Ten spektakl przeminie z wiatrem

"Księżyc i Magnolie" - reż: Agnieszka Lipiec-Wróblewska - Teatr STU

Pomyślę o tym jutro - mówiła Scarlett O\'Hara w "Przeminęło z wiatrem", legendarnej adaptacji powieści Margaret Mitchell z 1939 roku. Od niedawna bardzo popularna w Polsce (Teatr Telewizji w reżyserii Macieja Wojtyszki) sztuka Rona Hutchinsona "Księżyc i magnolie", odsłania rzekome kulisy powstania filmu. Nieudana, krakowska adaptacja "Księżyca imagnolii", w reżyserii Agnieszki Lipiec-Wróblewskiej, powinna dać do myślenia przyszłym twórcom, zwabionym potencjalnymi atrakcjami zawartymi w dramacie. "Pomyślmy o tym już dzisiaj".

"Księżyc i magnolie" to dosyć pospolity, ale przyzwoicie napisany bulwar. Hutchinson zręcznie wykorzystuje burzliwą historię powstania dzieła. Filmowy sukces "Przeminęło z wiatrem"miał wielu ojców: najważniejszym był kapryśny producent, David O. Selznick, który do pomocy zaprosił co najmniej kilkunastu scenarzystów - film realizowało podobno aż sześciu reżyserów, kolejno wyrzucanych i zatrudnianych. Tylko "złota era Hollywood" mogła sobie pozwolić na podobne fanaberie.

"Księżyc i magnolie" Hutchinsona to tzw. teatralny samograj. Selznick - gra go Olaf Lubaszenko, wzywa hollywoodzkiego wyrobnika Bena Hechta (Szymon Bobrowski), żeby wpięć dni napisał mu scenariusz "Przeminęło z wiatrem". W powstaniu skryptu uczestniczy także obcesowy macho, słynny reżyser, Victor Fleming (Szymon Kuśmider). Mężczyźni, uwięzieni w gabinecie Selznicka, dyskutują, opowiadają dowcipy, wcielają się wbohaterów, konsumują orzeszki. Oraz piszą scenariusz. W tym czasie, afektowana panna Poppenghul (Barbara Kurzaj),przynosi im banany, odbiera telefony, uśmiecha się słodko, ale i delikatnie ironizuje ze swojego szefa.

Z takiego materiału mogłaby wyjść zręczna, chociaż prościuteńka komedia, jednak reżyserka nie bardzo wiedziała, do jakiego celu dąży. Komedia czy jednak trochę dramat, ma być śmiesznie czy nostalgicznie. Lipiec-Wróblewska mnoży zatem rozmaite atrakcje. Jak w każdej porządnej farsie, wciąż otwierają się i zatrzaskują z hukiem tandetne drzwi z Ikei, w ścieżce dźwiękowej pojawia się muzyka z hollywoodzkich evergreenów, oglądamy fragmenty filmów Sergia Leone, Charlesa Chaplina, "Przeminęło z wiatrem". Bla, bla, bla.

A kiedy w drugim akcie, w dyskusji Hechta z Selznickiem, pojawia się wątek podskórnego antysemityzmu w Fabryce Snów (Hecht i Selznick byli Żydami), widzowie czują się skonfundowani. Nie ze względu na dialogi, tylko ich nieprzystawalność wobec miałkiej reszty przedstawienia. Do chaotycznej, kiepsko zrytmizowanej struktury, dostosowali się także aktorzy. Zdecydowanie najlepsza w spektaklu Barbara Kurzaj, gra farsowo, formalnie. Jej panna Poppenghul początkowo bardzo przypomina naiwną sekretareczkę z "Miasteczka TwinPeaks". Wystarczy jednak pełne wdzięku mrugnięcie oczkiem albo delikatny grymas na twarzy aktorki, żeby zrozumieć, że tak naprawdę to właśnie "słodka telefonistka" rządzi całym interesem.

Szymon Bobrowski szarżuje w kluczu realistycznym, Szymon Kuśmider robi co może, żeby dodać trochę wigoru bezbarwnie napisanej postaci Fleminga. Niewiele się jednak udaje, ponieważ nieustanie musi mamlać w ustach papierocha (oczywiście nie zapalając go). Efekt jest taki, że cała uwaga widzów skupia się na tej absurdalnej, uporczywie kontynuowanej czynności. Pomyliło się z żelkami?

Dla odmiany Selznick przez cały spektakl żuje cygaretkę. Olaf Lubaszenko, który jeszcze niedawno grał w kinie przede wszystkim chłopców, dzisiaj z dumą obnosi radykalną zmianę warunków fizycznych.

Wygląda imponująco, jest jednak kompletnie nieporadny aktorsko. Usztywniony, stremowany, recytujący dialogi jak na szkolnej akademii, nie potrafi oddać żadnej z psychofizycznych cech pierwowzoru postaci. Selznick Lubaszenki nie jest ani straszny, ani śmieszny. Raczej drewniany. Jak całe to przedstawienie. Przeminie z wiatrem.

Łukasz Maciejewski
Polska Gazeta Krakowska
20 stycznia 2012
Teatry
Teatr STU

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...