Teczkowa lekcja uwodzenia

"Follow me" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Nowy w Krakowie

Archiwa Instytutu Pamięci Narodowej to magazyny pamięci o tych, którzy łamali ludzkie charaktery i tych, którzy dali (bądź nie) się złamać. Z tego muzeum politycznej przeszłości wyjęto historię, którą w najbliższą niedzielę zobaczymy premierowo na scenie Teatru Nowego w Krakowie - "Follow me" w reżyserii Radka Rychcika.

On - pułkownik Józef Schiller (Krzysztof Zarzecki), agent bezpieki, człowiek rozpracowuj ący środowisko katolickie Krakowa, słynący z umiejętności przywiązywania emocjonalnego osób, które były jego "obiektami inwigilacji". Za pomarańcze przed świętami czy gumę balonową kupował lojalność, przekonywał do wydania znajomych, przyjaciół, rodziny. Ona - Ada Grudziński, aktorka, córka "solidarnościowego" opozycjonisty, który wyemigrował do Francji, tu staje się "artystką rury". Wije się, tańczy Uwodzi i zniewala. Zaczyna się gra... .To spektakl, który - podobnie jak znakomita "Samotność pól bawełnianych" tego samego reżysera - próbuje analizować ocierające się wręcz o intymność relacje między katem i ofiarą. Co więcej, pokazuje, jak co rusz te postaci zamieniają się miejscami.

Oglądając spektakl rozpisany na dwie role, tak naprawdę przez dłuższy czas mamy wrażenie, że to monolog z pozornie wpisanym dialogiem. Sparaliżowany Schiller ogląda i pożąda, płaci i wymaga. Ona po prostu wije się w rozerotyzowanym tańcu.

Pułkownik Józef SchiUer i Ada Grudziński - czyli gra między katem i ofiarą.

Ale na koniec ciało Ady Grudziński staje się podmiotem, zyskuje własny głos. "Dziwisz się, że oprócz tańczenia na rurze potrafię też mówić. Wkurwia cię to, co?" - tancerka rzuca wściekle nie tylko w stronę pułkownika, ale przede wszystkim w stronę widowni. I wygłasza monolog o potrąconym jeleniu. Historia jest kameralna, bez przegadanej scenografii, bez rozbuchanych trików. W tle majaczą tylko sceny z wielkiej historii - Jaruzelski ogłasza stan wojenny, kardynał Karol Wojtyła zostaje papieżem. Historia konkretnego człowieka wpisana zostaje w swój czas, sygnalizuje momenty, zarysowuje atmosferę. I dopiero pomiędzy te sceny wpisuje konkretną historię człowieka, który w tym systemie rozgrywał cudze losy, jednostkowe życiorysy.

Autor dramatu, Tomasz Kireńczuk, oparł się na autentycznych historiach zapisanych w teczkach. Z rzędów akt wyjął ciekawy wątek - relacji łączących katów i ofiary, pytających i przepytywanych. Postanowił, że scena stanie się papierkiem lakmusowym sprawdzającym, jak przebiega proces przywiązywania się do agenta, zaprzyjaźniania z nim. Erotyczna relacja, którą my oglądamy jako widzowie, jest tylko symbolicznym odwróceniem sytuacji. "Wczoraj" zniewalał SchiUer, "dziś" to on został zniewolony.

Oczywiście, spektakl pod wieloma względami przegrywa z "Samotnością pól bawełnianych", w której również badane były te zależności. Rychcik trochę wykorzystał tamten pomysł, próbował go odgrzać na scenie Teatru Nowego. Wyszło przyzwoicie, acz w tym porównaniu krakowski spektakl niestety przegrywa. Choć owo balansowanie na granicy czasu i bezcza-su jest interesujące. Pozwala poczuć uniwersalistyczną moc tkwiącą w sytuacji, wychodzi poza łatwe skądinąd oceny, sztywne podziały. To ogromna zaleta tego przedstawienia, w którym łatwo było utonąć w ideologicznych sporach i politycznej potrzebie chwili.

Niedziela, 10 listopada, godz. 19, Teatr Nowy w Krakowie

Łukasz Gazur
Dziennik Polski
9 listopada 2013

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia