Telewizja nie pokaże tej rewolucji

"Święta Joanna szlachtuzów" - reż. Wojciech Klemm - Teatr W. Bogusławskiego w Kaliszu

Pieniądz, władza, religia w odwiecznej walce o świętą Joannę szlachtuzów. To nie jest najpopularniejsze dzieło Bertolta Brechta. Portal e-teatr.pl w swojej bazie ma tylko dwie realizacje "Świętej Joanny szlachtuzów". Ta najnowsza, kaliska jest trzecią. Reżyserii spektaklu w Teatrze im. Wojciecha Bogusławskiego podjął się Wojtek Klemm, reżyser od trzydziestu lat mieszkający w Niemczech.

Nie jest to też łatwy spektakl. Trudny w odbiorze, mimo pozornie prostej fabuły. Dla twórców teatralnych może z kolei okazać się artystyczną pułapką.

Streśćmy na początek fabułę dramatu: "w amerykańskim mieście Chicago trwa walka między biznesmenami o prymat na rynku mięsnym. Walka ta prowadzi do poważnego kryzysu, który wymusza masowe zwolnienia robotników. Zdezorientowani, pozbawieni środków do życia ludzie wychodzą na ulice. Wśród nich znajduje się również tytułowa Joanna, młodziutka idealistka z imieniem Boga na ustach. Bohaterka, walcząc o lepszy los dla robotników, przechodzi coś na kształt inicjacji w dorosłość, a jej spotkanie z bossem rynku mięsnego - Pierpontem Maulerem -skutkuje dziwną fascynacją". Mauler i jemu podobni, w obrzydliwych futrach z lisich ogonów, trzęsą miastem i nieszczęsnymi robotnikami. Trzęsie nimi także cyniczna, wyrachowana Armia Zbawienia. Sytuacja jest więcej niż beznadziejna, a poświęcenie Joanny niestety niczego nie poprawia.

W zapowiedziach spektaklu czytamy, że "utajona wojna klas toczy się nadal", a przykładem tego - wedle twórców kaliskiej inscenizacji - jest także najnowsza historia Polski. Opowieść Brechta, wyrazista i czytelna jako taka, została w kaliskiej inscenizacji ujęta przez taki właśnie pryzmat "polskiego piekiełka". Uniwersalną rzecz o przegranej rewolucji skontrowano niezbyt wyszukaną publicystyką - oto nagle widz zostaje zalany swoistą medialną papką (w kontekście spektaklu należałoby rzec - mielonką), która ma być - tak się wydaje -czymś w rodzaju komentarza do bieżącej politycznej i ekonomicznej sytuacji Polski. Twórcy chcieli nadać temu globalny kontekst. Wydaje się jednak, że nie do końca to się udało. I chyba nie mogło się udać, na pewno nie w formie tak nachalnej. Akcję dwukrotnie przerywa przedziwna projekcja medialnych odprysków - okrzyków wznoszonych na marszu niepodległości "ku chwale wielkiej Polski", wygłupów polityków, gorzkich analiz na okoliczność wyzysku pracowników na umowach śmieciowych. Ten ostatni wątek dałoby się jeszcze może wybronić, ale reżyser postanowił powiedzieć jeszcze więcej i wplótł w tę historię także katastrofę w Smoleńsku - tytułowa bohaterka wychodzi na scenę z naręczem białych i czerwonych balonów. Jeden z nich ma kształt samolotu. Niby nic dziwnego, w końcu uduchowiona Joanna może wierzyć w smoleńskie męczeństwo. Czy jednak spektakl naprawdę nie mógłby odpowiednio wybrzmieć bez tej ciężkiej i wciąż jeszcze żywej symboliki? Nietrudno zrozumieć zamysł twórców - wszak Smoleńsk także trwale podzielił polskie społeczeństwo, a tą nienawistną walką sterują i władza, i kościół. Wszystko to jednak ściąga spektakl na grząskie tory.

Gdyby nie to - mielibyśmy w Kaliszu bardzo udaną premierę. Sprawiedliwie należy jednak podkreślić, że jest to mimo wszystko dobry spektakl, zapadający w pamięci i zrealizowany z dużym rozmachem i pomysłem. W kaliskim teatrze zyskuje także dzięki surowej, nieprzyjaznej scenografii. Na wysokości zadania stanęli aktorzy. Jacek Jackowicz bryluje na scenie jako cyniczny kaznodzieja. W takiej roli dawno go nie widzieliśmy - jest groźny, bezwzględny, wyrachowany. Ewa Kibler i Małgorzata Kałędkiewicz-Pawłowska udowadniają z kolei, ile można wycisnąć z pozornie niewielkiej, drugoplanowej roli i zachwycić widzów. Realizatorom prostymi zabiegami choreograficznymi udało się także pokazać rozwarstwienie i zagubienie społeczeństwa - ci, którzy szli na przedzie protestu robotników, za chwilę układają się z bossami rzeźni.

W dobie kryzysów na wszystkich frontach zapomniana nieco sztuka Brechta wybrzmiewa ciągle aktualnie. Marne to pocieszenie. Nie jest to spektakl, który da gotową odpowiedź na społeczne bolączki, raczej mnoży kolejne pytania. Podobno rewolucji nie pokażą w telewizji. Czy zatem pokażą ją w teatrze?

Mirosława Zybura
Ziemia Kaliska
27 lutego 2016
Portrety
Wojtek Klemm

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia