Ten, który nie wraca

"T.E.O.R.E.M.A.T" Teatr Rozmaitości w Warszawie

Wystawić Pasoliniego w teatrze - za tę decyzję należą się Jarzynie duże brawa. Niestety, realizacja nie spełnia naszych oczekiwań.

Prawie 10 lat temu na tej samej scenie TR Warszawa Krzysztof Warlikowski w jednym ze swoich najlepszych spektakli, "Bachantkach" według Eurypidesa, stawiał pytania o relację między człowiekiem a sacrum. Relację trudną, gwałtowną, tragiczną. Do racjonalisty Penteusza przychodził gdzieś z obrzeży społeczeństwa Dionizos: bóg-wyzwoliciel, bóg-uwodziciel, bóg-morderca. Obaj spleceni ze sobą nierozerwalnym związkiem, jak lustrzane odbicia, para sobowtórów, z których nie wiadomo, który jest stwórcą, a który - stworzeniem. Dionizos przechodził przez świat jak zaraza, zabijając tych, którzy nie uwierzyli, i wzmacniając tych, którzy mu zaufali. 

Bóg czy diabeł? 

W "Teoremacie" jest podobnie, choć w gruncie rzeczy - o wiele bardziej drastycznie. Bynajmniej nie ze względu na szokującą warstwę obyczajową. Bezimienny Gość, który pojawia się pewnego ranka w willi bogatego przemysłowca, obdarzony jest nieodpartą erotyczną mocą i uwodzi po kolei wszystkich mieszkańców domu - od bogobojnej starej służącej, poprzez zakompleksione nastoletnie dzieci i zaniedbywaną przez męża pracoholika piękną żonę, aż po samego pana domu. Robi to absolutnie bezinteresownie, bez jakichkolwiek złych intencji - wręcz przeciwnie, sprawia, że podobni do kukieł, wypaleni, nieszczęśliwi mieszkańcy willi ożywają, rozkwitają, promienieją. Wszystko zmieni się, gdy Gość pewnego dnia odejdzie tak niespodziewanie, jak przyszedł... 

Dionizos? Sakralna prostytutka? Jakieś pradawne bóstwo płodności? Pasolini ostrożnie mówił o archaicznej, pierwotnej religijności, ale wymiar chrześcijański - ba, katolicki - sztuki jest nie do zbagatelizowania. Objawia się na poziomie symbolicznych sytuacji, metafor, wreszcie języka. Języka mistycznego, który bliskość człowieka i Boga maluje za pomocą szokująco zmysłowego, dosadnego obrazowania. Wraz z chrześcijańskim modelem świata pojawia się jednak wyraźna dialektyka dobra i zła, a pytanie o tożsamość Gościa przenosi się na inny poziom: czy to wyjątkowo osobliwy, bluźnierczy wizerunek Boga, czy po prostu szatana? 

Grzegorz Jarzyna nie daje na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi - i bardzo dobrze. Pokazuje, jak enigmatyczny Gość, niczym cudotwórca, albo raczej wytrawny psychoanalityk, nawiązuje porozumienie z każdym z bohaterów. Poprzez ciało dociera nie tylko do ich kompleksów i problemów, ale w ogóle do świadomości, fundamentów tożsamości. W pierwszej części spektaklu Jarzyna pokazuje to w bardzo konsekwentny sposób. 

Życie w willi początkowo przypomina nakręcaną pozytywkę z figurynkami: trzy razy widzimy, jak co rano cała rodzina powtarza niespieszny rytuał czesania, przygotowywania do pracy, zasiadania do śniadania. Zawsze tak samo, w tych samych miejscach, w tej samej kolejności - zmienia się tylko kolor sukienek i sweterków. Gość (Sebastian Pawlak) wnosi do tego teatru prawdziwe życie. Cielesność jest najważniejszą jego manifestacją i wehikułem, ale nie jedynym. Bo jest jeszcze na przykład humor, do tej pory właściwie nieobecny, bo jest otwarcie na świat wokół, bo jest wreszcie otwarcie na wymiar nieracjonalnego. Na sacrum. 

Wygnani z raju 

Jarzyna idzie bardzo wiernie za filmem Pasoliniego - identyczna jest sekwencja scen, rozegranie pewnych sytuacji, nawet charakteryzacja retro postaci. Może to irytować, ale do pewnego momentu się sprawdza. Dla widza nieznającego filmu nie jest to problemem, widz "uświadomiony" może skupić się na detalach aktorskiej gry i sytuacjach. Obserwować, jak w kontakcie z przybyszem indywidualizują się postawy ojca (Jan Englert), matki (Danuta Stenka), dzieci (Katarzyna Warnke i Jan Dravnel) i służącej Emilii (Jadwiga Jankowska-Cieślak). Zamiast filmowej wizyjności i aluzyjności, jest bliskość aktorów, mniej lub bardziej odważnie mierzących się w imieniu swych postaci z problemami, o których mówi film. Fizyczny wymiar ich obecności jest tak wyrazisty, że - idąc za Pasolinim -Jarzyna niemal całkiem zrezygnował w tej części z dialogów. 

Niestety, inaczej dzieje się w drugiej części spektaklu. Po odejściu Gościa bohaterowie, niczym wygnani z raju Adam i Ewa, muszą zmierzyć się także z negatywnymi skutkami nowo nabytej ludzkiej tożsamości, seksualności, świadomości irracjonalnego. Córka zapada w katatonię, matka staje się nimfomanką, rozpaczliwie szukającą substytutu młodego kochanka pośród uliczników, syn gnany rozpaczliwą potrzebą stworzenia wizerunku tego, który ich opuścił, szaleńczo maluje kolejne obrazy, ojciec oddaje władzę nad fabryką robotnikom, a sam udaje się, nagi jak najpokorniejszy z pokutników, na pustynię, wreszcie służąca, która jako jedyna zawsze otwarta była na to, co metafizyczne, staje się świętą-cudotwórczynią. 

Żeby pokazać te przemiany, Jarzyna posłużył się niestety przesadnymi środkami. Aktorzy uciekają w zupełnie niewiarygodną, irytującą nadekspresję, co dodatkowo wzmocnione jest przez tautologiczną muzykę i dopisane Pasoliniemu frazy, w których bohaterowie, niczym na seansie psychoanalitycznym, opowiadają, co im w duszy gra. Wszystko to, co w pierwszej części pozostawało niedopowiedziane, ale jednak - dzięki utalentowanym aktorom - czytelne i przejmujące, tu musi zostać wypowiedziane explicite: kazirodcza fascynacja córki ojcem, osamotnienie i nuda sprowadzonej do roli ozdoby mieszkania matki, kompleksy syna-przeciętniaka, pragnącego stać się innym niż wszyscy... 

Bardzo szkoda, że reżyser nie potrafił utrzymać i wzmocnić tego, co udało się wpierwszej części, zarazem efektownej teatralnie, nieoczywistej i poruszającej. W drugiej części jest już tylko efektownie, w złym tego słowa znaczeniu. Dziwi też trochę fakt, że twórcy zbagatelizowali ważny aspekt polityczny sztuki, wyjątkowo subtelnie analizującej etyczne, artystyczne, filozoficzne i religijne implikacje kapitalizmu (aspekt ten pojawia się zresztą w tekstach zawartych w rewelacyjnym, przepięknie wydanym programie do spektaklu). 

Finał ratuje rama dodana (w zgodzie zresztą z filmowym oryginałem) do spektaklu - konferencja prasowa, podczas której ojciec tłumaczy się ze swojej radykalnej decyzji. A właściwie - unika odpowiedzi. O sztukę, o cuda, o Boga... On, czytelnik wielkiej literatury rosyjskiej, nie potrafi znaleźć słów, by wyrazić swoje zdanie. Jego dalsze losy opowie narrator (Rafał Maćkowiak), niejako alter ego reżysera. Jarzyna, inaczej niż obserwujący na chłodno rozpad ideałów mieszczaństwa Pasolini, wybrał podejście bardziej emocjonalne, osobiste. Szkoda, że nie pozwolił tej osobistej nucie wybrzmieć wcześniej niż w zakończeniu.

Anna R. Burzyńska
Tygodnik Powszechny
5 lutego 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia