Terroryzm na wesoło?
"Produkt" - reż. Michał Rzepka - Teatr Gdynia GłównaSurrealistyczna wizja namiętnej miłości Amerykanki i islamskiego terrorysty, zdolnej pokonać różnice międzykulturowe, patriotyzm lokalny, tortury w Guantanamo, a nawet śmierć, opowiedziana zostaje widzom Teatru Gdynia Główna bez znieczulenia. Ostra, miejscami bardzo brutalna makabreska "Produkt" ośmiesza kicz hollywoodzkich filmów i uderza w nieskończone pokłady ludzkiej hipokryzji.
Mark Ravenhill, autor sztuki, nieprzypadkowo uznany został wraz z Sarah Kane czy Martinem McDonaghem liderem nurtu brutalistów, którzy w latach 90. XX wieku wstrząsnęli światem teatru swoimi bardzo brutalnymi sztukami. Ich twórczość łączyła głównie estetyka: bardzo silne obrazy, przemoc ukazywana w rozmaity sposób, duże ilości krwi i innych płynów ustrojowych oraz ciało (często było to ciało upokorzone, okaleczane, dręczone, stanowiące przyczynę problemów). "Produkt" na tym tle choćby najsłynniejszego tekstu Ravenhilla "Shopping and fucking" jest sztuką wręcz łagodną, co może szokować widzów, słuchających jak główka małej dziewczynki odrywa się od ciała, a jej krew obryzguje szachidkę wysadzającą siebie i kilkadziesiąt innych osób w powietrze, czy dowiadujących się o elektrodach z prądem, podłączonych do jąder katowanego więźnia. Pomimo to "Produkt" to sztuka napisana w formie wartkiej, zwariowanej, pełnej czarnego humoru komedii.
I właśnie tak widzi ją też reżyser Michał Rzepka. Daje on dużo swobody Wojciechowi Jaworskiemu, aktorowi grającemu Jamesa, producenta filmowego z Hollywood, opowiadającego scenariusz filmu znanej aktorce Olivii (w tej roli Zofia Nather), w którym chce ją zaangażować. Jeśli mu się uda, będzie miał tytułowy "produkt", bo oprócz dobrego scenariusza, amerykańskie kino potrzebuje znanych twarzy. Jaworski ten pseudomonolog, przybliżający szaloną akcję filmu zlepionego z ulubionych gatunków amerykańskiego kina - romansu przygodowego, thrillera, dramatu obyczajowego i kina akcji - prowadzi w sposób brawurowy.
Od początku wyśmiany jest tutaj hollywoodzki patos, bo przecież miłość Amerykanki Emmy do śniadego terrorysty Muhammada, targającego wszędzie ze sobą swój dywanik modlitewny i złowieszczy nóż, przejście na stronę terrorystów oraz walka o ukochanego dżihadystę przez amerykańską superbohaterkę w amerykańskim kinie nie mogą się przydarzyć. Autor sztuki bezlitośnie piętnuje konsumpcjonizm i hipokryzję, jakiej ulegamy bezrefleksyjnie przyjmując komunikaty medialne. Uzupełnia je przemocą, seksem i czarnym humorem - sprawdzonymi składnikami filmowego hitu.
Sztuka jest tak skonstruowana, że rozgrywa się nie tyle przed widzami, co w wyobraźni widzów. Popkulturowa papka filmowa, jaką pragnie stworzyć producent James (zawierająca rozmaite kalki - od "Romea i Julii" Szekspira, po "Kill Billa" Quentina Tarantino), w perwersyjnie komediowy sposób wchłania ludzie dramaty, śmierć, cierpienie, wpisując je w nagłe zwroty akcji i zawieszenia wątku, by wypadły możliwie jak najbardziej efektownie.
Reżyser dba o to, by przekaz był możliwie prosty. Dlatego przestrzeń spektaklu składa się z białej sofy, dwóch wielkich różowych worków sako oraz kilku rekwizytów. James zaczyna swoją opowieść kierując ją do widzów, wśród których znajduje się też Olivia. Co jakiś czas aktorom towarzyszą motywy muzyczne, wśród których rozpoznamy także znane hity typu "Knockin' On Heaven's Door". Wojciech Jaworski świetnie utrzymuje uwagę i koncentrację widzów, niuansuje swoją opowieść i zmienia tempo tak, że jego praktycznie 75-minutowy monolog nie nuży, choć poziom absurdu, wraz z kolejnymi przygodami bohaterów, sięga szczytu.
To spektakl o silnej emocjonalnej amplitudzie, zapewnionej dzięki biernej, wycofanej słuchaczce Olivii, granej przez Zofię Nather bardzo subtelnie, bardziej samą obecnością niż mimiką czy gestem, na tle której jeszcze bardziej jaskrawo wypada nieustająco tokujący, rozemocjonowany i porywczy James. W Jamesie jest od początku coś chorobliwie niepokojącego. Jaworski daje mu pasję i rozpaczliwą determinację, by opowieść doprowadzić do końca. Aktor jest sugestywny i przekonujący, kreując swojego bohatera na opętanego swoją wizją człowieka na skraju załamania nerwowego.
Z pewnością "Produkt" to najodważniejsza z dotychczasowych propozycji Teatru Gdynia Główna, który dotąd stawiał raczej na dramaty egzystencjalne, zanurzone w tradycyjnej, przeważnie wybitnej literaturze. Ostry, brawurowy, momentami bardzo drastyczny, groteskowy, pełen agresji tekst Ravenhilla znajduje się na przeciwnym biegunie.
Michał Rzepka sprawnie skonstruował całe przedstawienie, unikając większych wpadek (siłę dramaturgiczną spektaklu osłabiają jedynie fragmenty, gdy aktorzy usiłują ogrywać worki sako). Pozwala to wybrzmieć z całą mocą sztuce Ravenhilla, która z pewnością przez niektórych widzów będzie odebrana jako obrazoburcza, niesmaczna czy po prostu skandaliczna. Warto jednak dostrzec w tej obscenicznej momentami formie treść, za którą idzie ostra, ale niezwykle celna krytyka konsumpcyjnonizmu. Najlepszym jej przykładem jest zmultiplikowany obraz twarzy Jamesa na ścianie, będący imitacją dzieła Andy'ego Warhola. Dobitny przykład epoki "kopiuj, wklej", która karmi przecież także przemysł filmowy i całą popkulturę.