Thiller
"Tak powiedział Michael J." - reż: Wiktor Rubin - Teatr Wybrzeże w GdańskuDrugi - i ostatni - ze spektakli zaprezentowanych podczas tegorocznego Aneksu do Wybrzeża Sztuki miał być swobodną wariacją na temat życia Michaela Jacksona. Okazał się jednak zbiorem obrazów tak przesadzonych w swojej drastyczności, że aż groteskowych, chaotycznych scen, w których samej postaci "króla popu" właściwie nie ma
Przedstawienie uruchamia wszystkie stereotypowe wizje Jacksona – które w dużej mierze dotyczą nie tylko tego konkretnego twórcy, lecz artysty w ogóle. Widzimy więc Narcyza, Piotrusia Pana, jednostkę zapatrzoną w siebie i przemieniającą swoje życie i ciało w sztukę, zarazem osobowość autodestrukcyjną, o kruchej tożsamości i niejasnej seksualności, zagubioną i zranioną. Zdaje się, że zamiarem twórców spektaklu było zdekonstruowanie „boskości” tej postaci i ukazanie splątanego, cierpiącego umysłu, co sygnalizuje już pierwsza scena, w której bohater (Piotr Biedroń) jest atakowany pytaniami dotyczącymi przeróżnych sfer egzystencji – od fizjologii i codziennych nawyków przez relacje międzyludzkie i traumy po twórczość – rozwijającymi się w niekończący się szereg.
Zresztą ta początkowa scena, w której bohater bezskutecznie próbuje uciec przed bombardującymi go pytaniami, rozkładającymi jego osobowość na czynniki pierwsze, to najlepszy fragment spektaklu – potem jest już, niestety, coraz gorzej. Tekst o dosyć wątpliwej jakości, ocierający się w wielu momentach o grafomanię i pretensjonalność, przesadzone środki – plastyczne i zarazem groteskowe ukazanie kastracji, rozcinania ciała, grzebania we wnętrznościach, dużo niepotrzebnej nagości – brak spójności i pomysłu na całość: to wszystko sprawia, że „Tak powiedział Michael J.” staje się przedstawieniem męczącym i niesmacznym. I z tego zmęczenia i niesmaku nic dla widza nie wynika, nie wzbogacają one w jakikolwiek sposób wiedzy o artyście, nie dają wglądu w zjawisko, jakim był, w spektakl, w który przemienił swoją twórczość i życie.
Poważną wadę przedstawienia stanowi też sposób ukazania głównego bohatera. Właściwie nawet przez chwilę nie widzimy Jacksona jako twórcy – jest tu tylko postępująca autodestrukcja, coraz głębsze wikłanie się w ciemności i chaosie własnego umysłu. Nawet na moment nie dochodzi do przekroczenia tej absurdalnej, surrealistycznej przestrzeni poprzez akt kreacji. Po obejrzeniu spektaklu trudno się domyślić, że jego głównym bohaterem jest ktoś, kto – mimo wielu kontrowersji i wewnętrznego splątania – był jednak wybitnym artystą kultury popularnej i stworzył własny, niepowtarzalny świat.