Tekst jako pretekst
"Cement" - reż: Wojtek Klemm - Wrocławski Teatr WspółczesnyZawiłe myśli skondensowane w pojedynczych zdaniach, treści ściśle związane z ustrojem politycznym i długie monologi - z tym właśnie kojarzy mi się twórczość Heinera Müllera. Nigdy wcześniej nie widziałam inscenizacji jego dramatów, dlatego przed obejrzeniem "Cementu" w reżyserii Wojciecha Klemma obawiałam się, że przedstawienie będzie statyczne w formie i niezrozumiałe w treści. Intuicja mnie zawiodła, ale tylko w pierwszym aspekcie.
Akcja spektaklu rozgrywa się prawdopodobnie po katastrofie lotniczej. Boeing 777 uderzył w jakiś budynek, po którym pozostało już tylko rusztowanie. Czy to jest właśnie tytułowa cementownia zamieniona po rewolucji na „zagrodę dla kóz i świń”? Skrzydło samolotu zajmuje centralne miejsce sceny. Po jego lewej stronie znajduje się drugie rusztowanie, nieco mniejsze i szersze, a na nim ustawione są cztery fotele lotnicze. Nad nimi wyświetla się chwilami napis „Impas”. Tak właśnie wygląda krajobraz po bitwie, jaki zastaje czerwonogwardzista Czumałow. To zabawne, że człowiek opuszcza dom, aby zmieniać świat, a wraca z oczekiwaniem, aby w jego rodzinnych stronach nic się nie zmieniło. Tak właśnie jest z nim: Czumałow wraca z frontu i się dziwi, bo kobiety już nie są takie jak dawniej, nikt nie traktuje go jak bohatera narodowego, a sąsiedzi z niego szydzą – wrócił żywy, choć spodziewano się jego śmierci. Czumałowi trudno zrozumieć, że zdarzyła się katastrofa, po której wszystko zostało rozbite na części i nic nie może powrócić do pierwotnego kształtu. Coś się zmieniło w ustroju politycznym, w sposobie zarabiania na życie i funkcjonowania rodziny. Agresja i krzyk zdominowały ciepłe emocje, rodzinne oraz przyjacielskie więzi. Zdaje się, że katastrofa lotnicza uczyniła spustoszenie do tego stopnia, że ci, którzy ją przeżyli, wrośli w maszynerię samolotu: poruszają się jak roboty, rozmowy prowadzą bez nawiązania kontaktu wzrokowego, a ich twarze są jak maski. Czumałowa dziwią zmiany, czuje się obcy. Tymczasem z zachowania scenicznego wynika, że jest on taki sam jak pozostali mieszkańcy – maszyną promieniującą nienawiść.
Najważniejszym problemem eksponowanym w „Cemencie” zdaje się być kondycja psychiczna i emocjonalna ludzi zarażonych bakcylem ideologii. Uwypukleniu i rozwinięciu tego tematu służyły przede wszystkim działania sceniczne. Powtarzalność zachowań, rozbieranie, ubieranie, drgawki, przemoc. Każda czynność automatyczna i nerwowa. W ten sam sposób wypowiadany był tekst, którego jednak agresywna i jednostajna recytacja – a raczej wykrzykiwanie – szybko stała się monotonna, a przez to dużo mniej atrakcyjna niż działanie sceniczne. Tym bardziej, że w spektaklu zastosowano wiele zabiegów, które bagatelizowały rolę słowa. Kiedy protagoniści prowadzili monologi, za ich plecami odbywały się działania, które angażowały uwagę widza dużo bardziej niż wykrzykiwany tekst. Bywało, że postać mówiąca była usytuowana w cieniu bądź z boku sceny, w związku z czym nie było jej prawie widać. Aktorzy również nie przykładali większej wagi do roli słowa – byli znacznie lepiej przygotowani pod względem ruchu scenicznego niż zapamiętanego tekstu. Można zatem wnioskować, że tekst posłużył za pretekst do akcji scenicznej. Czy nie jest to wynikiem reżyserskiego braku zaufania do dramatu Müllera? Literacki „Cement” implikuje pewien bezruch, może zapowiadać sceniczną nudę, której skutecznie zapobiegnięto. Widz ogląda sugestywne działania aktorskie wprzęgnięte w szybkie tempo akcji, co w efekcie daje ciekawe obrazy sceniczne, które trudno jest jednak powiązać w jednorodną całość. Może dlatego, że widz musi nieustannie wybierać między słowem a działaniem?
Mnie trudno zrozumieć dramat Müllera, ale ci, którzy go rozumieją, nie ułatwili mi bynajmniej jego odbioru. Kilka razy usłyszałam słowo „cement” i „rewolucja”. Nie wiem, kto był kim, choć pamiętam twarze. Usłyszałam też kilka ciekawie zinterpretowanych mitów. I choć wiem, że tekst nie jest tu najważniejszy, nadal nie mam pewności co do tego, co się tutaj liczy. Ogłupienie ludzi przez ideologię, uniformizacja i automatyzacja życia – nieważne, że to już zostało powiedziane wcześniej. Podobno nie da się już rzec niczego nowego, dlatego istotna jest forma. A ta w reżyserii Klemma wydaje mi się atrakcyjna na tyle, że nie można powiedzieć o niej kiepska. Wystarczy określenie „przeciętna”.