Tłumy na festiwalu dyplomów

27. Festiwal Szkół Teatralnych - Łódź

Od soboty między ulicami Jaracza, Zachodnią i Kopernika krążą studenci. Tłoczą się pod wejściami do teatrów. Oglądają spektakle na schodach i podłodze. Klaszczą i tupią. Zaczął się Festiwal Szkół Teatralnych

Studenci z Polski i kilku krajów Europy już 27. raz przyjechali do Łodzi, by oglądać się wzajemnie w przedstawieniach. Przez pięć dni pokażą 15 spektakli dramatycznych i muzycznych przygotowanych przez zawodowych reżyserów, scenografów, muzyków.

Janek Machulski byłby z was dumny

Zmagania młodych z profesjonalną sceną ocenią jury, publiczność i dziennikarze. Najlepsi studenci wyjadą z nagrodami. W poprzednich latach do tradycji należało przyznawanie wybrańcom "stówy od Machula", prywatnego wyróżnienia Jana Machulskiego w wysokości 100 dolarów. To pierwsza edycja bez pomysłodawcy i ojca festiwalu. Pamięć zmarłego w ubiegłym roku aktora uczczono podczas inauguracji. - Jan Machulski mawiał: "aktor to ten, który pokazuje to, czego bez niego nikt by nie zobaczył". Chciałbym, żebyśmy na tym festiwalu zobaczyli coś takiego, czego nikt inny i nigdzie indziej nam nie pokaże - mówił Robert Gliński, rektor łódzkiej Szkoły Filmowej.

Zwyczajem każdej inauguracji jest wspólne wejście na scenę przedstawicieli państwowych uczelni teatralnych. W tym roku, po raz pierwszy po zmianie kadencji, stanęli obok siebie nowi rektorzy. Ewa Kutryś z Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie nie kryła pozytywnego zaskoczenia festiwalem: - Już na wstępie uderzył mnie fakt, że realnym gospodarzem przeglądu są studenci. Czuje się, że właśnie młodzi ludzie są tu najważniejsi i to oni budują twórczą atmosferę. Janek Machulski na pewno byłby dumny ze swoich "dzieci", bo świetnie sobie radzą.

Powstanie z piosenkami

W tym roku dyplomanci rzadko sięgali po teksty klasyczne. Zamiast Szekspira, Moliera i Czechowa wybrali testy m.in. Tadeusza Różewicza, Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, Johna Osborne\'a, Helmuta Kajzara, Borysa Akunina. Na rozpoczęciu pokazano "Pamiętnik z powstania warszawskiego" Mirona Białoszewskiego z PWST we Wrocławiu. Jerzy Bielunas - znany z reżyserii koncertów i widowisk telewizyjnych - skomponował z tekstów Białoszewskiego i muzyki Mateusza Pospieszalskiego rodzaj historycznego musicalu. Co prawda bez scen tanecznych, ale za to z choreografią Macieja Florka, imitującą poruszanie się po zbombardowanym mieście (to ten sam Maciej "Gleba" Florek, który tańcem akrobatycznych upadków wygrał pierwszą edycję "You Can Dance").

Powstańczą Warszawę zbudowały przeszklone konstrukcje i ciężkie stoły, z których aktorzy ustawiali barykady, piwnice, walące się ściany. Funkcjonalność scenografii, różnorodność rozwiązań inscenizacyjnych i młoda energia wykonawców to atuty spektaklu. Ale jednocześnie oglądanie "Pamiętnika " budzi poczucie winy: historia jest tragiczna, pokazana z niekłamanym zaangażowaniem, a jednak nie sposób się nią szczerze przejąć. Całość smakuje trochę okolicznościową akademią z piosenkami. Aktorzy wyraźnie nie radzą sobie ze scenami dramatycznymi, uciekają w patos i nadekspresję, w stereotypowe granie ludzkiego cierpienia. Zapewne w tworzeniu pogłębionych psychologicznie ról nie pomaga im musicalowa konstrukcja spektaklu i epicka, pierwszoosobowa narracja, która czyni aktorów raczej sprawozdawcami opowieści, niż jej uczestnikami. Spektakl broni się oczywiście tekstem Białoszewskiego, oryginalnie i żywo napisanym, ale mimowolnie obnaża też warsztatowe braki młodych aktorów.

Ładnie wyglądają, nie mają co grać

Nieszczególnie korzystne zadania wyznaczono studentom krakowskiej PWST w realizacji "Mewy" Borysa Akunina. O ile "Pamiętnik " oferował widzom istotny temat, o tyle trudno dociec, w jakim celu powstał spektakl Natalii Sołtysik. Inna rzecz, że równie trudno zgadnąć, po co Akunin napisał ten dramat. Wzięty autor powieści z dreszczykiem sporządził kryminalny sequel "Mewy" Antoniego Czechowa. Finał sztuki - samobójcza śmierć młodego pisarza Trieplewa - u niego rozpoczyna akcję. Okazuje się, że bohaterowi ktoś pomógł się zabić. Akunin rozkłada fabułę "Mewy", tropiąc potencjalnych zabójców, a przy okazji pozostawia aktorom przestrzeń dla zaprezentowania talentów parodystycznych. W krakowskim spektaklu nie każdy z nich skorzysta. Zauważalną postać stworzył m.in. Tomasz Schuchardt, wyposażając swojego doktora Dorna w stłumione zwierzęco-neurotyczne tiki. Z pastiszowym żywiołem popłynęła Gabriela Oberbek jako egzaltowana Irena. Nie jest tak śmiesznie, jak być mogło, i mądrze też nie jest. Jeśli z "Mewy" płynie dla przyszłych pracodawców jakakolwiek przydatna informacja o aktorach, to taka, że ładnie się prezentują w rosyjskich kostiumach i zdolni są obsadzić dowolną sceniczną bzdurę.
(mw)

Monika Wasilewska
Gazeta Wyborcza Łódź
20 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...