Terapia teatralna

"Balladyna" - reż. Oleg Żiugżda - Olsztyński Teatr Lalek

"Balladyna" ma korzenie moralitetowe, co wiąże ją organicznie z teatrem lalek, wystawiającym moralitety od czasów średniowiecza. Olsztyński spektakl twórczo nawiązuje do tej tradycji.

"Balladyna" ma w polskich teatrach lalek długą tradycję, zapoczątkowaną przez głośną inscenizację Henryka Ryla w łódzkim Arlekinie w roku 1957, z jawajkami Jerzego Adamczaka. W programie do przedstawienia Ryl tłumaczył, że ten utwór "pociąga lalkarzy przede wszystkim swym baśniowym, niezastygłym tworzywem. Tam, gdzie nie wszystko jest logiczne, znane, pewne, ustalone - lalka czuje się najlepiej, najswobodniej. Tu potrafi się wcielać w postać pełną niespodzianek, łącząc w sobie harmonijnie elementy poezji i plastyki, nadając jej konkretny kształt uchwyconej wizji. Na tle niecodziennych wydarzeń, pełnych sprzeczności i niedomówień, nagłych przerzutów akcji, cudów scenicznych i paradoksów lalka urasta, staje się już nie tylko żonglerem lub wesołkiem, ale przejmuje rolę aktora tragicznego, hieratycznieje. Co więcej, "Balladyna" stwarza możliwość współgry lalki i dekoracji, zacierając ostatnie granice między materią ożywioną i nieożywioną. Grabiec-wierzba przestaje być martwym rekwizytem, wianuszek Goplany ulatuje w powietrze, mglisty Łowca zastyga w swym kształcie itd.". Ryl pokazywał na scenie to, co zazwyczaj pozostaje w poetyckiej deklamacji, na przykład "szlachcica Chrząszcza" czy dziwacznego Gryfa. Fantastyczne postacie zachowywały swą eteryczność. Obrazami zastępowano wiele partii mówionych, a tych widzów, którzy "będą mieli niedosyt słowa", Ryl odsyłał do lektury oryginału.

W ciągu następnego ponad półwiecza "Balladynę" wystawiały różne teatry lalek: w Wałbrzychu (dwukrotnie: 1985 i 2010), Opolu (dwukrotnie: 1996 i 2006), Rzeszowie (2000), Krakowie (2005), Bielsku-Białej (2007), Łomży (2008). Wszędzie ważną rolę odgrywały interakcje między animantem i animatorem oraz poszukiwanie formy dla postaci fantastycznych. Niekiedy dokonywano odwrócenia pozornej oczywistości, że ludzkich protagonistów mają grać aktorzy w żywym planie, a postaci nierealistyczne - lalki. Bywało przeciwnie, na przykład w inscenizacji Bogdana Cioska (Teatr Groteska, Kraków 2005), gdzie postaci fantastyczne grane były w żywym planie, a "realne" - w planie lalkowym, w dodatku z ukrytym animatorem. Z kolei Petr Nosálek w Teatrze Banialuka (Bielsko-Biała 2007) posłużył się ogromnymi, dwumetrowymi lalkami, sugerując, że "w historii uczestniczą kukły", zaś Goplana, Skierka i Chochlik grane były wyłącznie w żywym planie (także Pustelnik i Filon - osoby "realne", ale pozostające poza sprawami tego świata).

Na łączną liczbę dziesięciu lalkowych inscenizacji poprzedzających najnowszą premierę "Balladyny" w Olsztyńskim Teatrze Lalek, aż trzykrotnie reżyserował ariostyczną tragedię Słowackiego Czech, Petr Nosálek (w Opolu w 1996 i 2006 oraz Bielsku-Białej w 2007). Tym razem mamy do czynienia z reżyserem z Grodna, Rosjaninem urodzonym w Wilnie. W młodości zachwycił się Słowackim i przeczytał wszystko, co było dostępne w rosyjskich przekładach.

Oleg Żiugżda jest w Polsce dobrze znany. Od dwunastu lat współpracuje z teatrami lalek - reżyserował w Toruniu, Warszawie, Słupsku, Łomży, Rzeszowie, Białymstoku i Olsztynie. Realizację "Balladyny" zaproponował mu dyrektor olsztyńskiego teatru, Zbigniew Głowacki, by uczcić jubileusz sześćdziesięciolecia instytucji. Żiugżda już raz pracował w Olsztynie, inscenizując w 2009 własną adaptację Pięknej i Bestii. Scenografię i lalki do spektaklu zaprojektował jego wieloletni współpracownik, Walery Raczkowski (który niestety zmarł, kiedy zaczęto pierwsze próby). Muzyk Bogdan Szczepański już drugi raz miał okazję zmierzyć się z Balladyną, bowiem poprzednio skomponował muzykę do tejże sztuki w Teatrze Lalki i Aktora w Łomży (2008, reżyseria Andrzej Rozhin, scenografia Pavel Hubička).

Reżyser oparł przedstawienie na dwóch pomysłach, wyznaczających sposób interpretacji sztuki. Pierwszy to obudowanie dramatu dodatkową ramą czasu i miejsca. Drugi to trop betlejki.

Przedstawienie zaczyna się w prowincjonalnej karczmie, prowadzonej przez matkę i dwie córki. Trudno byłoby precyzyjnie określić czas akcji, bo kostiumy kobiet są mało charakterystyczne, ale z włączonego radia słychać "Tańczące Eurydyki" śpiewane przez Annę German, więc jesteśmy w czasie po 1964 roku. Skoro tak, to wystrój karczmy wskazuje na bardzo głęboką prowincję. Karczma i chlający wódkę mężczyźni to codzienne otoczenie dwóch sióstr. A one marzą, by się wyrwać w wielki świat. Tak jak Alina i Balladyna u Słowackiego, zadeklarują miłość każdemu bogatemu kandydatowi, który chciałby się z nimi ożenić i zabrać je jak najdalej. W kącie karczmy stoi szafa staromodnej betlejki, czyli białoruskiego odpowiednika polskiej szopki. Nie będzie użyta zgodnie z przeznaczeniem, może jej bożonarodzeniowa funkcja jest już nikomu niepotrzebna w zlaicyzowanym społeczeństwie, niemniej proste, toporne, drewniane lalki okażą się przydatne. Jedna z dziewcząt zaczyna przy ich pomocy opowiadać - bardziej sobie niż innym - pospolitą w folklorze światowym baśń o zabójstwie siostry-rywalki i o naturze (wierzba, maliny, piszczałka z gałęzi wierzbowej), która była świadkiem zbrodni i weźmie udział w wymierzaniu sprawiedliwości (piorun).

Słowacki w liście do matki z 2 stycznia 1838 roku wspominał dawne wigilie obchodzone w rodzinnym domu, a dalej napisał: "Potem przyszła mi na myśl wielka Babuni piekarnia - czeladź śpiewająca kolędy - potem wertep krzemieniecki, któremu może winien jestem mój szekspirowski zapał". Ukraiński wertep, białoruska betlejka i polska szopka są ściśle spokrewnione, a zarazem wyrastające wprost z kultury ludowej, tak samo jak ballady, od których wzięła imię bohaterka Słowackiego. Zarazem "Balladyna" ma korzenie moralitetowe, co wiąże ją organicznie z teatrem lalek, wystawiającym moralitety od czasów średniowiecza.

Wszystkie następne perypetie rozgrywają się zarazem w świecie ludzkim i nieludzkim. Widmowa Goplana pływa w falach jeziora. Co prawda Gopło wygenerowane jest multimedialnie, ale drewniane ciało lalki lekko unosi się w wodzie, długie włosy falują, splatają się i rozplatają (marionetka animowana jest za tiulowym ekranem). Dopiero w scenie wygnania Goplana wejdzie na scenę jako marionetka stąpająca po ziemi, animowana widzialnie przez aktorkę. Skierka i Chochlik to kolorowe, wszędobylskie lalki stolikowe, bardziej diabliki niż elfy. Ich animacja jest po części ukryta i (jak Goplana) nie mają one odpowiedników w planie żywym. Reszta postaci - tak. Figury z betlejki są na tyle schematyczne - stara kobieta, rycerz, królewicz - że można by ich użyć do najróżniejszych baśniowych opowieści. Odmienne są tylko lalki dziewcząt - kolorowe, "cepeliowskie". Aktorzy-ludzie wypowiadają swoje kwestie, wchodząc w sytuacje dialogowe a to z innymi aktorami-ludźmi, a to z lalkami. Czasem, mówiąc do swych drewnianych dublerów, niejako mówią do samych siebie. Kiedy indziej dialog człowiek - człowiek zostaje przerwany, aktorzy zamieniają się lalkami i zaczynają dialog człowiek - lalka. Z perspektywy widza takie zmiany mają zasadnicze znaczenie. Co innego ludzie mówią sobie twarzą w twarz, co innego powiedzą drewnianemu artefaktowi. Czym innym jest zabicie człowieka, czym innym zabicie drewnianego sobowtóra człowieka. Kolejne trupy, jakimi Balladyna znaczy drogę swojej kariery, to kolejne znieruchomiałe drewniane rzeźby układane na ławach.

Gdy dziewczyna z karczmy dokończy opowieść o zbrodniarce, która za wszelką cenę chciała się wyrwać ze społecznych dołów, zdobyć władzę i żyć "jakby nie było Boga", i ujrzy nieuchronny upadek Balladyny, ze łzami szczęścia uświadomi sobie, że to była tylko pouczająca opowieść. Ona sama nie jest Balladyną, nie zabiła swojej siostry. Wszystko, co się działo na scenie, było jedynie teatralną iluzją, lalkową materializacją ukrytych pragnień, odegranych z pomocą bywalców karczmy. Nieuchronność klęski baśniowej Balladyny uwolni dziewczynę od marzeń o bogatym królewiczu, o urokach władzy, a także od złudy ludzkiej bezkarności.

Ironicznym komentarzem do rojeń o władzy jest silnie wyeksponowany wątek Grabca. Ten prostak i pijanica zostanie królem, ukoronowanym świętą koroną Lecha, choć wcale się o to nie starał. Los nim miota, czarodziejka Goplana plącze jego dzieje, a nad wszystkim unosi się śmiech Historii. Grabca można dowolnie kojarzyć z każdym prostakiem, który dorwał się do władzy, a było ich w ostatnim stuleciu niemało.

Olsztyńska "Balladyna" nie jest arcydziełem, ma swoje niekonsekwencje i mielizny, trochę trąci myszką, ale ma też szereg zalet. Twórcy proponują intrygującą rozgrywkę między planem aktorskim i lalkowym, odkrywczo nawiązują do lalkowego moralitetu. Mają ambicje wyeksponowania w sztuce Słowackiego wątku władzy - pożądanej, ale niebezpiecznej i destrukcyjnej - a także tematu zbyt wygórowanych marzeń wiodących do zguby. W dodatku dzieje córki oberżystki pokazują, że "dokonanie" pewnych czynów w planie teatralnej iluzji może uchronić od popełnienia ich w sposób nieodwracalny w rzeczywistości.

Udało się też najważniejsze - ocalić wiersz Słowackiego. Brzmi klarownie, z zachowaniem rymów i rytmów, a zarazem potoczyście i naturalnie, nie gubiąc w recytacji istoty przekazu. Z niezwykle trudnego zadania Olsztyński Teatr Lalek wyszedł z tarczą.

Halina Waszkiel
Teatr - pismo
29 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...