego w serialach będzie pan patrzył łaskawszym okiem?

- Podstawową kwestią jest interes teatru i całego zespołu. Jeśli są takie możliwości, to dyrektor zezwala na pracę na zewnątrz. Jeśli dwie, trzy czy cztery osoby pracują poza teatrem, to repertuar można dopasować, ale jeśli sytuacja dotyczy większej liczby osób, zaczynają się problemy w koordynacji pracy artystycznej. Repertuar jest planowany z wyprzedzeniem dwumiesięcznym, a chcę, by był planowany z wyprzedzeniem trzymiesięcznym i aktorzy muszą się do tego dostosować. Naszym głównym miejscem pracy jest przecież teatr.

Jest pan aktorem z doświadczeniem reżyserskim. Będzie pan grał lub realizował spektakle?

- Jestem zdania, że nie powinno się łączyć takiej działalności we własnym teatrze. Teatr Muzyczny to ogromny zespół, dwieście etatów, trzy sceny. Dyrektora takiego teatru czeka wiele pracy. Powinno się dać szansę młodym ludziom na próby realizowania pewnych przedsięwzięć. Dopiero konfrontacja z zawodowym teatrem daje im możliwość ułożenia wiedzy, którą uzyskali w szkole i ukształtowania osobowości artystycznej.

Młodzi reżyserzy mają szansę w Muzycznym na realizowanie swoich projektów?

- Tak, ale z zastrzeżeniem, że nie dotyczy to sytuacji, z którymi już się spotykałem, że młody człowiek przychodzi i mówi: "zrobiłbym coś u pana...". Możemy porozmawiać, jeśli ktoś ma gotową propozycję. Nie wyobrażam sobie też pracy tutaj bez korzystania ze Studium Wokalno-Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej. To wspaniały kapitał ludzki, który służy nie tylko Teatrowi Muzycznemu, ale całej teatralnej Polsce. O czymś to świadczy.

Wspominał pan we wcześniejszych wypowiedziach, że rozmawia pan z doświadczonymi twórcami, jak Agata Duda-Gracz czy Mikołaj Grabowski. Można liczyć na tego typu wyzwania?

- Uważam, że doświadczenia tych twórców można wykorzystać. Jeśli ich propozycje będą ciekawe i będą służyły teatrowi i widzom to nie odrzucam takiego myślenia.

Czy jest w Teatrze Muzycznym miejsce dla operetki?

- To gatunek, z którego powstał musical. Nie widzę przeszkód, by operetkę wystawiać. W formule teatru muzycznego mieści się także operetka.

Mówił pan o możliwości powołania trzech następców. Zapadły jakieś decyzje w tej sprawie?

- Obecny stan jeszcze trochę potrwa, ale jeśli chodzi o dwóch następców to uważam, że ci, którzy tu pracowali, zasługują na powierzenie im takich stanowisk. Trzeba wykorzystać potencjał, doświadczenie i wiedzę ludzi, którzy po śmierci Macieja Korwina sprawdzili się. Na pewno będę też bazował na doświadczeniu Bernarda Szyca, to jasny punkt tego zespołu. Moim zdaniem przyszedł czas na to, by jego doświadczenie wykorzystywać bardziej intensywnie.

Do obowiązków dyrektora należy też polityka kadrowa. Ma pan upatrzonych artystów, których chciałby pan sprowadzić do Gdyni? Jacyś pracownicy Muzycznego mogą liczyć się z utratą pracy?

- Zespół się chcąc nie chcąc zmienia. Żegnaliśmy Macieja Korwina, Sebastiana Müncha, Macieja Dunala. Ale nie można robić tego w sposób sztuczny, nie dostosowując do potrzeb.

W teatrach musicalowych, jak Capitol czy Roma, organizowane są ogólnopolskie castingi na role.

- U nas są castingi wewnętrzne. George Clooney powiedział kiedyś, że "idąc na casting niczego nie tracimy". I to prawda - każdy aktor powinien być na to przygotowany. Pamiętajmy jednak, że aktor dysponuje sobą, ma do zaproponowania siebie, więc ewentualne odrzucenie traktuje bardzo osobiście i cierpi. Nie zamierzam przeprowadzać żadnej rewolucji kadrowej. Będę się pochylał nad tym zespołem i tymi, których mam tutaj do dyspozycji. Oczywiście nie wykluczam jakichś zmian, zwłaszcza jeśli reżyser uzna, że do realizacji jego pomysłów niezbędny jest dany artysta. Malarzowi nie narzuca się, by wybrał kolor niebieski, skoro zdecydował się na czerwony. Artysta ma prawo doboru koloru farb. A przecież nie oznacza to, że kolor niebieski jest gorszy od czerwonego. Jeśli jednak okaże się, że ta barwa w teatrze już występuje, to nie widzę potrzeby, by powielać ten sam kolor.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
18 stycznia 2014
Portrety
Igor Michalski

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...