Titanic, pociągi, sztuczki i inne atrakcje

Orkiestra "Titanic" - Teatr im. Słowackiego w Krakowie

Orkiestra na tonącym statku "Titanic" grała podobno do samego końca, oczekując na jego zatonięcie, a płynącą z morskich głębin melodię można usłyszeć po dziś dzień. Historia ta jest mało prawdopodobna, ale wobec suchego stwierdzenia faktów, iż muzycy w tragicznych okolicznościach zginęli wraz z 1500 pozostałych pasażerów, mocniej pobudza wyobraźnię. A na pewno w inny sposób.

Dramat Christo Bojczewa tylko pozornie ma mylącą nazwę. Bo choć „Orkiestra Titanic” nie opowiada o losach tonącego parowca, ani o jego podróżnych, to również dotyczy ludzi oczekujących. Być może nie na swój koniec, ale na pewno na jakiegoś rodzaju rozwiązanie. Czwórka bohaterów to Meto, Jubka, Doko i Prodan. Muzyk i filozof, niespełniona w miłości kobieta, były opiekun zwierząt i niepracujący już kolejarz. Przede wszystkim zaś – ludzie nieszczęśliwi, bezdomni i topiący swoje żale w alkoholu. Dni, do złudzenia podobne do siebie, spędzają na zapomnianej i dawno opuszczonej stacji kolejowej. I oczekują poprawy, którą ma być – nie tylko symbolicznie – pociąg, który zabierze ich w nowy, lepszy świat. Ten jednak nie nadjeżdża. A jeśli już, to czym prędzej mknie dalej, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie i wyrzucane przez okna butelki z resztkami wody i alkoholu.  

Sytuacja iście beckettowska, jednak z towarzyszącymi jej bardziej bezpośrednimi i przez to płytszymi rozważaniami na temat człowieka, świata i wszystkiego, co z tym związane. Wydarzenia nabierają większego tempa, gdy zamiast pustych butelek z pociągu wypada niepusta, pokaźnych rozmiarów skrzynia. A z niej wyczołguje się piąty bohater opowieści. Pod wieloma względami zupełnie inny, pod jednym wszakże pasujący do reszty – jest bowiem zupełnie pijany. W zamian jednak za kolejne butelki podłego trunku obiecuje pomóc życiowym nieudacznikom w poprawie ich losu.  

W „Orkiestrze Titanic” splata się kilka różnych koncepcji. Świata jako teatru czy też życia jako snu. Wszystkie nieprawdopodobne wydarzenia, na czele z pojawieniem się ukochanej przez Doko, podobno zdechłej już niedźwiedzicy, możemy tłumaczyć też zwykłym pijackim obłędem. Z jednej strony w pełni uzasadniona staje się więc wielość możliwych interpretacji, przed jakimi stajemy. Jednak każda z nich jest w spektaklu zarysowana grubą kreską i nie wnosi tak naprawdę nic szczególnie nowego do tych tematów i koncepcji, które w teatrze nie są już żadną nowością i niczym odkrywczym.  

Całość spektaklu niewątpliwie ratuje znakomita, wieloznaczna i bardziej subtelna rola Grzegorza Mielczarka. Grany przez niego Doko zdecydowanie wysuwa się przed szereg, co jak się okazuje w finale sztuki, ma również uzasadnienie fabularne. Marcin Kuźmiński, czyli iluzjonista Harry, również zasługuję na uwagę. Aktor dobrze oddaje i wydobywa kontrast tkwiący w tej postaci – mędrzec i filozof o niemal boskich i nadnaturalnych możliwościach łączy się w nim z najpospolitszym pijaczyną. Na ich tle reszta postaci wydaje się nieszczególnie interesująca i nieciekawie zarysowana.  

Zarzuty dotyczące spektaklu w dużej mierze tłumaczyć można samą treścią dramatu Bojczewa. Od strony technicznej niewiele można bowiem „Orkiestrze” zarzucić. Scenografia zadziwiająco sugestywnie pozwala nam na małej scenie Teatru Słowackiego poczuć się jak na brudnym i zapomnianym dworcu, muzyka z kolei udanie współgra z całością. Tak czy inaczej, podróż w którą zabiera nas reżyser przypomina nieco jazdę polską koleją – zakupiony bilet pozwoli nam dotrzeć do kresu podróży. Ale w jakim stylu i warunkach, to już zupełnie co innego.

Michał Myrek
Dziennik Teatralny Kraków
16 maja 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...