Tego diabła trzeba zastrzelić
rozmowa z Krzysztofem Babickim"Biesy" poszły kilkadziesiąt razy. To samo "Idiota". Lublin zaczął chodzić na Dostojewskiego. W dodatku, mamy zespół, który jest w stanie to zagrać - KRZYSZTOF BABICKI przed premierą "Zbrodni i kary" w Teatrze im. Osterwy.
Waldemar Sulisz: Jaki był Dostojewski?
Krzysztof Babicki: Był pisarzem pełnym sprzeczności. Miał wiele sprzecznych pomysłów i na siebie, i na ludzkość. Był to pisarz bardzo pochylonym nad losem ludzkim. Mówił, że w naszym życiu dwa razy dwa nie równa się cztery.
A jego bohaterzy?
- Widzimy ich w sytuacjach skrajnych i patrzymy, jak z tego wychodzą. Czasem ich nie znosimy. Ale zwykle im współczujemy. Po ludzku widzimy, że to gdzieś mogłoby też nas dotyczyć.
Dostojewski rzeczywiście jest modny, czy to tylko snobizm?
- Ja nie wiem, czy snobizm... To jest zawsze wyzwanie dla teatru i dla aktorów. Było bardzo wiele prób podejścia do "Zbrodni i kary". Sam podchodziłem do tego dwa sezony temu w Katowicach. I uznałem, że muszę spróbować jeszcze raz. Zupełnie inaczej.
Jak?
- Wychodząc od zderzenia dwóch prawników. Dwóch młodych ludzi: Porfirego i Raskolnikowa. Porfiry to człowiek, który nosi w sobie wielką tajemnicę. Nie wiadomo, dlaczego w dziwny sposób prowadzi śledztwo w sprawie morderstwa popełnionego przez Raskolnikowa. Nie wiadomo, dlaczego ratuje życie Raskolnikowa. Mówi mu: "Pan powie, że to było zamroczenie". "To pan pójdzie na katorgę. Pan ma jeszcze życie przed sobą". Dlaczego pan mi pomaga. Kim pan jest - pyta Raskolników. - Ja jestem człowiek skończony - odpowiada Porfiry. Być może dotknął w życiu tych miejsc, których dotyka Raskolników.
Porfiry współczuje Raskolnikowi?
- To jest tajemnica Dostojewskiego i punkt wyjścia dla naszej inscenizacji. Mamy do niej prawo. "Biesy" poszły kilkadziesiąt razy. To samo "Idiota". Lublin zaczął chodzić na Dostojewskiego. W dodatku, mamy zespół, który jest w stanie to zagrać.
"Zbrodnia i kara" to historia Raskolnikowa?
- Ale nie tylko. Jeśli my nic nie wiemy o środowisku Sonii, to my nie wiemy nic o Sonii. Jeśli nic nie wiemy o matce Raskolnikowa, o jego siostrze Duni, to nic nie wiemy o Raskolnikowie. Jeśli nie wiemy, że Sonia jest prostytutką i chodzi na ulicę, żeby utrzymać rodzeństwo, a Dunia jest luksusową prostytutką, bo musi bogato wyjść za mąż, żeby uratować studia brata: to nadal nic nie wiemy o Raskolnikowie. Te splatające się biografie ludzkie są dla mnie niezbędne jako dla reżysera spektaklu.
Co pan chce pokazać w "Zbrodni i karze"?
- Całe środowisko głównych bohaterów. Nie wiemy tylko nic o Porfirym. To nie jest klasyczny kryminał. Zbrodnia to jest mniej więcej jedna trzecia powieści. Długa: przygotowania Raskolnikowa do zbrodni. Najpierw buduje sobie uzasadnienie intelektualne do zbrodni. Nawet metafizyczne. Skoro świat jest taki, to ja sam kreuję to, co dobre, a co złe. A skoro zabicie lichwiarki daje ulgę ludzkości i przyśpieszy jej postęp, to mogę to zrobić. A my widzimy, że choć to przerażające, to bardzo logiczne. Widzimy, jak starucha oszukuje Raskolnikowa, daje mu mniej pieniędzy za rzeczy, które wyprzedaje z kolekcji rodzinnej. To nie jest morderstwo dla rabunku. To niej jest zbrodnia na motywach rodzinnych. To jest morderstwo z motywów filozoficznych.
A do czego Raskolnikowi jest potrzebna Sonia, upadła kobieta?
- To historia miłosna; opowieść o rodzeniu się miłości w bagnie. Między jednym a drugim klientem Sonia z Raskolniko-wem rozmawia o Bogu i czyta mu Biblię. Raskolników ma jeszcze na rękach krew lichwiarki, ale chcemy wierzyć, że ta miłość się uda.
W "Zbrodni i karze" mamy jeszcze drugą parę...
- Tak. Dunię, która sprzedaje się Łużynowi. Bo ten ma pieniądze i kancelarię prawną. Ale za chwilę Dunia spotyka byłego kochanka i wszystko zaczyna się od nowa.
Czy w tak ekstremalnych sytuacjach, jakie spotykają bohaterowie Dostojewskiego, jest miejsce na Boga?
- Bóg jest, czy go nie ma - pytają w powieści. - Nie wierzę w Boga, ale Bóg jeden wie, dlaczego tak się dzieje - mówi Raskolników. To jest niesamowicie pokrętne, ale fascynujące. Witkacy napisał kiedyś, że diabła trzeba pokazać na scenie, żeby go ujrzeć i zastrzelić. Ksiądz Jan Twardowski powiedział, że diabła wprawdzie nie widział, ale widział mnóstwo skutków jego działania. W przypadku Dostojewskiego diabeł jest wszechobecny. Wierzę, że każdy człowiek w pewnym momencie spotyka diabła, którego się boi. I musi się z nim zmierzyć. Tak jest w "Zbrodni i karze". Dobrze wychowany i dobrze ułożony młody człowiek poszedł na studia i nagle stał się ofiarą własnego eksperymentu intelektualnego. Raskolników spotkał diabła, bo go sprowokował do spotkania. To samo może spotkać każdego z nas.