Testament miłości w studium o życiu
„Kochany, najukochańszy" - reż. Magda Umer - Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w WarszawieW dniach 26 i 27 września na deskach sceny kameralnej Teatru Polskiego im. Arnolda Szyfmana w Warszawie miały miejsce dwie premiery spektaklu „Kochany, najukochańszy", dzieła Grażyny Barszczewskiej. Sztuka jest opracowaniem i adaptacją sceniczną prozy Wiesława Myśliwskiego „Ostatnie Rozdanie", gdzie wielowątkowa powieść, przekonwertowana na listy książkowej Marii do „Onego", „Najukochańszego" znalazła swoje zobrazowanie w udramatyzowanej konwencji scenicznej.
Monodram o scenariuszu przygotowanym i zagranym przez Grażynę Barszczewską, wybitną aktorkę i reżyserkę teatralną, we współpracy z Magdą Umer, której to został przypisany tytuł reżyserki, powstawał w niecierpliwości zarówno miłośników teatru, jak i samego autora powieści – Myśliwskiego.
W przestrzeni minimalizmu
Wita nas uboga scenografia. Jedno podłużne siedzenie i biała prześwitująca płachta. Jest to pierwszy wyraz rzekomego minimalizmu. Ten, na który warto zwrócić więcej uwagi to minimalizm rozwiązań reżyserskich, dramaturgii. Przez niemal godzinę trwania spektaklu używane są te same środki, które zostały przedstawione nam na początku. Monolog prowadzi Maria, grana przez Grażynę Barszczewską. Mówi językiem swoich listów, mówi swoimi listami. Po każdym z nich następuje „odpowiedź bez odpowiedzi". Przez filmowe projekcje wyświetlane na płachcie, w których występuje dyrektor Teatru Polskiego Andrzej Seweryn, widzimy wyreżyserowaną przestrzeń, sytuację i wgląd w myśli oraz reakcje rzeczonego „Najukochańszego". Choć pozostaje pytanie o prawdziwość tychże jego wypowiedzi. Czy ich istnienie jest tylko pozornym – zależnym od istnienia i myśli Marii, czy on i jego słowa są prawdą, czy tylko jej fikcją? Pytanie to i związane z nim rozważania muszą pozostać w sferze domysłów i własnych interpretacji, jednak to nie na nich należy się skupiać, chcąc dotrzeć do najistotniejszego sensu sztuki.
Na tym zabiegu opiera się cały przebieg spektaklu. Ubóstwo dramaturgiczne, choć niesłusznie w tym przypadku pejoratywnie i krytycznie brzmiące określenie, pozostawia przestrzeń dla sentymentalizmu, na którym de facto opiera się sztuka. Na takie ograniczenie środków pozwala gra uznanych aktorów, a także tematyka przedstawienia.
Minimalizm w ruchu scenicznym i poprowadzeniu dramaturgii wcale nie jest równoznaczny z poczuciem nudy podczas ponad godzinnego spektaklu. Odciskająca piętno na sercu i umyśle tematyka, poruszające opisy oraz dosadność słów i uczuć „pokutują" przemyślanej i dobrej decyzji o znikomej liczbie środków. Nie świadczy to jednak wcale o monotonności sztuki. Im większymi krokami zbliżamy się ku puencie, tym narasta ruch sceniczny. Tym więcej widzimy tych drobnych, jak i znaczących, rozwiązań reżyserskich nabudowujących dramaturgię, operujących na subtelności oraz zasadzie sugestii, współgrających ze sobą nadając dynamikę i sprawiających, że niemożliwym jest brak wzruszeń i zaangażowania w dalszy przebieg sztuki. Kiedy Maria stoi, goni, za ukochanym, my wraz z nią wchodzimy w świat natury obrazami Stanisława Baji, stale wyświetlanymi na płachcie, i oddajemy się uniesieniom emocji, melancholii, czułości. Zrazu wtedy ważniejsza staje się przestrzeń, która w alegorii mówi o śmierci, życiu. Która staje się ich metonimią, miejscem rozmowy, aktorem i postacią.
Warto też zwrócić uwagę na resztę środków. Proste a w punkt dobrane kostiumy przez Marię Dudę oraz całość wizualnego opracowania i reżyserii świateł wykonane przez Jarosława Szmidta. Muzyka w równie dobrej kompozycji dopełniła całość słuchowo-wizualną dzięki Agnieszce Putkiewicz.
O miłości (nie)archetypicznej
Sztuka jest refleksją nad sensem szeroko pojętym. Staje się ona kolejną cegiełką do (kulturowego) muru świadectwa świadomości człowieka o swoim istnieniu. Świadomości tej, która objawia się w przeżywaniu, w doświadczaniu, w odczuwaniu. Sztuka jest próbą spisania własnego testamentu o uczuciach – o miłości. Większość opisywanych przeżyć wewnętrznych istoty ludzkiej, doświadczeń omawianych w przedstawieniu można zamknąć w ułomnym i umniejszającym stwierdzeniu: „Sztuka jest o miłości". Jednakże do tego równania dochodzą także pragnienia, instynkty, rozkosze, tęsknota, żal, ból, marzenia, wspomnienia. Epitetom i przymiotnikom może nie być końca.
„To jest powieść oczywiście o losie ludzkim, o sensie istnienia, o odchodzeniu. O tej miłości totalnej, tej miłości niemożliwej, ale miłości do której każdy tęskni i każdy jej pragnie" mówi Grażyna Barszczewska. Każdy opis miłości, choć piękny, zabarwiony, czy może nawet „zatruty" jest, tysiącem innych emocji. Od bólu i tęsknoty zaczynając.
Miłość archetypiczna – piękna, żywa, młoda – ubrana jest tutaj w płaszcz zupełnie inny, barwiony goryczą i smutkiem. Utratą. Zwracając już uwagę na to, że nie jest to powiastka o szczęśliwej, spełnionej miłości, nie napomknęłam, że nie jest to opowieść naiwna. Naiwna, jak mogło by się zdawać, bo zamknięta w konwencji miłości młodych, miłości pełnej żywych, dalej trwających uniesień. Historię swą opowiada dojrzała kobieta, wykształcona lekarka niemal u kresu życia, która założyła rodzinę, wiedzie spokojne życie w dostatku, z dala od swego najukochańszego.
Pisze ona listy. Daremnie, o ile daremnym można nazwać pisanie dla samego pisania, ze świadomością o jałowości oczekiwania na odpowiedź. Pisze do tego „Onego" w tęsknocie, opowiada o tym co się wydarzyło. Czasem beztrosko wspomni sytuację dni czy lat ostatnich, częściej, mniej beztrosko, zatapia widza w patetycznej w uczuciach, sentymentalnej symbiozie przeszłości i teraźniejszości, smutku i tęsknoty, żalu i miłości. Na krok nie odstępują nas, widzów, pytania i wzruszenia, co jednak jest sukcesem reżysersko-scenopisarskim to zapłodnienie w nas myśli na temat kondycji człowieka, jego losu, pragnień i tęsknoty do czegoś, co może być tylko ideą i mitem.
Scena i natura na rzecz sentymentalizmu
Sentymentalizm uczuć, sentymentalizm na którego podwalinach stoi wydźwięk i charakter spektaklu podkreślany jest przez każdą warstwę sztuki. Zaczynając od samego tekstu dramatycznego i tematyki spektaklu, przez charakter sceniczny przedstawienia i muzykę, po wyświetlane na płachcie obrazy. Podczas każdego listu Marii, bo tak można nazwać główne sekwencje dramatu, na płachcie na której już zaraz ujrzeć mamy miłość życia bohaterki, „Onego", widnieją obrazy Stanisława Baji. Współczesny malarz i wykładowca znany jest z malowania pejzaży Bugu. Motyw natury odpowiada nastrojowi nurtu literackiego końca XVIII w. do którego odnieść możemy współczesną sztukę Teatru Polskiego.
Listy miłosne pełne tęsknoty i obrazy natury Baji, które tak często pojawiały się na okładkach powieści Wiesława Myśliwskiego, to niezaprzeczalnie udany chwyt reżyserski autorek spektaklu. Pozwala napływać słowom Marii w głąb nas, napierać na naszą psychikę, wdzierać się w nasz dotychczasowy obraz miłości. Malarstwo Baja jest przesycone nostalgią, szczere i proste, pełne potrzeby zatrzymania świata, który odchodzi. Tym samym zajmuje się sztuka. Jej centrum jest człowiek, przeżycia wewnętrzne, celem - wywoływanie wzruszeń i refleksji nad miejscem człowieka w świecie.
Doczekaliśmy się sztuki, którą sama główna aktorka i autorka adaptacji, Grażyna Barszczewska, nazwała „swoim dzieckiem". Jako jej przesłanie artystka określiła „Pragnienie miłości". Jak pisze Myśliwski: „Jest w człowieku coś ważniejszego - pragnienie tej jednej, jedynej miłości dla której w ogóle warto żyć".
Teatr otrzymał sztukę uniwersalną, ponadczasową. Sztukę genialną, bo dopracowaną, uderzającą, pełną refleksji i wdzięczności stylu. Spektakl to przedłużenie żywego piękna prozy Wiesława Myśliwskiego. To studium, wokół którego rozciąga się plejada znaczących dla kultury postaci, które wspólnie stworzyły sztukę godną wielkiego teatru. Choć sama tematyka i problematyka nie wszystkim będzie atrakcyjną, jednak dopracowanie reżyserskie, dramaturgiczne, scenograficzne, tekstowe i wizualne klasyfikuje spektakl jako wydarzenie kulturowe o dużej wartości.
O wartości sztuki samej w sobie, sztuki, która prowadzi dialog z widzami. Sztuki, która zadaje pytania i na nie odpowiada. Sztuki, która pozostawia widza z promyczkiem nadziei po falach ukazanego na scenie smutku.