Tłumiona wściekłość

"Bóg mordu" - reż. Paweł Budziński - Teatr Bakałarz w Krakowie

Naszym światem rządzą pewne konwencjonalne zachowania, które każą nam odpowiednio ustosunkować się do sytuacji. W towarzystwie obcych staramy się być przyjaźni, elokwentni, jednym słowem – chcemy prezentować pewien poziom. W oczach innych wolimy uchodzić raczej za spokojnych obywateli, niż ignorantów i chamów. Podskórnie rodzą się jednak (nie zawsze uświadomione) emocje, które mogą nagle dojść do głosu. O tym mówi „Bóg mordu" w reż. Pawła Budzińskiego w wykonaniu Teatru Bakałarz.

Kiedy widzimy schludnie nakryty stół i tradycyjne meble – nic nie zapowiada katastrofy. Dopiero po pojawieniu się bohaterów na scenie możemy obserwować, śmiejąc się szczerze, jak kurczowo próbują trzymać się konwencji. Przymusowe spotkanie dwóch małżeństw w sprawie konfliktu ich synów z pozoru wygląda normalnie. Jednak niedobra kawa, ohydny deser i ciągłe telefony z pracy budują szereg komicznych sytuacji. Wszystko zaczyna się dziać bardzo szybko.

Ciekawe jest ustawienie miejsc dla publiczności: krzesła otaczają grających. Oni są gdzieś pośród nas, może nawet coś podobnego dzieje się aktualnie w realnym świecie. Na środku sali mamy stolik, przy którym siedzą cztery postaci. Dwa małżeństwa próbują dojść do porozumienia w sprawie bójki synów. Oczywiście – choć imiona nie zostały spolszczone, to same realia są... krakowskie. Biznesmeni z Nowej Huty goszczą u mieszczan. Groteskowość sytuacji rośnie z każdą chwilą. „Bóg mordu" to w końcu komedia, która daje zespołowi artystycznemu pole do popisu.

Tekst Yasminy Rezy widziałam już w kilku wykonaniach, jednak Bakałarz postawił na kontrast między statyką a dynamiką. Nie ma kilkukrotnego odprowadzania do drzwi, są za momenty niezręcznej ciszy przy stole. Świetni, młodzi aktorzy mocno przerysowują postaci i grają brawurowo. Niewinność ciepłych kapci i prezencja doskonale dobranego garnituru powoli zamienia się we wściekłość i przymus uczestnictwa w czymś kuriozalnym: nie ma szansy na porozumienie. Początkowa statyka przechodzi wybucha nagle „wulkanem ruchu", gdy bohaterowie kipią emocjami i nie są w stanie usiedzieć w miejscu.

Zwykłe spotkanie dystyngowanych rodziców z wyższej sfery z „prostymi mieszczanami" powoli przeradza się niemal w kabaret. Z każdego bohatera wychodzi nagle jakaś wewnętrzna chimera, która całkowicie przejmuje władzę nad zachowaniem człowieka. Wszyscy czworo przestają się kontrolować. Biegi, rzucanie kwiatami, rozbijanie naczyń – schludny pokój zamienia się z każdą sekundą w pobojowisko. Tytułowy „Bóg mordu" przejmuje władzę, a ogarnięci nagłym szałem ludzie budzą się po dłuższej chwili i nie wierzą. Jest im wstyd. Przed sobą, przed innymi. A my możemy zadać sobie pytanie, czy faktycznie jest się z czego śmiać? Czy gdzieś w nas też nie czają się czasem demony agresji?

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
7 czerwca 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia